PolitykaDziennikarz Konrad Piasecki ujawnia tajemnice polityków. "Zabawa jest konkretna. Bez wódki się nie da"

Dziennikarz Konrad Piasecki ujawnia tajemnice polityków. "Zabawa jest konkretna. Bez wódki się nie da"

Dziennikarz TVN Konrad Piasecki przyznaje, że nawet na poranny wywiad politycy znani z pierwszych stron gazet potrafią przyjść "pod wpływem". Jeden z posłów pojawił się w studiu w koszuli bez guzików. Później tłumaczył, że to efekt randki, na której był kilkanaście godzin wcześniej. Tajemnice polityków Piasecki zdradza w swojej nowej książce "Zamki na piasku. 20 obrazków z życia dziennikarza".

Dziennikarz Konrad Piasecki ujawnia tajemnice polityków. "Zabawa jest konkretna. Bez wódki się nie da"
Źródło zdjęć: © East News | Jan Graczyński
Magda Mieśnik

Publikujemy fragment książki Konrada Piaseckiego:

Kiedyś próbowałem je wszystkie policzyć. Ale chyba nie sposób zrobić tego precyzyjnie. W każdym razie na pewno mam za sobą co najmniej parę tysięcy wywiadów, rozmów przeprowadzanych w radiowych i telewizyjnych studiach, spotkań w cztery oczy z politykami, decydentami oraz postaciami życia publicznego – tymi, którzy są na topie albo stamtąd właśnie spadają. Z tymi, którzy wiedzą, że przegrali, i z tymi, którzy wciąż wierzą, że ich gwiazda jeszcze kiedyś zaświeci. Ale też z tymi, którzy nigdy nie myśleli, że znajdą się w centrum zainteresowania ani o to nie zabiegali, a nagle znaleźli się w światłach reflektorów i muszą albo chcą opowiadać światu swoją historię.

Są takie, których kompletnie nie pamiętam, i po latach ze zdziwieniem oglądam je czy odsłuchuję. Są takie, które wryły mi się w pamięć głęboko ze względu na ich dramatyczny, niezwykły przebieg albo niezwyczajne okoliczności, które im towarzyszyły. Wspominam je do dziś, bo i trudno nie wspominać przerwania wywiadu z późniejszym ministrem obrony, który tak się zapamiętał w walce o swoje racje, że zarzucił mi "wysługiwanie się agenturze". Uznałem, że to stwierdzenie uniemożliwia prowadzenie dalszej rozmowy, i zakończyłem wywiad.

Mój gość wyszedł ze studia bez pożegnania. Ale miałem i takiego rozmówcę, który tuż przed wejściem na antenę oświadczył, że na temat swej niedawnej dymisji nie będzie rozmawiał i że jeśli o to zapytam – to on zerwie wywiad. Twierdził w dodatku, że uprzedzał o tym swojego asystenta, który miał z kolei powiedzieć o tym mojej wydawczyni. Ja przekonywałem go, że rozmowa bez tego wątku nie ma sensu i będzie kompromitującym dowodem na to, że on stawiał warunki, a ja na nie przystałem. Na minutę przed wybiciem 8.02, o której zawsze rozpoczynałem wywiad, i on, i ja dzwoniliśmy – on do swojego asystenta, ja do wydawczyni – by dowiedzieć się, jak wyglądały te porozumienia.

Nie za wiele ustaliliśmy, na sekundy przed wywiadem odłożyliśmy więc telefony, on wycedził: "Jedno pytanie może pan zadać". Oczywiście zadałem więcej, eksminister wyszedł obrażony, ale po paru latach o urazie zapomniał i do mnie znów przychodził.

Tych obrażonych zresztą mam na koncie znacznie więcej, bo politycy obrażają się łatwo i o różne rzeczy. Jedni o to, że pytałem za ostro. Inni, że ich długo, zbyt długo w ich mniemaniu, nie zapraszałem. Jeszcze inni mają żal, że stacja, w której pracuję, ich skrytykowała, więc za karę – jak mówili – do mnie przychodzić nie będą. Jeden z ministrów obraził się kiedyś za to, że zadałem mu pytanie zbyt późno, bo na koniec wywiadu. I on, zanim dobrze myśli pozbierał, zanim przypomniał sobie deklarację, której jego rząd nie zrealizował, i zanim jakoś się z tego wytłumaczył, to już zeszliśmy z anteny.

Czasem zresztą problemy zaczynają się już na etapie dowiezienia gościa do studia. Są tacy, którzy za punkt honoru uznają wpadanie do siedziby radia czy telewizji w ostatniej chwili. Tak by ich ranga została wzmocniona tym, że na nich czekano, że przestępowano z nogi na nogę, że się denerwowano. Sądzą, że w ten sposób zbijają prowadzącego z pantałyku, bo ten, gdy wreszcie na trzydzieści sekund przed emisją ujrzy gościa w studiu, będzie tak uradowany, że zapomni o co mocniejszych pytaniach. Nie odbierają więc telefonu, nie wsiadają na czas do taksówki, każą się pospieszać, a i tak na to pospieszanie nie reagują.

Absolutnym mistrzem świata był w tym pewien poseł, europoseł, a potem medialny prezes. Mistrzem? Arcymistrzem! Opisanie historii jego docierania do studiów zajęłoby grube tomy. Z tym jegomościem można było być umówionym na przykład na środowy poranek. I przez cały wtorek "odbijać się" od automatycznej sekretarki w jego telefonie, dostając zarazem SMS-owe zapewnienia, że pamięta o umówionym spotkaniu.

W końcu się odzywał. O 23.00, w nocy z wtorku na środę. O wywiadzie pamiętał, ale akurat był w samochodzie w okolicach Norymbergi i… nie wiedział, czy zdąży dojechać do Warszawy. Ale zapewniał, że do jakiegoś studia na pewno dojedzie. Może we Wrocławiu, a może w Gdańsku. Prosił, żeby dzwonić o 6.00. O 6.00 okazywało się, że dojeżdża właśnie do granicy niemiecko-polskiej i… że "oczywiście zdąży" do Wrocławia. O 7.00 miał do tego Wrocławia jeszcze sto kilometrów, ale "co to dla mnie". O 7.53 miał jeszcze kilometr, ale "kilometr to w tym czasie przejdę". O 8.00 szukał miejsca do parkowania. O 8.01 wchodził do windy. O 8.01.40 wpadał do studia, żądając po drodze kawy, "bo mało spałem", i o 8.02, jak gdyby nigdy nic, meldował się na antenie. Parę razy jego pewność siebie okazywała się nadmierna i jednak się spóźniał. Po czym gorąco przepraszał, zapewniał: "następnym razem będę kwadrans przed czasem", i wracał do starych nawyków.

Rozmowy z politykami, o świcie i nie tylko, dostarczają zresztą wielu zupełnie niepolitycznych obserwacji. Oto zjawia się w studiu minister. Oczy ma nieco przekrwione. Wygląda… nawet nieźle, ale zapach wody kolońskiej nie jest w stanie ukryć wszystkiego. "Ciężki był wieczór. Oj, ciężki. Najpierw piliśmy w swoim gronie. Kulturalnie – wino. Ale potem przyszli koalicjanci, ludowcy… a z nimi zabawa jest konkretna. Bez wódki się nie da. O 3.00 skończyliśmy…" Ten minister na antenie dał sobie jednak radę. Czego nie można powiedzieć o wszystkich.

Oto dzień dymisji innego ministra, który wydawał się całkiem dobrze rokującą gwiazdą polityki. Biuro Ochrony Rządu przywozi go do studia na sygnale i w ostatniej chwili. Przed wejściem na antenę minister jest dziwnie małomówny. Bywa. Zaczynamy rozmowę. Minister wykazuje się swobodą, elokwencją, ale w pewnym momencie ta swoboda i elokwencja zdają się jednak nadto swobodne i elokwentne. A gdy zaczynają się pochwały pewnej wódki, a potoczysta mowa staje się nieco niewyraźna, moje podejrzenia zaczynają rosnąć… Rozmowa się kończy, ministra ze studia wyciąga niemal na siłę jego rzecznik prasowy. Podobno – tak mówiono – poprzedni wieczór trwał bardzo długo, a minister, żegnający się z podwładnymi, skończył go w strasznym stanie. Ale może to tylko plotki…

Na własne oczy widziałem za to, że inny mój gość, w dniu uchwalenia ważnej dla niego ustawy, przysnął sobie w pokoiku, w którym czekało się na wejście do studia telewizyjnego. I to przyśnięcie nie było raczej wyłącznie skutkiem zmęczenia. Potem, w trakcie programu, parę razy język mu się poplątał, a wątek zgubił, ale zakończył wywiad tak radosnym machaniem do widzów, że ci wiele mu zapewne wybaczyli.

Pełnia życia, którą cieszy się część polityków, daje o sobie znać także w innych sferach. Ranek. Do studia wchodzi poseł. Siada, ale coś dziwnego dzieje się w okolicach guzików jego koszuli. Próbuje je przysłaniać, naciąga poły marynarki. Potem pyta, czy szpilki nie mamy. Od słowa do słowa – choć poseł, jak może, prawdę skrywa – okazuje się, że przyjechał do stolicy w jednej koszuli, poszedł na randkę, a dama okazała się wielce płomienna, koszulę na pośle rwała i guziki padły ofiarą jej namiętności. Więc rano poseł, chcąc nie chcąc, musiał włożyć uszkodzoną koszulę.

Oto inna anegdotyczna historia: młody gwiazdor polityki, jeszcze żyjący samotnie, opowiada (oczywiście nie na antenie), że wie, iż stan kawalerski wypadałoby zmienić, ale jest tak zarobiony, że nie za bardzo ma czas na poszukiwanie kandydatki na połowicę. "A same pana nie szukają?" – pytam. "Proszę pana, pewnie, że szukają. Jakie ja listy dostaję. Czego one mi w nich nie proponują i nie obiecują. Spotykać się chcą. Ale mowy nie ma. Nie skorzystam, bo wie pan, jak to się może skończyć. Umówię się, dojdzie do czegoś, a potem się okaże, że ją Urban przysłał, i napiszą, że nie stanąłem na wysokości zadania, zawiodłem. Nigdy w życiu!" .

Książka Konrada Piaseckiego "Zamki na piasku. 20 obrazków z życia dziennikarza" ukazała się 14 listopada nakładem Wydawnictwa Burda

Obraz
© Materiały prasowe

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (314)