„Okazało się, że zabicie kogoś nie jest takie trudne”
Dzieci trafiają do oddziałów zbrojnych czasem dobrowolnie, a czasem pod przymusem. Nigdy jednak świadome tego, co ich czeka. Często na początku same są maltretowane tak, aby uodpornić się na ból i zapomnieć o rodzinie. Lucien Badjoko, Kongijczyk, który trafił do partyzantki w wieku 12 lat, wspomina, że po przyjeździe do obozu dzieci miały biegać w kole, podczas gdy „instruktorzy” okładali je kijami i pałkami, kopali gdzie popadnie.
Po dwóch dniach takiej zaprawy, gdy „plac zabaw” spłynął krwią i wyniesiono z niego kilka ciał, dowódca powiedział: najsłabsi z was odeszli.
Tak w duszach dzieci zaszczepia się nienawiść, która do końca życia naznaczy ich istnienie.
Gdy przejdą „trening” fizyczny, okażą się wystarczająco przydatne i posłuszne, by służyć w wojsku, dostają broń i same przyjmują nowych rekrutów. Istotny jest moment inicjacji. Dziecko-kandydat na żołnierza ma zabić po raz pierwszy. Często kogoś z własnej rodziny – brata, wuja - czasem bliskiego kolegę. Jeśli odmówi, samo może stracić życie.
Badjoko, który zabił po raz pierwszy w wieku 12 lat, pisał we wspomnieniach: "okazało się, że zabicie kogoś nie jest takie trudne. A nawet powiedziałbym raczej łatwe". Po przejściu tej bramy nigdy nie wrócą już do normalnego życia. Świat dzieciństwa zamyka się za nimi bezpowrotnie.
Obóz UNICEF-u w Sudanie. Zdjęcie wykonano w lipcu 1998 roku.