PolskaDzieci z poczekalni

Dzieci z poczekalni

Tylko co ósme osierocone dziecko znajduje nowych rodziców. Niekoniecznie z braku chętnych. Często sami rodzice długo czekają na przyjęcie nowego domownika.

Dzieci z poczekalni
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

02.01.2009 | aktual.: 06.01.2009 10:16

Nowy człowiek w rodzinie. Zmiana w życiorysie, na którą czekają wszyscy rodzice. Z różnych powodów nie zawsze możliwe jest doczekanie się własnego potomstwa. Część par decyduje się wówczas na adopcję. Niestety, większość porzuconych lub oddzielonych od naturalnych rodziców dzieci nigdy nie usiądzie przy rodzinnym stole.

Za dużo rodziców

Paradoksalnie na jedno dziecko czeka czasami kilkadziesiąt par. Tak było w ubiegłym roku w Łodzi – aż 50 czekających par przypadało na jednego malucha. I to w sytuacji, gdy tamtejsze domy dziecka pękały w szwach (w 13 ośrodkach przebywało aż 800 dzieci!). Dlaczego w takim razie kolejka rodziców jest tak długa? Problemem jest najczęściej nieuregulowana sytuacja prawna dziecka. Adoptowane może być tylko takie, którego rodzice albo zrzekli się na piśmie praw rodzicielskich, albo też sąd odebrał im takie prawa. Adoptować można także dziecko, jeśli wyczerpane zostały możliwości odnalezienia jego naturalnych rodziców lub gdy wiadomo, że rodzice nie żyją.

Pierwsza i czwarta sytuacja jest najbardziej jasna – nie ma żadnych przeszkód, żeby ośrodek adopcyjny zaczął szukać dla takiego dziecka nowych rodziców. Gorzej jest wtedy, gdy sąd jeszcze nie odebrał praw rodzicielskich lub trwają poszukiwania naturalnych rodziców. Te procedury ciągną się najczęściej latami. Maluch może już przebywać na przykład w domu dziecka, ale nie można rozpocząć procesu adopcji bez uregulowania jego statusu prawnego. Czasami winne są raczej opieszałe sądy i pracownicy socjalni, a nie tylko same okoliczności. – Sądy powinny patrzeć przede wszystkim na dobro dziecka, a nie rodziców naturalnych, którzy, zdarza się, widzą je tylko raz na rok – uważa Zofia Dłutek, psycholog i dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Warszawie. – Trzeba rodzicom patologicznym postawić twardy warunek: albo zmieniają swoje życie – na przykład walczą z alkoholizmem – albo dziecko jest im odbierane. A niektórzy myślą, że jak przyjadą do dziecka raz na rok i zabiorą je na weekend, to jest w
porządku. I sądy zwlekają z odebraniem praw takim rodzicom. Tymczasem dziecko czeka 3 miesiące, 3 lata... im dłużej, tym gorzej – dodaje Dłutek.

Za mało rodziców

Ale problem ma także inne przyczyny. Część par starających się o adopcję odpada w trakcie wielomiesięcznego oczekiwania. Potencjalni rodzice adopcyjni albo nie spełniają warunków stawianych im przez ośrodek adopcyjny i polskie prawo, albo sami rezygnują. Z różnych powodów, ale jednym z nich jest... brak zdrowego dziecka. – Około 90 proc. dzieci czekających na adopcję jest chorych – twierdzi Andrzej Kalisz, psycholog i dyrektor Ośrodka Rodzinnego Opieki Zastępczej Towarzystwa „Nasz Dom” w Warszawie. – I najprawdopodobniej większości z nich nikt nie zechce wziąć do siebie, są skazane na niebyt – dodaje Kalisz. To najczęściej dzieci alkoholików, narkomanów albo odsiadujących wyroki w więzieniu i wychodzących na przepustki. W wielu takich wypadkach rodzą się dzieci z jakimś upośledzeniem. – Każdy chce adoptować zdrowe dziecko. Jeśli w Polsce zdarzają się adopcje dzieci niepełnosprawnych, to najczęściej są to rodzice zagraniczni, np. z Francji czy z USA – przyznaje Kalisz. Jednocześnie, podobnie jak w Łodzi,
tutaj też ma miejsce wspomniany paradoks: na jedno dziecko przypada więcej potencjalnych rodziców. Ale adopcji przeprowadza się dużo mniej niż wskazywałyby potrzeby. Dyrektor Kalisz mówi o ok. 120 adopcjach rocznie. Z kolei w ośrodku dyrektor Dłutek realizuje się 60 adopcji krajowych i aż 120 zagranicznych. Ta placówka jest jedną z trzech w Polsce posiadających uprawnienia do adopcji przez cudzoziemców. – W Polsce nikt nie chce adoptować dzieci powyżej 7. roku życia, a najczęściej dopiero w tym wieku mają one uregulowaną sytuację prawną – zauważa Zofia Dłutek. – Polacy również niechętnie adoptują całe rodzeństwa, na co chętni już są na przykład Włosi. Zdarzyło się, że czworo rodzeństwa znalazło rodziców z Włoch. Cudzoziemcy są też bardziej otwarci, jeśli chodzi o adopcję starszych dzieci, nawet kilkunastoletnich – dodaje. Efekt tych wszystkich trudności jest taki, że z ponad 20 tysięcy dzieci przebywających w domach dziecka, tylko 2,5 tysiąca rocznie (czyli co ósme) trafia do nowej rodziny.

Kto może adoptować?

Dojrzewanie do decyzji o adopcji najczęściej trwa latami. Nie ma jednego „modelu” pary starającej się o przysposobienie (to właśnie oznacza adopcja) dziecka z zewnątrz. Większość stanowią pary bezpłodne, ale są też małżeństwa, które mają już swoje dzieci, a mimo to chcą adoptować dziecko. Co trzeba zrobić, jeśli dojrzeje w nas myśl o takim kroku? Na początku najlepiej zgłosić się do ośrodka adopcyjnego. Nie musi to być w pobliżu miejsca zamieszkania – nie obowiązuje rejonizacja, więc para ze Szczecina może spokojnie zgłosić się do ośrodka w Warszawie i odwrotnie. Ale z powodu okresu przygotowania wygodniej jest jednak, jeśli mamy ośrodek pod ręką. Kandydaci na rodziców przechodzą tam rozpoznanie psychologiczne oraz szkolenia przygotowawcze w postaci warsztatów grupowych. Każdy ośrodek sam ustala swoją metodę i czas takiego przygotowania. – U nas trwa to 9 miesięcy – mówi Zofia Dłutek. – Chodzi o to, by i mentalnie, i emocjonalnie przygotować się do nowych zadań – tłumaczy.

Polskie prawo nie przewiduje możliwości adopcji przez związki nieformalne. Musi to być małżeństwo przynajmniej cywilne. Natomiast w katolickich ośrodkach wymagane jest także zawarcie sakramentalnego związku małżeńskiego. – Ośrodek ma reprezentować najpierw interes dziecka, a nie rodziców, dlatego powinien wybierać rodziców, którzy potencjalnie gwarantują większą trwałość związku – mówi dyrektor Dłutek z Warszawy. Podobnie jest ze stażem małżeńskim. Praktyka ośrodków i sądów jest taka, że najczęściej pozwalają na adopcję parom, które pozostają małżeństwem przynajmniej od 5 lat. – Najczęściej wygląda to tak, że przez pierwsze 2 lata małżonkowie starają się o dziecko. Jeśli sie nie udaje, powstaje podejrzenie niepłodności. Postawiona zostaje diagnoza po badaniach lekarskich. I po tym następuje czas próby, czy małżonkowie mimo to chcą być dalej ze sobą. I jeśli tę próbę przejdą, on nie odejdzie do innej lub ona do innego, to dla nas jest to sygnał, że jest szansa na trwałość takiego związku – tłumaczy Dłutek.
Jednocześnie polskie prawo nie stawia przeszkód w adopcji osobom samotnym. Ale praktyka jest taka, że jeśli w kolejce na dziecko czekają pary – ośrodki wybierają je na pierwszym miejscu. Każdy jednak przypadek traktowany jest osobno i osoba samotna wcale nie jest z góry skazana na niepowodzenie. Nie bez znaczenia jest też granica wieku starających się o adopcję dziecka. – W polskim prawie przyjmuje się, że przy adopcji niemowlęcia wiek dziecka musi odpowiadać wiekowi naturalnemu matki – mówi Andrzej Kalisz. – W Polsce ta granica jest dość naciągnięta i wynosi 40 lat. Prawem zwyczajowym jest z kolei to, że mężczyzna nie może odejść na emeryturę przed ukończeniem 18. roku życia adoptowanego dziecka, więc granica wynosi najczęściej 47 lat. Ale i tak najważniejszy jest wiek matki – dodaje Kalisz.

Rodzice ciała i rodzice ducha

Prędzej czy później nowi rodzice staną przed dylematem: czy i kiedy powiedzieć dziecku, że zostało adoptowane. Chodzi oczywiście o sytuacje, kiedy adoptowali niemowlę (dzieci 3-, 4-letnie są już przecież świadome zmiany). Adopcja zmienia całkowicie metrykę urodzenia dziecka. Dostaje nowe nazwisko, można też zmienić jego imię. Nie powinno się również, zdaniem niektórych psychologów, używać słowa „rodzice adopcyjni”, bo przecież w sensie prawnym stają się pełnoprawną rodziną, bez prawa kontroli przez jakieś instytucje (jak w przypadku rodzin zastępczych, przyjmujących dziecko na czas określony). Ale w najróżniejszych sytuacjach w życiu może odkryć, że biologicznie pochodzi od kogoś innego niż od tych, którzy go wychowali. – Nie mam wątpliwości: trzeba TO powiedzieć – uważa Andrzej Kalisz. – Kiedy? Wszystko zależy od taktu rodziców, intelektu dziecka – żeby go to nie zabolało. Ale najlepiej zrobić to jeszcze przed okresem dojrzewania, kiedy mogłoby to pokryć się z naturalnym w tym wieku buntem. Myślę, że
sześciolatek powinien to zrozumieć – dodaje.

Czy warto się w „to” pakować i adoptować czyjeś dziecko? Każde małżeństwo musi sobie samo odpowiedzieć na to pytanie. Każdy ma przecież inne powołanie. Jeśli jednak pojawia się gdzieś taka myśl i dojrzewa, to może warto spróbować. Zachęcali do tego także polscy biskupi w liście z okazji Święta Świętej Rodziny. „W wielu wypadkach bezdzietność pozostaje tajemnicą, którą być może zrozumiemy dopiero po drugiej stronie życia. Zawsze jednak warto rozeznać, czy Bóg nie powołuje nas w ten sposób do szczególnej odpowiedzialności za dzieci już urodzone, które z różnych powodów nie mogą wychowywać się w swoich rodzinach naturalnych” – piszą biskupi. I dodają: „Nie bójmy się adoptować dzieci. Nie bójmy się rodzicielstwa zastępczego (...). Pozwólcie dzieciom poznać ciepło rodzinnego domu. Wprawdzie ktoś inny urodził ich ciało, ale wy możecie »rodzić ich serce« i walczyć o kształt ich człowieczeństwa”.

Jacek Dziedzina

Źródło artykułu:WP Wiadomości
dzieckoadopcjarodzice
Zobacz także
Komentarze (0)