Dzieci krwi. "Prawo zemsty" to koniec normalnego życia dla tysięcy rodzin w Albanii
Rodowe porachunki i honorowe zemsty w dzisiejszej Europie? Chociaż wydaje się to niemal nieprawdopodobne, w niewielkiej Albanii wciąż posłuch znajduje brutalne prawo zwyczajowe. Krwawa tradycja, sięgająca średniowiecza, znalazła żarliwych kontynuatorów w XXI wieku. Jej ofiarami często padają najmłodsi. W skrajnych sytuacjach, jak w przypadku braci Nikola i Amarildo, w obawie przed śmiercią dzieci w ogóle nie wychodzą z domu.
Mają po siedem, dziesięć, dwanaście, piętnaście lat. Nie bawią się na podwórku, nie grają w piłkę, nie wspinają się na drzewa, nie spotykają z przyjaciółmi, nawet nie chodzą do szkoły. Całymi dniami leżą przed telewizorem, grają w gry, gapią się w sufit albo okno, nastolatki dodatkowo piją kawę albo palą papierosy. W ogóle nie wychodzą z domu, co najwyżej od wielkiego święta, góra kilka razy w roku.
W czterech ścianach nie trzyma ich nuda czy lenistwo, tylko strach. To waluta, w jakiej płacą za błędy swoich krewnych, najczęściej ojców lub wujów, którzy dokonali zabójstwa (celowo lub przypadkiem) i tym samym splamili honor całego rodu swojej ofiary. A to w niektórych regionach Albanii - zwłaszcza odciętej przez pół roku od świata, nieprzystępnej, surowej północy - największy grzech.
Biblijna zemsta
Kanun i Lekë Dukagjinit (w skrócie po prostu kanun) to biblia albańskiej tradycji i kultury. Spisana dopiero na początku XX wieku przez franciszkanina Shtjefëna Gjeçoviego, przetrwała wcześniej pięć wieków w formie ustnych przekazów (a według ekspertów i samych Albańczyków - około dwóch tysięcy lat). Swoją nazwę wzięła od księcia Lekë Dukagjiniego (1410-1481), który zebrał najważniejsze zasady prawa zwyczajowego, podzielił na 12 ksiąg (rozdziałów) i 1263 paragrafy.
Przez wieki kanun był ważniejszy niż prawo państwowe, normy religijne a nawet przykazania i to właśnie on wyznaczał rytm życia Albańczyków: podpowiadał, że godność rodziny jest ważniejsza niż dobro jednostki; nakazywał troskliwie zajmować się gośćmi; gwarantował prawo besy, czyli przysięgi na honor, zapewniającej nietykalność.
Na świecie albański kodeks prawa zwyczajowego kojarzony jest jednak tylko z gjakmarrją (dosł. branie krwi), czyli prawem (i obowiązkiem!) krwawej zemsty za zamordowanie członka rodu.
Kanun, jak na biblię przystało, ma własny dekalog, który określa zasady dokonania zemsty.
Czas: dopóki plamy krwi zabitego nie wyblakną. Miejsce: wszędzie, byle nie w domu sprawcy, bo to okryje hańbą ród mściciela. Cel: najlepiej sam sprawca, od biedy jego męski krewny. Wyjątki: dzieci (do 15 roku życia), kobiety, starcy. Modus operandi: strzał w głowę, oparcie broni o czaszkę denata, ułożenie go w godnej pozycji (czyli nie na brzuchu), później udział w jego stypie. Wreszcie: czekanie na zemstę rodziny zabitego. I tak w kółko.
Zawsze można się dogadać: wykupić od zemsty pieniędzmi, bydłem, ziemią albo małżeństwem pomiędzy zwaśnionymi rodami.
Z czasem zasady jednak wyblakły. Została jedna: plamę na honorze zmywa tylko krew.
Wendetta bez zasad
Z tradycją wendetty walczył premier (a od 1928 roku król) Ahmed Zogu, który próbował zreformować Albanię na modłę zachodnioeuropejskich demokracji. Wojnę wypowiedział jej jednak dopiero reżim Envera Hodży. Za jego rządów schwytanych sprawców karano śmiercią, niekiedy bardzo okrutną: grzebiąc żywcem razem ze zwłokami ofiary.
Po upadku komunizmu gjakmarrja odrodziła się jak feniks z popiołów. I zaczęła zbierać krwawe żniwo: według Narodowego Komitetu Pojednania od lat 90. w rodowych porachunkach zginęło około 10 tysięcy ludzi, a obecnie półtora tysiąca rodzin szuka zemsty lub się przed nią próbuje ukryć. Kością niezgody najczęściej jest ziemia, która wcześniej była znacjonalizowana. Ale do mordów dochodzi równie często (jeśli nie częściej) w czasie libacji, niekiedy - w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Do odrodzenia gjakmarrji przyczyniła się też pośrednio tzw. rewolucja piramidowa. Na początku 1997 roku młodą albańską gospodarką wolnorynkową wstrząsnął potężny kryzys, wywołany upadkiem finansowych piramid, czyli parabanków, które przez kilka lat kusiły Albańczyków olbrzymimi zyskami (nawet 100 proc. miesięcznie). Zbankrutowani inwestorzy wyszli na ulice, dołączyli do nich studenci, którzy rozpoczęli strajk głodowy, doszło do starć z policją i wojskiem. Członkowie zbrojnych bojówek, które wkrótce przejęły kontrolę nad
częścią kraju, wdarli się do około 1200 magazynów wojskowych i rozkradli ponad 650 tysięcy sztuk broni, a także materiały wybuchowe i miny. Po ustabilizowaniu sytuacji w kraju udało się odzyskać tylko ułamek z nich.
Albański Komitet Helsiński uważa, że winą za renesans krwawej zemsty należy w pierwszej kolejności obarczać rodzime sądownictwo, nieudolne i skorumpowane. Rozczarowani wyrokami Albańczycy wolą, zdaniem aktywistów, brać więc sprawiedliwość we własne ręce. - Byliśmy świadkami sytuacji, gdy rodzina ofiary zeznawała (przed sądem), że oskarżony jest niewinny po to, by rozprawić się z nim na własną rękę - mówi w rozmowie z "Le Monde" prokurator Përparim Kulluri.
Nikoll Szullani, mediator z Narodowego Komitetu Pojednania, zwraca uwagę na inny aspekt problemu. Według niego mało kto dziś stosuje kanun w oryginale. Szukający zemsty nie respektują ograniczeń wiekowych potencjalnych ofiar (w Szkodrze ofiarą gjakmarrji nieomal padł trzyletni chłopiec), ich płci czy poszanowania domu jako miejsca zapewniającego nietykalność. - Większość ataków to wynik frustracji, a nie próba zachowania twarzy - mówi "Der Spiegelowi".
Zniewolone dzieci
Gjakmarrja, a konkretnie strach przed nią, uniemożliwia naukę kilkuset do tysiąca dzieci. Więźniami we własnych domach są od urodzenia 9-letni Nikol i jego 12-letni brat Amarildo. Wyrok wydał na nich na długo przed ich urodzeniem wuj, który zabił sąsiada w czasie kłótni. Sam trafił za kratki na 25 lat, ale rodzinie zamordowanego sprawiedliwość wymierzona przez Temidę nie wystarczyła. Wciąż domagają się zemsty. Odpuścili tylko na trzy dni (w ramach małej besy), gdy ich matka Vjollca popełniła samobójstwo. Dzieci mogły wyjść wtedy z domu, by ją pochować. Później znów musiały się ukryć.
Ich jedynym oknem na świat jest Liljana Luani. W 2006 roku założyła organizację, która pomaga około 120 mieszkającym w okolicach Szkodry małym zakładnikom krwawej tradycji. Średnio dwa razy w miesiącu ona albo inni aktywiści przyjeżdżają do ich domów i prowadzą lekcje. - Dzieci wendetty żyją z wyrokiem śmierci - mówi Luani w rozmowie AFP. I dodaje, że gjakmarrja to "zbrodnia, której nie można tolerować w kraju, który chce się integrować z Europą" (w czerwcu br. Albania otrzymała status państwa kandydującego do UE).
Wśród uczniów Luani jest też Marsela i jej brat Zef. Razem z matką żyją z przydomowego ogródka, krowy, dwóch cielaków, owcy, jagnięcia i zapomogi w wysokości ok. 8700 leków (ok. 260 pln). Ich ojciec Mirasz był alkoholikiem i domowym tyranem. W 1995 roku, na długo przed ich narodzinami, zabił przyjaciela w czasie jednej z libacji. Odium zemsty spadło na Marselę, a przede wszystkim Zefa, gdy Mirasz popełnił samobójstwo. Wcześniej zastrzelił w czasie kłótni ich 14-letnią siostrę.
W rozmowie z "USA Today" ich matka Marie wyjaśnia, że Zef już tylko odlicza czas, kiedy skończy 15 lat i stanie się mężczyzną. - Kilka dni temu powiedział mi, że chciałby wziąć pistolet i dokonać zemsty w ciągu trzech lat, odkąd osiągnie pełnoletniość - mówi kobieta.
Wśród starszych chłopców to podobno standard. Mentor Kikia, dziennikarz i założyciel Alternative Civile (pozarządowej organizacji lobbującej za wyrugowaniem gjakmarrji) wyjaśnia reporterowi "USA Today": - Czują, że to ich obowiązek: zabić i stać się kryminalistą.
Czekanie na cud
Władze bagatelizują problem. Tym bardziej, że ze statystyk policji wynika, iż w ciągu 15 lat ofiarą gjakmarrji padło "zaledwie" 225 osób, a ministerstwa spraw wewnętrznych - że zjawisko dotyczy tylko kilkudziesięciu rodzin (a więc kilkuset osób) w ponad trzymilionowym kraju. Ale według organizacji pozarządowych liczby te są co najmniej kilkadziesiąt razy zaniżone i w rzeczywistości wendetta zamieniła życie w piekło co najmniej półtora tysiąca rodzin, które muszą żyć w izolacji. Zdaniem Ismena Eleziego, profesora prawa na Uniwersytecie w Tiranie, wieki temu obciążona krwawą zemstą rodzina musiała żyć w odosobnieniu około tygodnia, dziś okres ten może trwać całymi latami. - Izolacja była dobrym wyjściem w sytuacji, gdy osoby zagrożone krwawą zemstą nie miały innej możliwości, by zapewnić sobie bezpieczeństwo i nie miały się gdzie podziać. Problem jest jednak wciąż aktualny, bo struktury państwowe nie funkcjonują poprawnie - zauważył w 2001 roku Elezi w rozmowie z Radiem Wolna Europa.
Od tego czasu jednak niewiele się zmieniło. Jak stwierdził w opublikowanym w ub. roku raporcie albański rzecznik praw obywatela, "tych ludzi nie chroni prawo, ale to, że żyją w ukryciu, co jest łamaniem ich praw konstytucyjnych i praw człowieka".
Władze niespecjalnie się tym przejmują. Jeśli już podejmują jakieś działania, to niewiele z nich wynika. Na przykład w 2006 otworzono rządowe centrum, w którym bezpiecznie miały żyć i uczyć się dzieci obciążone krwawą zemstą. Ale już w 2008 roku zostało ono zamknięte z powodu braku funduszy. Teraz minister edukacji przebąkuje o uruchomieniu dla dzieci odciętych od świata programu nauczania przez Skype, ale nie wiadomo, co z tego wyniknie. Tym bardziej, że wiele z nich mieszka w odciętych od cywilizacji, ukrytych wysoko w górach wioskach.
Swoje trzy grosze dorzucili hierarchowie albańskiego Kościoła katolickiego. We wrześniu 2009 roku wydali dekret, zgodnie z którym sprawcy wendetty będą karani ekskomuniką (czytaj więcej).
Konsekwentnie sprawę do końca udało się doprowadzić jak na razie tylko byłemu już ministrowi sprawiedliwości Eduardowi Halimiemu. Jak stwierdził na swoim profilu na Facebooku: "Krwawa zemsta, zjawisko unikatowe w skali europejskiej, jest najbardziej absurdalnym zachowaniem w cywilizowanym społeczeństwie". Dzięki jego staraniom w 2013 roku został znowelizowany kodeks karny i sprawca zabójstwa w ramach krwawej zemsty trafia za kratki na co najmniej 40 lat (wcześniej najniższy wymiar kary za tę zbrodnię wynosił 25 lat).
Większe sukcesy na tym polu mają organizacje pozarządowe. Poza wspomnianą już inicjatywą Luani, w okolicach Szkodry funkcjonuje też Justitia e Pax. Dwie działające w niej szwajcarskie zakonnice organizują grupy wsparcia dla młodych mężczyzn napiętnowanych gjakmarrją. Dzięki nim raz na tydzień mogą oni opuścić domy na dwie godziny. Z kolei aktywiści Narodowego Komitetu Pojednania pukają od drzwi do drzwi, próbując negocjować warunki zawieszenia broni między zwaśnionymi rodami. Z różnym skutkiem. Jak bowiem wyjaśnia w rozmowie z "Der Spiegel" jeden z mścicieli czekających na spełnienie swojego obowiązku: - Honor jest ważniejszy niż życie.
Nawet jeśli główny zainteresowany jest gotów wybaczyć sprawcy, zakopać wojenny topór, przerwać spiralę przemocy, zawsze znajdzie się ktoś, kto plamy na honorze rodu nie będzie mógł zdzierżyć. Albo po prostu będzie na tyle sfrustrowany własną biedą i brakiem perspektyw. Dlatego Ardian Maraszi, profesor Narodowego Instytutu Orientalnych Języków i Cywilizacji (INALCO) mówi: - Łatwo jest ryzykować życie, gdy się nie ma nic do stracenia.
A były oficer albańskiego wywiadu dodaje, że w takich przypadkach sytuacja jest beznadziejna. - Najbardziej skomplikowane są przypadki, kiedy rodzina mordercy nie okazuje taktu albo społeczność wywiera na rodzinie ofiary presję do działania. Policja może próbować ich powstrzymać, ale najczęściej (zwaśnione rodziny) mieszkają po sąsiedzku i jeśli policja zaangażuje się bezpośrednio (w konflikt), może tylko pogorszyć sprawę - stwierdza w rozmowie z "The Telegraph".
Póki co więc zamkniętym w czterech ścianach młodym Albańczykom pozostaje czekać. Na cud albo śmierć.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.