"Dziateczki rózeczką Duch Boży bić kazał"?
Uniewinnienia księdza katechety, uznanego w pierwszej instancji za winnego naruszenia nietykalności cielesnej przedszkolaków na lekcjach religii, domaga się jego obrona. Do Sądu Okręgowego w Legnicy wpłynęła apelacja w sprawie księdza.
"Adwokat księdza domaga się całkowitego uniewinnienia swojego klienta" - poinformował rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Legnicy Jerzy Kula. Termin rozprawy apelacyjnej nie jest jeszcze znany.
Prokuratura zarzucała 51-letniemu proboszczowi parafii w Pielgrzymce, że prowadząc lekcje katechezy, psychicznie i fizycznie znęcał się nad dziećmi z "zerówki". Przypadki takie odnotowano w stosunku do co najmniej siedmiorga małych wychowanków. Dzieci zeznały, że ksiądz bił je, ciągnął za uszy, kazał dzieciom zdejmować odzież, w tym bieliznę, kolegom, ciągnął leżące dziecko po dywanie.
"Według dzieci plastikowa, półmetrowa laska gimnastyczna, którą ksiądz nazywał 'pomocniczym kijaszkiem', służyła do ich bicia. Jeden z przedszkolaków został uderzony za to, że zabrał głos bez zgłoszenia się, katecheta ciągnął go następnie po dywanie i na koniec uderzył po pośladkach. Dziewczynka opowiadająca o tym, że ksiądz kazał jej ściągnąć bieliznę innemu dziecku, uznała to za zawstydzające i twierdziła, że odwracała głowę żeby na to nie patrzeć" - tak podczas procesu uzasadnił akt oskarżenia prokurator.
Sąd w Złotoryi uznał w wyroku I instancji, że od września 2001 r. do czerwca 2002 r. duchowny naruszył cielesną nietykalność trzech sześcioletnich chłopców, których karał, uderzając kijem. Uznając, że do przestępstwa doszło, a winny jest ksiądz, sąd umorzył wobec niego postępowanie na okres dwóch lat próby - z powodu nieznacznej społecznej szkodliwości czynu.
Sąd doszedł do wniosku, że ksiądz swoim zachowaniem nie wypełnił znamion przestępstwa, jakim jest znęcanie, lecz naruszył nietykalność cielesną dzieci. Nie działał z zamiarem zadawania dzieciom bólu czy cierpień psychicznych. Według sędzi Bożeny Nowak- Zaguły, która uzasadniała wyrok I instancji, zachowanie księdza było reakcją na złe zachowanie się dzieci na katechezach.
"Mój syn uczęszczający do zerówki po prostu odmawiał pójścia na zajęcia wtedy, gdy wypadały lekcje z księdzem. Zdarzało się, że musiałem go po prostu na siłę nieść do szkoły" - powiedział Bogusław Gomółka, ojciec jednego z pokrzywdzonych chłopców.
Rodzic dodał, że "takie rzeczy działy się wcześniej, ale to mała społeczność, w której proboszcz jest niemal bogiem i nikt nie odważył mu się przeciwstawić". "Ja też nie walczę z nim jako księdzem, ale jako pedagogiem. Rozliczanie go z tego, jakim jest duchownym, nie należy do mnie" - powiedział.