Dwa miesiące piekła. Jak Ukrainiec ukrywał się przed poborem do oddziałów DRL
Kijowski działacz społeczny Jarosław utknął w Donieckiej Republice Ludowej w samym środku wojny. O przerażającym doświadczeniu, życiu w kryjówce, próbie przetrwania w prymitywnych warunkach i strachu przed mobilizacją do wrogiej armii mężczyzna opowiedział stacji Biełsat. - To "mogilizacja" - skwitował.
Jarosław ma 34 lata, jest absolwentem filologii na Donieckim Uniwersytecie, w 2014 roku przeprowadził się do Kijowa. W Doniecku została jego mama. Zmarła w styczniu. Trzeba było zorganizować pogrzeb i dopełnić formalności. I tak zaczęła się gehenna mężczyzny, który utknął w strefie rosyjskiej okupacji.
Mężczyzna przyznaje, że pochowanie mamy i próby spieniężenia rodzinnego majątku odwróciły jego uwagę od tego, co działo się wokół. - Nie byłem sceptycznie nastawiony do wiadomości o wojnie, ale wydawało mi się, że to się stanie gdzieś indziej - powiedział stacji Biełsat.
Dwa tygodnie przed 24 lutego w mieście wybuchła panika, ludzie zmiatali wszystko z półek w supermarketach. Ogłoszono mobilizację, którą tam nazywa się "mogilizacją". - Najpierw wzywali do miejsc zbiórki, a następnie grozili odpowiedzialnością karną za niestawienie się. Teraz zgarniają cię tam, gdzie cię zobaczą. Na bazarze, na dworcu autobusowym, sprawdzają nawet pod siedzeniami autobusu - mówi Ukrainiec.
- Byłem w domu kolegi, gdy do drzwi zapukało kilku obszarpanych żołnierzy. Zaczęli krzyczeć: "Dalej, pedały, szykujcie się ku*wa, ojczyzna wzywa!". Zaczęła się bójka, ale udało nam się uciec - relacjonuje.
Mężczyzna musiał się ukrywać. Łącznie trwało to prawie dwa miesiące.
- Zacząłem zbierać informacje o możliwościach wyjazdu. Było wiele fałszywych ogłoszeń: ludzie szli w umówione miejsce, a tam czekali na nich wojskowi. Osoby, które zostały zabrane, żyją nie dłużej niż dwa dni. Zmobilizowani muzycy Filharmonii Donieckiej mniej więcej tyle czasu przetrwali w Mariupolu - mówi Jarosław
Wreszcie udało się wyjechać. Droga do Gruzji miała być "gehenną".
Dwa miesiące piekła. Jak Ukrainiec ukrywał się przed poborem do rosyjskiej armii
- Ucieczka kosztowała 150 tys. rubli (10 tys. zł). Uważam, że to najlepsza inwestycja w moim życiu. Nie pragnę już niczego materialnego. Kupowałem nieruchomości, robiłem remonty, zbierałem winyle, miałem motocykl. Teraz chcę tylko pieniędzy na karcie i co najwyżej sprzętu turystycznego, który mogę nosić przy sobie - powiedział mężczyzna Biełsatowi.
Jego zdaniem wojna potrwa jeszcze długo. Cokolwiek się zdarzy w Ukrainie, nie ma żadnych perspektyw na poprawę sytuacji w Doniecku i Ługańsku. Tam, jak mówi Jarosław, jest dzicz: - Wskaźnik zgonów jest wysoki, nie ma żadnych ram prawnych. Wyjechały wszystkie organizacje, nawet Czerwony Krzyż. Tam w ogóle nic nie ma.