Duce by tu posprzątał
Góry odpadków, które wyrosły w Neapolu, są najlepszym dowodem na istnienie dwóch Italii: Północna żyje z mody i samochodów, a w Południowej fortuny robi się na dławiącym dech w piersiach bałaganie. Czy ten wielki śmietnik za chwilę się nie rozsypie?
Wygląda to tak, jakby miasto usiłowało wypocić jakąś straszną chorobę. Białe, niebieskie, żółte i czarne worki na śmieci wysypują się z jego wnętrza i zbierają jak cuchnące krople na skórze. Niektóre z worków, piętrzących się w metrowych stosach na ulicach i placach, są mocno zawiązane, wypukłe od fermentacji. Z innych zawartość wylewa się na chodnik i jezdnię. Wysypują się resztki ryb i mięsa, zgniłe warzywa, spleśniałe kawałki pizzy, podarte majtki, baterie i tampony. Samochody zgniatają te brudy w breję, motorynki przebijają się między wzgórzami śmieci. Wilgotne, nocne powietrze Neapolu przesiąknięte jest zapachem potu. Odór jest zgniło-słodki. Kto z pustym żołądkiem przybywa do miasta wieczornym pociągiem, temu natychmiast przechodzi apetyt.
Pierwsze spotkania – z barmanem na Piazza Garibaldi przy dworcu głównym, z taksówkarzem czy recepcjonistą w hotelu – przebiegają w identyczny sposób. Zakłopotany przybysz milczy. Rozmowę rozpoczynają neapolitańczycy.
– To hańba – powtarzają. – Nie mamy już sił. Mówią, że cały świat brzydzi się ich miasta. – To wszystko są złodzieje. Chodzi o polityków – od pani burmistrz, poprzez prezydenta regionu, aż po premiera w Rzymie.
Wysypisko Europy
Od kilkunastu lat stan odpadów w Neapolu gnębi cały region Kampanii. Raz, dwa razy do roku śmieci wysypują się na ulice, ponieważ wysypiska są przepełnione. Ale to, co wydarzyło się na początku tego roku, zaszokowało nawet najbardziej otrzaskanych z tym stanem rzeczy. Śmieci znów zaczęły zalegać, ale tym razem na długo, aż urosły do rozmiarów prawdziwych gór. Powodów jest kilka. Oficjalny: w okolicy metropolii zapełniły się wszystkie wysypiska, a budowę nowych paraliżują mieszkańcy wsi w obawie o swoje zdrowie. Prasowy: nieudolność i korupcja lokalnych polityków. No i powód nieoficjalny, o którym mówi się półgłosem: i polityka, i wywóz śmieci są domeną camorry, która na takich kryzysach zarabia krocie. Z Rzymu i Brukseli wysłano już miliardy euro. Rezultat: tak źle nie było jeszcze nigdy. Teraz śmieci, dzięki interwencji rządu centralnego, wywożone są do innych regionów kraju, co już wywołało zamieszki np. na Sardynii. Jeśli śródmieście Neapolu można określić mianem przedsionka piekieł, to Pianura jawi się
jako istne inferno. Ponad sto tysięcy ludzi mieszka w tej północno-zachodniej części miasta – w domach, które w większości wybudowano nielegalnie bezpośrednio na podłożu wulkanicznym. Wydawałoby się, że to idylla – budynki między gajami pomarańczowymi, ogródkami palmowymi i winnicami na wzgórzach. Ale od wielu dni szaleje tutaj batalia, w której miesza się wszystko: śmieci, zwątpienie mieszkańców, łapczywość camorry, lewicowi i prawicowi prowokatorzy, przeciążenie policjantów, ignorancja polityków, nienawiść, smród, przemoc.
A to właśnie Pianura miała być rozwiązaniem najgorszego kryzysu odpadkowego, jaki zanotowano w historii Neapolu. Na jej obrzeżach eksperci wyznaczyli miejsce, gdzie miałby zostać wchłonięty śmierdzący brud miasta. Tutaj, w kraterze wulkanu, po zakończeniu II wojny światowej przez 43 lata zwożono i składowano śmieci. Geolodzy szacują, że warstwy nieczystości mają ponad 300 metrów. Obecnie rośnie na nich trawa i drzewa. W 1996 roku wysypisko zamknięto, ludzie mogli odetchnąć. Teraz jednak ta skorupa miałaby zostać znowu rozłupana i część spośród 120 ton nieczystości, które w ciągu ostatnich tygodni uzbierały się w Neapolu i Kampanii trafiłaby właśnie tutaj. Mieszkańcy Pianury są oczywiście oburzeni. Gdy tylko ktoś tu trafia, natychmiast otacza go krąg ludzi. – Staliśmy się wysypiskiem całej Europy – mówi młoda kobieta w spranych dżinsach. Idąc z dwiema torbami na zakupy, usiłuje torować sobie drogę przez śmieci pokrywające drogę do dawnego wysypiska. Swojego nazwiska, podobnie zresztą jak większość rozmówców,
Anna nie chce podać. – Człowiek nie zna dnia ani godziny – szepce – w ojczyźnie camorry. Mówi też, że w Pianurze zanotowano trzykrotnie więcej przypadków nowotworów niż średnio w całych Włoszech. – Wiele dzieci rodzi się z wadami. Przyczyna? – Na wysypisku składowano trujące odpady z wielu krajów. Teraz znowu wszystko wyjdzie na wierzch.
Na wysypisku faktycznie może znajdować się coś, co nie powinno było się tam znaleźć. W ciągu wszystkich tych minionych lat camorra sprowadzała z zagranicy niebezpieczne odpady, by tanio składować je w miejscach takich jak Pianura. „Gdyby zebrać śmieci nielegalnie sprowadzone przez wszystkie klany i ułożyć je warstwami, powstałaby góra o podstawie trzech hektarów i wysokości 14 600 metrów” – wyliczył ostatnio znawca camorry, publicysta Roberto Saviano. – Cała Kampania jest bombą biologiczną – mówi Luisa, która towarzyszyła Annie na zakupach. – Za kilka dni wybuchnie tu cholera. To akurat może jest przesada, nawet jeśli ostatni przypadek zanotowano w Neapolu całkiem niedawno, bo w 1973 roku. Dane Światowej Organizacji Zdrowia potwierdzają, że rzeczywiście niektóre rodzaje nowotworów występują w Kampanii częściej niż średnio w całych Włoszech. Ludzie mają powody do protestów. O każdej porze dnia przybywają tu spokojni obywatele, niektórzy razem z dziećmi. Stoją przy wjazdach do wysypiska, zastawionych
betonowymi blokami, pniami drzew i samochodami. Nocami wśród nich pojawiają się miłośnicy awantur. Podpalają śmieci na ulicach, obrzucają policjantów kamieniami, napadają na autobusy i podkładają w nich ogień. Pewnej czwartkowej nocy spalili wóz strażacki. Rannych zostało siedmiu strażaków. Ludzie mówią, że wielu z tych chłopaków opłaca camorra, żeby tylko wywołali niepokoje. Mafia zarabia na kryzysie znacznie więcej niż na rozwiązywaniu problemu.
Mieszkańcy denerwują się jednak, gdy niektórzy politycy czy dziennikarze utożsamiają ich z camorrą. – A więc to takie proste, staliśmy się teraz mafiosami – oburza się Giuseppe, emerytowany kapitan żeglugi wielkiej zamieszkały w Pianurze. – Widziałem cały świat – opowiada – i szkoda, bo wszędzie jest lepiej niż tutaj. Winna temu jest cała klasa polityczna. – Sami złodzieje – potakują wszyscy stojący wokół mężczyźni. Dlaczego więc nie wybierają porządnych polityków? – Bo takich nie ma – sarka nauczyciel przyznający się do lewicowych sympatii.
Lewica od dziesięcioleci rządzi w Neapolu i Kampanii. Rezultaty są godne pożałowania. Ale prawica też nie jest lepsza, czego dowiódł rząd Berlusconiego. Poza tym w Neapolu niebezpiecznie jest otwarcie przeciwstawiać się rządzącym. – Bywa, że syn potem nagle traci pracę albo cała rodzina wylatuje z mieszkania. Codzienne deklaracje rządu w Rzymie, że kryzys zostanie niebawem albo wręcz natychmiast rozwiązany, kwitowane są kpiną. W Pianurze zapada zmrok. Młodzieńcy w skórzanych kurtkach pędzą na motorach między ludźmi. Sondują teren przed nocną akcją. – Niektórzy z nich to sokoły – mówi Valentina, studentka prawa. Sokoły? – Tak nazywamy tajniaków. Sprawdzają, ilu jest tu demonstrantów i jakie panują nastroje. Nastroje są kiepskie. Ludzie boją się odpadów, ale gdzie indziej miałby trafić cały brud z ulic Neapolu? Wielu odpowiada: Nie mamy pojęcia. Śmieci sprawiły, że neapolitańczycy czują się bezradni. W odpadach widzą metaforę całego systemu politycznego, brudu spowijającego ich miasto, region, cały kraj. Jeśli
wsłuchać się w głosy ludzi, to można usłyszeć, że całkiem rozsądni obywatele, nawet o poglądach lewicowych, wzdychają za epoką Mussoliniego. – Przepaść między politykami a obywatelami stała się olbrzymia – mówi Enrico Rebeggiani. Dotyczy to całych Włoch, a w szczególności Neapolu. – Kto oszukuje ludzi i uczy ich cynizmu, ten niszczy zaufanie. Społecznych i politycznych skutków takiej działalności będziemy doświadczać jeszcze przez następne pokolenia. Ów mężczyzna we flanelowej koszuli jest profesorem socjologii na Uniwersytecie Federico II. Uczelnia ta nosi imię swojego założyciela – Fryderyka II – który przed 800 laty rządził południową Italią i po dziś dzień ceniony jest za skuteczne administrowanie państwem. Teraz jednak – jak podkreśla Rebeggiani – u steru jest kasta polityków, która wspólnie ze skorumpowanymi przedsiębiorcami i camorrą zrujnowała cały region. Rządząca lewica pamięta, żeby dzielić się częścią łupów z prawicą. Skutek: W Neapolu nie ma opozycji z prawdziwego zdarzenia. Specjalnych przemian
idących od wewnątrz nie należy się więc spodziewać. – Nie ma już żadnych erspektyw, chyba że interwencja z zewnątrz. Ale kto miałby jej dokonać? – Europa, armia amerykańska, ufoludki?
Rebeggiani zna swoje miasto. Od dziesięcioleci mieszka w dzielnicy hiszpańskiej, części starówki, gdzie wąskie uliczki są – jak tu się mawia – skażone camorrą. W swoim gabinecie profesor trzyma rower górski, którym jeździ po mieście. Góry śmieci budzą u niego obrzydzenie. – Czuję się brudny. Jest mi niedobrze. Mam mdłości. Ale obecny kryzys nie był dla niego zaskoczeniem: Był łatwy do przewidzenia. Od lat wszystko to powraca w regularnych odstępach czasu. Za każdym razem jest coraz gorzej, ale nic się nie zmienia. Żaden polityk nie naprawia błędów, nikt nie ustępuje ze stanowiska. – Tak niszczymy demokrację.
A do walki z kryzysem wcale nie trzeba czarów. Innym włoskim regionom już to się udało dzięki segregacji śmieci, recyklingowi, spalaniu odpadów w fabrykach, które produkują prąd. W Brescii stoi jeden z najnowocześniejszych tego typu zakładów w Europie. W Kampanii natomiast od 14 lat jedynie mówi się o takich rozwiązaniach. Do tej pory praktycznie nie segreguje się śmieci, nie działa żadna spalarnia. Z tego względu brudy pozostają na ulicy, a żołnierze muszą torować uczniom drogę do szkoły. I dlatego burmistrz Sorrento, kurortu nad Zatoką Neapolitańską, musiał zamknąć bazar. Niebezpieczeństwo dla zdrowia było zbyt duże.
Wiele okolicznych miejscowości jest dotkniętych problemem w jeszcze większym stopniu niż sam Neapol, najbardziej chyba San Giorgio a Cremano, 50-tysięczne miasto u stóp Wezuwiusza, połączone z Neapolem linią kolei podmiejskiej. Podczas gdy w Neapolu leżą pagórki śmieci, tutaj piętrzą się całe góry. Przed jednym z supermarketów mur z odpadków ma 22 metry długości i jest szeroki na cztery metry. Kobieta, która przedziera się przez wydrążone przejście do sklepu, zaciska sobie nos. Inna trzyma chusteczkę przy twarzy. Trzecia klnie. Pewna starsza pani prosi nieznajomego przechodnia, by przeprowadził ją przez worki z cuchnącymi śmieciami. Boi się upaść. – To wszystko jest takie obrzydliwe – mówi sprzedawczyni stojąca przy wejściu do sklepu. Pałki w dłoń!
Na Via Flotard de Lauzieres, oddalonej od sklepu o kilka minut marszu, piętrzy się kolejny mur śmieci. Nieopodal handlarz mandarynek postawił na chodniku swój straganik, gdzieś przecież musi sprzedawać. – Sami złodzieje – mówi. – Włochy były najpiękniejszym krajem świata, ale ci bandyci wszystko zrujnowali. Kilku stojących nieopodal mężczyzn kiwa głowami. Żaden nie chce podać nazwiska. Ale mimo wszystko mówią, co myślą. – Skoro camorra silniejsza jest od państwa, dlaczego nie miałaby nami rządzić? – zastanawia się starszy człowiek, który twierdzi, że jest hotelarzem. Inny mówi: Jestem demokratą. Ale już najwyższy czas wyciągnąć pałki. Potrzebny nam duce. Także w radzie miejskiej trwają debaty na temat śmieci. Prawicowi i lewicowi radni w elegancki sposób – jak za Cycerona – zwalają winę z jednych na drugich. Mówią o „dramacie” i „stanie alarmowym”. W tle przysłuchują się im dziesiątki obywateli. Jeden z radnych mówi: Po tym posiedzeniu ludzie wyjdą na ulice, zobaczą góry śmieci i zadadzą sobie pytanie: „Co
faktycznie zostanie zrobione?”.
Jednym z tych, którzy powinni znać odpowiedź, jest Domenico Giorgiano, burmistrz San Giorgio a Cremano, lekarz i przyzwoity człowiek (co przyznają nawet jego przeciwnicy). Trafił na czołówki gazet w całych Włoszech, ponieważ z uwagi na problem ze śmieciami chciał zamknąć wszystkie szkoły. Z Rzymu przysłano mu rozporządzenie nakazujące kontynuowanie nauki. Teraz Giorgiano posuwa się do gróźb: Jeśli państwo nas opuści, będziemy zmuszeni wysyłać znacznie silniejsze sygnały. Ten 56-letni polityk nie chce wytłumaczyć, co dokładnie ma na myśli. Wygląda na wykończonego. – Mamy tutaj wielki problem – narzeka. – Na szczęście nie pada deszcz i jest dość chłodno. Dlatego ryzyko wybuchu epidemii jest umiarkowane. Ale to się może szybko zmienić.
Na pytanie, co by zrobił, burmistrzowi Giorgiano tężeje twarz. – Jesteśmy gminą, nie mamy mocy decyzyjnych – martwi się. – Zależymy od regionu i państwa. Tam zapadają decyzje, jak uporać się z tym problemem. Nasuwa się pytanie, czy segregacją śmieci nie powinna jednak zająć się gmina. – Oczywiście – przyznaje burmistrz. – Prace nad tym trwają. A czy nie należało tego zrobić przed 20 laty? Burmistrz uśmiecha się ponuro: Tak, to był nasz błąd. Ale winę ponoszą też jego zdaniem mieszkańcy, bo nie byli zainteresowani segregacją. Czy teraz będzie lepiej? – Na pewno – odpowiada burmistrz, chwytając się za szyję – bo teraz śmieci sięgają nam aż do gardła.
Stefan Ulrich