Dramatyczny rejs z 938 uciekinierami z Niemiec do Hawany
27 maja 1939 roku pasażerom płynącego z Hamburga statku "St. Louis" ukazała się piaszczysta plaża i białe budynki portu w Hawanie. Dla 938 żydowskich uciekinierów z hitlerowskich Niemiec Kuba była nadzieją na przeżycie... O tragicznym losie pasażerów statku pisze felietonistka Wirtualnej Polski Marta Tychmanowicz.
27.05.2010 | aktual.: 27.05.2010 14:11
Dwa tygodnie wcześniej luksusowy niemiecki transatlantyk "St Louis” wypłynął z Hamburga do portu w kubańskiej Hawanie. Na pokładzie znajdowali się uciekający przed nazistowskim antysemityzmem Żydzi z Niemiec oraz z Europy Środkowo-Wschodniej. Nie każdego było stać na drogie bilety - 800 marek w pierwszej klasie i 500 marek w klasie turystycznej oraz obowiązkowa opłata 230 marek za powrót, chociaż z założenia był to rejs w jedną stronę.
Pasażerowie "St. Louis” wyposażeni w kubańskie wizy tranzytowe wydane przez Manuela Beniteza (dyrektora generalnego kubańskiego biura imigracyjnego) i prawo opuszczenia statku w tym kraju docelowo chcieli dotrzeć do Ameryki. Jednak ilość imigrantów, jaką USA przyjmowały w ciągu roku była ograniczona do 27 370 osób (dla Niemiec i Austrii)
, a lista rezerwowa była wypełniona oczekującymi na kilkanaście lat. Uchodźcy musieli więc poczekać na swoją kolej na Kubie.
Po tragicznych wydarzeniach "nocy kryształowej” (listopad 1938) i narastającym antysemityzmie rejs luksusowym statkiem wyposażonym w kino, basen, wspaniałą restaurację był namiastką normalności. Jeden z pasażerów "St. Louis”, podekscytowany Moritz Schoenberger, 25 maja wysłał do rodziny radiotelegram: „Fizycznie i psychicznie czuję się znacznie lepiej i jestem coraz bardziej przekonany, że w sobotę dopłyniemy do Hawany. Pieniądze otrzymałem. Bardzo dziękuję. Ucałowania. Papa”.
Niestety kiedy statek był już na pełnym morzu wyszło na jaw, że Manuel Benitez z biura imigracyjnego wykorzystał lukę prawną i sprzedawał wizy na Kubę pół legalnie, zarabiając na tym około 1 mln dolarów. Prezydent Kuby Federico Laredo Bru, chcąc ukrócić samowolę Beniteza, wydał dekret anulujący dotychczas wydane dokumenty imigracyjne - tym samym wizy pasażerów "St. Louis” stały się nieważne, chociaż ich posiadacze jeszcze nie mieli o tym pojęcia. Z kolei prawicowa prasa relacjonująca rejs statku przestrzegała przed napływem imigrantów, którzy - w czasie poważnego kryzysu gospodarczego w kraju - odbiorą pracę Kubańczykom. Przyczyniło się to do wzrostu ksenofobii, a zaowocowało antysemicką demonstracją, która odbyła się w Hawanie 8 maja 1939 roku.
Kapitan statku kapitan Gustav Schroeder (za swoją postawę podczas rejsu otrzymał w 1993 roku od Yad Vashem medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata) wiedział o nadchodzących kłopotach. 27 maja pasażerów obudzono o 4 nad ranem, a pół godziny później podano śniadanie. Wczesnym rankiem na pokład statku weszła policja i straż graniczna, ale na ląd pozwolono zejść tylko 28 pasażerom: 22 Żydom, którzy mieli ważne wizy amerykańskie, sześciu obywatelom Hiszpanii i dwóm Kubańczykom. Do szpitala pojechał niedoszły samobójca Max Loewe z Wrocławia, który podciął sobie żyły w nadgarstkach i dzięki temu został w Hawanie. Reszta pasażerów, pod okiem policji, czekała na pokładzie statku na rozwój wypadków, wysyłając telegramy do rodziny i przyjaciół z prośbą o pomoc.
W ciągu kolejnych 6 dni atmosfera na statku stawała się coraz bardziej napięta i nerwowa. Kończyły się zapasy wody i żywności. Pasażerowie byli sparaliżowani strachem przed powrotem do hitlerowskich Niemiec, o których wciąż przypominał wiszący w głównej sali portret Hitlera. Kapitan obawiał się kolejnych prób samobójczych i utworzył specjalny patrol powstrzymujący ludzi przed taką decyzją. Był zdecydowany nie wracać do Niemiec.
28 maja do Hawany przybył Lawrence Berenson (przedstawiciel Jointu – żydowskiej organizacji pomocowej z USA, której fundusze pochodzą głównie z datków amerykańskich Żydów), żeby negocjować z prezydentem Kuby warunki na jakich pasażerowie "St. Louis” mogliby zejść na ląd. Niestety jego spotkanie z Federico Laredo Bru nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Prezydent nakazał statkowi opuszczenie wód terytorialnych Kuby. Negocjacje toczyły się jednak dalej, a statek odpływał wolno w kierunku Miami. Bru zgodził się przyjąć uchodźców za 453 tys. dolarów, Berenson zaproponował niższą sumę, na co Bru ostatecznie zerwał negocjacje. Pasażerowie "St. Louis” starali się wpłynąć na prezydenta Roosevelta, żeby przyjął ich do USA w trybie nadzwyczajnym, jednak w odpowiedzi otrzymali tylko telegram z amerykańskiego Departamentu Stanu, że muszą czekać na swoją kolej zgodnie z listą rezerwową. Interwencje amerykańskich dyplomatów w Hawanie także zakończyły się fiaskiem.
W tym samym czasie co "St. Louis" wypłynęły z Europy dwa mniejsze statki: francuski "Flandria" wiozący 104 pasażerów i brytyjska "Orduña" z 72 uchodźcami na pokładzie. Oni także nie mogli wysiąść w Hawanie. "Flandria" ruszyła w powrotny rejs do Francji, natomiast "Orduña" próbowała zacumować w różnych portach Ameryki Łacińskiej. Jej pasażerowie ostatecznie wysiedli w Panamie, w kontrolowanej przez Stany Zjednoczone Strefie Kanału Panamskiego.
6 czerwca "St. Louis" rozpoczął powrotny rejs do Europy. W tym czasie organizacje żydowskie (m.in. Joint) uzyskały zgodę rządów Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji i Holandii na tymczasowe przyjęcie pasażerów. "St. Louis" zacumował w porcie w Antwerpii, skąd uchodźcy rozjechali się po Europie.
Z 937 pasażerów: 29 zostało na Kubie, 288 - które znalazły schronienie w Wielkiej Brytanii - przeżyło wojnę (poza jedną, która zginęła w bitwie Anglię w 1940 roku), 87 wyemigrowało z Europy (zanim Niemcy opanowali Europę Zachodnią), 278 przeżyło Holocaust. Pozostali zginęli.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski