Dramatyczne chwile na pokładach samolotów. "Gdy ktoś umiera staje się siny, pojawiają się wybroczyny"
Na terenie Europy zgony na pokładach samolotów zdarzają się niezwykle rzadko, bo w takich sytuacjach kapitan ląduje awaryjnie, a pierwsza pomoc udzielana jest na lądzie. Znacznie trudniejsze sytuacje są gdy ktoś umiera w czasie lotu transatlantyckiego i przez kilka godzin leci się ze zmarłym.
30.11.2017 | aktual.: 22.05.2018 14:09
Wyobraź sobie sytuację, w której wsiadasz do samolotu, czeka cię wielogodzinny lot bez międzylądowań, a twój współpasażer... umiera. Przewoźnicy mają na takie sytuacje przewidziane specjalne procedury, ale nie są chętni, żeby o nich opowiadać.
- Naszą rolą jest kreowanie wizerunku linii lotniczej i lotnictwa jako bezpiecznego i przewidywalnego środka transportu - powiedział lakonicznie Adrian Kubicki, rzecznik prasowy LOT. - Pisanie o tym temacie stawia przewoźników w złym świetle, jakby mieli z tym problem, a zgony na pokładzie zdarzają się niezwykle rzadko - dodał i prosił, żeby koniecznie to podkreślić.
Tajemnicą poliszynela jest, że jednym z wyjść, jest przykrycie zmarłego kocem i udawanie, że śpi. Stewardessa z kilkunastoletnim stażem dodaje: - To jest tragedia dla osoby, która razem z nim podróżuje i rzeczywiście przy lotach trwających wiele godzin jest to najlepsze wyjście. Żeby jednak stwierdzić zgon potrzebny jest lekarz i pierwszą czynnością w takich sytuacjach jest zazwyczaj reanimacja. Miałam ostatnio taką sytuację, ale niestety, mężczyzna nie odzyskał przytomności - dodaje.
Zawsze leci jakiś lekarz
Jak mówią zgodnie piloci i stewardessy, rzadko zdarza się lot, w czasie którego nie ma żadnego lekarza, pielęgniarki albo ratownika medycznego wśród pasażerów, więc prawie zawsze jest ktoś, kto może udzielić profesjonalnej pierwszej pomocy. Załoga także jest przeszkolona w tym zakresie.
- Pamiętam lot do Nowego Jorku, w czasie którego resuscytacja pasażera trwała nieprzerwanie 1,5 godziny - wspomina Marta Noryskiewicz, psycholog, psychoterapeutka z Pokochaj Latanie, była stewardessa. - Innym razem, także na trasie do Nowego Jorku, kobieta dostała zatoru i przez 3 godziny załoga ratowała jej życie. To są dramatyczne momenty, niezwykle stresujące. Umierający pasażer robi się siny, pojawiają się wybroczyny, daje o sobie znać fizjologia - wymiotuje, załatwia się pod siebie. Kobieta po wylądowaniu żyła i została dowieziona do nowojorskiego szpitala, gdzie zmarła, ale lekarze byli pod wrażeniem jak długo ludzie bez kwalifikacji medycznych byli w stanie walczyć o ludzkie życie - dodaje.
Nikt nie siedzi obok zmarłego
Choć Marta Noryskiewicz przyznaje, że słyszała o przykrywaniu zmarłych pasażerów kocem, to podkreśla, że taki człowiek najczęściej odseparowywany jest od pozostałych pasażerów. Wynosi się go do klasy biznesowej, zasłania kotarką albo kładzie w części dla załogi, właśnie po to, żeby nie stresować pozostałych pasażerów obecnością umierającego człowieka. W samej Europie problem zgonów na pokładzie w zasadzie nie istnieje, ponieważ lotniska, w tym awaryjne, są od siebie oddalone o około 10 min lotu. - Szybciej człowiek doczeka się pierwszej pomocy kiedy jest na pokładzie samolotu, niż czekając, na przykład, na ulicy na karetkę - dodaje Noryskiewicz.
- Nikt nie leci koło zmarłego przez 5 godzin, a do tego personel jest przeszkolony do udzielenia wsparcia podróżującym po tak traumatycznym zdarzeniu, jakim jest śmierć pasażera na pokładzie samolotu - podkreśla Dorota Minta, psycholog i psychoterapeutka z Pokochaj Latanie. - Chcąc zadbać o siebie samemu warto odwrócić swoje myśli od tego co się stało. Włączyć film, posłuchać muzyki albo poprosić stewardesę o rozmowę - dodaje.