PolitykaDramatyczna sytuacja w Mariupolu. Polacy oczekują ewakuacji

Dramatyczna sytuacja w Mariupolu. Polacy oczekują ewakuacji

Życie w ciągłym napięciu, codziennie powtarzające się odgłosy bombardowania i pogłębiająca się bieda - tak wygląda sytuacja w zagrożonym rosyjską inwazją Mariupolu na wschodzie Ukrainy. Tutejsi Polacy czekają na ewakuację, lecz rząd jak dotąd zwleka z decyzją.

Dramatyczna sytuacja w Mariupolu. Polacy oczekują ewakuacji
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Anastasia Vlasova
Oskar Górzyński

27.03.2015 | aktual.: 28.03.2015 09:33

Codzienne ostrzały

- Dziś w nocy znów strzelali. Całą noc słychać było ten ostrzał. I te pociski spadają coraz bliżej miasta - mówi beznamiętnie o. Leonard Aduszkiewicz, paulin i proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu. - Po pewnym czasie łatwo poznać, gdzie one lądują - dodaje.

Takie sytuacje to dla mieszkańców portowego miasta nad Morzem Azowskim nowa normalność. To tutaj, mimo ustanowionego w Mińsku zawieszenia broni, skupiają teraz się najcięższe walki i trwają na całej linii frontu. Szczególnie mocno ostrzeliwana jest niewielka miejscowość Szyrokine, położona niespełna 20 kilometrów na wschód od Mariupola, stanowiąca niejako bramę do miasta. Według ostatniego raportu misji OBWE monitorującej konflikt, ani jeden budynek w miejscowości nie pozostał nietknięty przez działania wojenne. Nic dziwnego, bo wspierane przez Rosjan siły separatystów do ostrzału używają m.in. zakazanych przez porozumienie w Mińsku moździerzy kalibru 120 mm.

- Tam są największe umocnienia, tam jest najwięcej ukraińskich żołnierzy. Często przyjeżdżam do nich, spowiadam i udzielam sakramentów. Mówią, że nie pozwolą, by wróg podszedł bliżej. Jeśli Rosjanie się przez to przebiją, to chyba nic już ich nie zatrzyma - mówi o. Leonard.

Napiętej sytuacji w mieście nie polepsza fakt, że w lokalnych mediach co chwila pojawiają się informacje o zatrzymaniach dywersantów, takich jak aresztowany w środę 41-letni policjant, który miał zostać zwerbowany przez siły "Donieckiej Republiki Ludowej". Ciągle obecne jest też widmo pełnej inwazji. Podejrzewa się, że pod Nowoazowskiem, nieco ponad 40 kilometrów od Mariupola, Rosjanie gromadzą znaczne siły i ciężki sprzęt. Separatyści od miesięcy nie wpuszczają tam obserwatorów OBWE, tymczasem doniesienia ukraińskich mediów mówią o sukcesywnym dopływie artylerii i czołgów które "czekają tylko na wyschnięcie terenu".

Miasto opuszczone

- Najgorsza jest ta niepewność - mówi Andrzej Iwaszko, prezes Polsko-Ukraińskiego Stowarzyszenia Kulturalnego w Mariupolu i lider wspólnoty Polaków w tym mieście. - Niby życie toczy się normalnie, a na ulicach jest spokojnie, ale ludzie żyją tu w ciągłym napięciu. Niektórzy tego nie wytrzymują psychicznie - dodaje.

Jak mówi Iwaszko, ci, którzy mogli, dawno już z miasta wyjechali. Wśród nich było wielu miejscowych przedsiębiorców, młodych i tych mających rodziny w innych częściach kraju lub za granicą. Zostali ci najbardziej bezbronni, czyli głównie ludzie starsi, ubodzy oraz uchodźcy z Doniecka i innych miast objętych konfliktem.

- Parafian jest już teraz dużo mniej. Z drugiej strony przybyło też sporo nowych ludzi, którzy w tej trudnej sytuacji chcą spotkania z Bogiem - mówi zakonnik. Na pytanie o to, czy sam planuje z Mariupola wyjechać, odpowiada przecząco. - Zostaliśmy tu wysłani, jesteśmy już 7 lat i będziemy tu służyć do końca - deklaruje.

Parafia działa tak jak co dzień. W sobotę odprawiane są msze w języku polskim, w niedziele po rosyjsku i ukraińsku. To rosyjskojęzyczni Ukraińcy stanowią największą grupę w parafii - podobnie jak w całym mieście. Około jedna czwarta parafian to Polacy. Mimo wojny, nadal trwa tu budowa nowego sanktuarium, "ukraińskiej Częstochowy".

- To jest naprawdę piękne miejsce i kiedy ta wojna się skończy, będzie tu przyjeżdżać wiele ludzi - mówi Iwaszko.

Pogłębiająca się bieda

Na razie jednak rzeczywistość rysuje się w dużo ciemniejszych barwach. Niemal z dnia na dzień pogarsza się sytuacja gospodarcza mieszkańców. Kurs hrywny poszedł mocno w dół, tymczasem ceny - ostro w górę, a półki sklepowe świecą pustkami.

- Zwykły olej roślinny kosztuje teraz 30-35 hrywien, podczas gdy przeciętna emerytura to jakieś 1000 hrywien - mówi Iwaszko. - A w kwietniu mają jeszcze zostać podniesione opłaty - dodaje.

- Sam nie wiem, jak niektórzy ludzie sobie radzą, jak wiążą koniec z końcem. Wielu z nich nie stać nawet na bilet komunikacji miejskiej, oszczędzają na wszystkim. Jeszcze gorzej mają ci po stronie okupowanej, którzy w ogóle nie otrzymują wynagrodzeń. Oni są zdani tylko na naszą pomoc - relacjonuje o. Aduszkiewicz.

Zarówno parafia prowadzona przez ojców paulinów, jak i stowarzyszenie mariupolskich Polaków są zaangażowane w pomoc. Przychodzi ona z wielu stron: z kościelnych zbiórek, z zachodniej Ukrainy, a także z Polski. Pomoc przysyła także polski konsulat w Charkowie. To zwykle najbardziej podstawowe produkty: cukier, mąka, konserwy, leki.

- Potrzeby są jednak ogromne. Pomagamy na tyle, na ile możemy - mówi duchowny.

Czekając na wyjazd

- Ja jestem bardzo wzruszony tą pomocą i nie mogę mieć zarzutów co do działania. Ale najważniejsza potrzeba to bezpieczeństwo. A tu w Mariupolu nie można się teraz czuć bezpiecznie - mówi Iwaszko.

Prowadzone przez niego stowarzyszenie od tygodni stara się przekonać polskie władze, by podjęły akcję ewakuacyjną taką jak w przypadku Polaków z objętego wojną Donbasu. W międzyczasie pomaga Polakom w uzyskaniu kart Polaka, uczy polskiego i przygotowuje ich do ewentualnego wyjazdu. Jak twierdzi Iwaszko, już teraz gotowa do ewakuacji jest pierwsza grupa Polaków z Mariupola, licząca około 20 osób
- W konsulacie mówią nam, że też są gotowi do działania i tylko czekają na decyzję rządu - mówi działacz polonijny.

Tymczasem takiej decyzji nie ma. Ministerstwo nie odpowiedziało dotąd na pytanie WP w tej sprawie. Podczas posiedzenia sejmowej komisji łączności z Polakami za granicą 18 lutego, wiceminister dyplomacji Konrad Pawlik informował, że sytuacja bezpieczeństwa w mieście nie wymagała ewakuacji Polaków, jednak zapewniał, że MSZ stale ją monitoruje. Działania na froncie w okolicy Mariupola nie były wówczas tak intensywne. Według szacunków Pawlika, ewentualna akcja zajęłaby kilka dni. Zdaniem Iwaszki, władze nie powinny czekać z tym do ostatniej chwili.

- Teraz, kiedy jeszcze w samym mieście jest w miarę spokojnie, można by to zrobić szybko i sprawnie. Potem może być za późno - mówi. - Niektórzy już tracą cierpliwość i na własną rękę próbują wyjechać. To są porządni ludzie, oni naprawdę nie chcą być ciężarem dla Polski - dodaje.

Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
Zobacz również: Zniszczenia w Mariupolu
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (113)