Dramat zakażonych wirusem żółtaczki
W kolejce na rozpoczęcie terapii czeka ponad 150 chorych, wciąż przybywają kolejni zakażeni wirusem B lub C. Pacjenci, którym ze względu na bardzo zaawansowaną chorobę, udało się rozpocząć kurację, skarżą się na nieludzkie zasady leczenia narzucone przez szpital.
Pani Weronika z Cedrów Wielkich od kilku miesięcy, raz w tygodniu, dostaje zastrzyk z interferonu. Co miesiąc musi zgłaszać się na lekarską kontrolę. - Pani doktor wypisała mi receptę na cztery ampułki, odebrałam je w szpitalnej aptece i wróciłam do domu. Zastrzyki robili mi w moim ośrodku zdrowia. Gdy po miesiącu przyjechałam do kontroli, dostałam już tylko jedną ampułkę. I tak już zostało.
Co tydzień muszę jechać do Gdańska, choć podróż jest gehenną, bo bardzo źle się czuję. Za bilet muszę płacić ponad 10 zł a nie mam z czego żyć, bo gdy zachorowałam straciłam pracę - płacze kobieta. Nie do przyjęcia - Robimy co możemy, by dla każdego chorego, który jest już programie, starczyło leku. Jak do tej pory żaden z pacjentow nie musiał z tego powodu przerwać kuracji - słyszę w dyrekcji szpitala. Przyjęcia kolejnych chorych do programu są jednak wstrzymane. Na jak długo, żaden z dyrektorów szpitala nie potrafi odpowiedzieć. Ich zdaniem, trudna sytuacja chorych to nie tylko konsekwencja prawie 30-milionowego zadłużenia, ale również zmniejszanych od kilku lat kontraktów dla szpitala.
- Długo wahaliśmy się, czy w ogóle podpisywać umowę na program leczenia interferonem, tak bardzo niekorzystna jest dla szpitala - tłumaczy Bohdan Lamparski, dyrektor placówki. - Fundusz pokrywa tylko koszt leku (650 zł za ampułkę), nie płaci za obsługę pacjentów, wymaga za to wykonywania chorym bardzo kosztownych badań. Nie zrywamy go tylko ze względu na dobro chorych.
Zróbcie cesję
Inaczej problem leku dla zakażonych wirusem żółtaczki widzi oddziału NFZ w Gdańsku. Specjalne programy miały właśnie zagwarantować chorym dostęp do leków najdroższych, na które dziurawych szpitalnych budżetów nie stać.
- Mamy dosyć pieniędzy, by leczyć interferonem każdego pacjenta, który takie terapii wymaga - twierdzi Barbara Misiewicz-Jagielak, kierownik Wydziału Gospodarki Lekami PO NFZ. Problem w tym, że szpital od dwóch lat nie wywiązuje się z umowy na program lekowy, którą z funduszem zawarł. Nie wykorzystuje też w pełni kontraktów na leczenie szpitalne czy poradnie specjalistyczne. Szefowie NFZ twierdzą, że nie stać ich na ,zamrażanie" pieniędzy w szpitalu zakaźnym, gdy inne placówki w Pomorskiem leczą chorych ponad limit.
Stąd decyzja o zmniejszeniu kontraktu dla tej placówki na ten rok. Jeżeli szpital z kontraktu będzie się wywiązywał, fundusz na pewno pieniędzy mu dołoży. Zakażeni wirusem żółtaczki każdego dnia tracą jednak kolejną szansę na powrót do zdrowia. - Możemy sami kupować interferon dla pacjentów - mówi Barbara Misiewicz-Jagielak. Szpital musi tylko zrobić cesję kontraktu na oddział NFZ w Gdańsku. Dyrekcja funduszu twierdzi, że jest to możliwe. Dyrekcja Pomorskiego Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy nie chce jednak przyjąć tej propozycji.
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz