Donald Tusk nadzieją PiS‑u
Dla większości obozu "dobrej zmiany" ważniejsze jest, z kim przegra wybory, niż kiedy. Zamiast strzelać do Tuska okładkami "Sieci" i "Do Rzeczy", PiS powinien się modlić, żeby to on był liderem koalicji, która przejmie od nich władzę.
"Boże, chroń nas przed Tuskiem" krzyczy okładka "Do Rzeczy" i zapowiada przerażający raport o Polsce pod ewentualnymi rządami Platformy. "Wraca koszmar" straszy okładka "Sieci", ostrzegając swoich coraz mniej licznych czytelników, że "Donald Tusk znów chce rządzić Polską i odnowić układ zamknięty III RP". Bracia Karnowscy oferują też pomysł "Jak obóz dobrej zmiany może go zatrzymać".
Pisowskiej prawicy wyraźnie puściły nerwy. Starczyło jedno zgrabne przemówienie byłego premiera wygłoszone na łódzkich "Igrzyskach wolności", parę zdań wypowiedzianych pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego i zgrabne zatrzymanie pisowskiej nawałnicy w komisji ds. Amber Gold w dzień po potwierdzeniu dominacji PO w metropoliach, żeby "dobra zmiana" popadła w panikę. Słusznie i niesłusznie.
Zobacz także: "Haniebne" okładki z Tuskiem. Tomasz Siemoniak mówi o "obsesji"
Słusznie, bo na horyzoncie pojawiła się wizja przyszłorocznych porażek wyborczych, a klientela pisowskiego rządu nie może być pewna, że w razie przegranych wyborów Prezes zdecyduje się je unieważnić i zatrzymać władzę w otwarcie niedemokratyczny sposób. W prasowych organach "dobrej zmiany" zdaje się dominować strach, że podobnie jak w 2007 r. PiS podporządkuje się niekorzystnemu dla siebie werdyktowi wyborców i odda przeciwnikom władzę. Nie wiem, czy tak się stanie, bo pisowskie winy są teraz dużo większe, więc obawa przed rozliczeniem i karą jest zapewne silniejsza. Strach o swój los wzmacnia oczywiście pokusę unieważnienia wyborów i takiej presji będzie z pewnością poddane przywództwo "dobrej zmiany". Ale nikt nie wie, co siedzi w głowie Prezesa, wiec scenariusz przekazania władzy opozycji trzeba brać pod uwagę.
PiS i tak przegra. Powinien się modlić o to, by przegrać z Tuskiem
Niesłusznie jednak przestraszeni ludzie dobrej zmiany ogniskują swój lęk na Donaldzie Tusku. Na ich miejscu modliłbym się codziennie i bardzo żarliwie, żeby to właśnie były premier i obecny szef Rady Europejskiej znalazł się na czele obozu sprzątającego po PiS. Miłujcie Tuska swego - możecie mieć kogoś gorszego! Szanujcie go. Wzmacniajcie jego pozycję w obozie demokratycznym. Oczyszczajcie mu drogę powrotną do Polski. Bo że zmiana władzy nastąpi, jest pewne. Niepewne jest tylko, kiedy. Jeśli nie za rok, to za pięć albo dziewięć lat się tak stanie. A już widzicie, jak szybko czas biegnie…
Kiedy PiS straci władzę, zacznie się sprzątanie. Dla ludzi związanych z obecnym obozem rządzącym będzie to oznaczało nieuchronne przykrości. Stąd nerwy i paniczne okładki. Ale skala przykrości, które ich spotkają, może być bardzo różna zależnie od tego, kto będzie stał na czele zwycięskiego obozu. Jeżeli będą to obecni liderzy opozycji - Schetyna, Kosiniak-Kamysz, Lubnauer, Czarzasty, Kukiz, a nawet Zandberg - to przyjemnie nie będzie. Po latach represji i upokorzeń, trudno im się będzie powstrzymać przed szukaniem rewanżu. Zresztą wszyscy oni nie raz już mówili o karaniu winnych łamania konstytucji i ustaw. Ci, którzy na tym korzystali i w tym pomagali (m.in. medialnie), też muszą się liczyć z przykrymi konsekwencjami.
Wśród liderów obecnej opozycji trudno jest znaleźć kogoś, kto by przynajmniej raz nie skrytykował nierozliczenie poprzednich rządów PiS przez koalicję PO-PSL. Ta krytyka po stronie obecnej opozycji narasta. Bardzo trudno dziś znaleźć obrońców tuskowej "grubej kreski". W intelektualnym i medialnym zapleczu opozycji też dominuje pogląd, że poprzednia władza popełniła zasadniczy błąd puszczając płazem wcześniejsze winy Kaczyńskiego, Macierewicza, Kamińskiego, Ziobry. Większość dzisiejszych obrońców demokracji wierzy, że gdyby pierwsza pisowska władza została przykładnie ukarana i rozliczona rzetelnie, to PiS nie wróciłby do władzy. A gdyby nawet wrócił, to by się miarkował.
Jak Tusk pisowców ratował
Zwłaszcza w PO dominuje pogląd, że gdyby Kamiński poszedł do więzienia i gdyby Kaczyński z Ziobrą zostali skazani przez Trybunał Stanu, to Polska była by dziś lepsza. Prezydent by się sto razy zastanowił, zanim by odmówił zaprzysiężenia sędziów i zanim by ułaskawił nieprawomocnie skazanych kolegów, poseł Piotrowicz by sto razy pomyślał, zanim by przeprowadził zamach na polskie sądy, sędziowie by nie ryzykowali wchodzenia do nielegalnie tworzonej KRS, do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i na zajęte miejsca w Trybunale Konstytucyjnym, dziennikarze by się zastanawiali, czy warto w mediach państwowych aż tak jawnie kłamać i manipulować, ryzykując kary za naruszenie ustawy o mediach publicznych, a szefowie wielkich państwowych firm by się zastanowili, czy chcą odpowiadać z paragrafu karzącego działanie na szkodę spółki.
Jak wam się, koledzy z medialnych organów obecnej władzy, wydaje? Kto stał za strategią niekarania i nierozliczania. Nie pamiętacie? To sobie przypomnijcie, kto wbrew swemu środowisku się uparł, żeby Mariusz Kamiński również pod rządami PO był szefem CBA? Czy to nie był właśnie ten okropny Tusk, którym próbujecie teraz straszyć dzieci i staruszków? A kto wziął na pokład PO zasłużonych pisowców - Sikorskiego i Kluzik-Rostkowską? Kto osłaniał przed własnym zapleczem wrogich Platformie szefów TVP SA? Kto blokował czyszczenie prokuratury z ludzi Zbigniewa Ziobry? Kto wbrew własnym doradcom szukał porozumienia z prezydentem Kaczyńskim i pił z nim wino w Sopocie? Czy mam dalej wymieniać decyzje Donalda Tuska, które środowisku dzisiejszej pisowskiej władzy zapewniły dość luksusowe trwanie pod rządami koalicji PO-PSL?
Tak, tak. Jakby to dziwnie dziś nie wyglądało, to właśnie znienawidzony przez PiS, szczuty przez wszystkie pisowskie psy gończe, oskarżany publicznie o najgorsze zbrodnie i w kółko maltretowany przez pisowskie media premier Donald Tusk stał za tym, że poprzednie pisowskie rządy nie zostały przez koalicję PO-PSL rozliczone. Tusk to wielokrotnie objaśniał, a za niektóre decyzje delikatnie przepraszał, ale - w odróżnieniu od swoich politycznych przyjaciół - nigdy nie zadeklarował, że strategia unikania rozliczeń i kar była z zasady błędna. I wiele wskazuje, że wciąż ją uznaje za trafną.
Tusk nie będzie dorzynał watah
Tu dochodzimy do sedna. PiS straci kiedyś władzę. Może nawet już z końcem przyszłego roku. Wtedy jego funkcjonariusze (również w pisowskich mediach) zapłacą cenę za swoje nieprawości. Ale wysokość tej ceny i liczba płacących zależy od tego, kto nada ton przyszłemu zwycięstwu. Gdyby miał to być Grzegorz Schetyna, albo na przykład Radosław Sikorski czy Włodzimierz Czarzasty, to bardzo bym nie chciał być w skórze ludzi PiS. Bo oni nie odpuszczą. Będą szukali sprawiedliwości i kary dla wszystkich powiązanych ze zorganizowaną grupą trzymającą dziś władzę i łamiącą prawo. Wymiar sprawiedliwości w takim wykonaniu będzie obejmował nie tylko najpoważniejsze przestępstwa polityczne wysokich funkcjonariuszy, ale też rozmaite korzyści niesłusznie uzyskanie w zamian za wspieranie władzy w procesie łamania prawa. W takim wariancie rozmaite przykrości spotkają tysiące osób z obozu władzy oraz jej zaplecza.
Donald Tusk jest inny. Jeżeli to on będzie stał na czele zwycięskiego obozu, to obóz "dobrej zmiany" będzie mógł czuć się zasadniczo bezpieczny. Tak jak poprzednio, rozliczenia zostaną zapewne bardzo ograniczone, kary zapewne będą raczej symboliczne, ścigana grupa obejmie może kilkanaście osób, a nadrzędnym celem stanie się proces pojednania i zasypywania dzielącej społeczeństwo przepaści między antypisem a PiS-em.
Gdybym był pisowcem, stawiałbym dziś na Tuska. Bo on mniej niż inni ulega emocjom i rewanż nie będzie jego głównym celem. Na miejscu redaktora "Do Rzeczy" zamiast "Boże, chroń nas przed Tuskiem", modliłbym się "Boże chroń Tuska". Na miejscu redaktora "Sieci" zamiast „Wraca koszmar", myślałbym "jest szansa na mniejszy koszmar". Tą szansą jest powrót Tuska.
Dla większości obozu obecnej władzy powrót Donalda Tuska to dobra wiadomość. Nawet jeżeli zwiększa on ryzyko szybszej utraty władzy. Bo jednak lepiej jest nieco wcześniej przeżyć ograniczony koszmar straty władzy, niż stracić władzę o kilka lat później i przeżyć wtedy dużo większy koszmar.