Donald Trump pozostawi po sobie spuźciznę na długie lata. Kluczem jest Sąd Najwyższy
• Poprzez wybór sędziów do Sądu Najwyższego Donald Trump może zmienić Amerykę na długie lata
• Trump będzie miał okazję do długotrwałego przechylenia równowagi w sądzie na korzyść konserwatystów
• Sąd Najwyższy ma w USA bardzo szerokie kompetencje i w praktyce ma moc stanowienia prawa
• Celem republikanów jest m.in. odwrócenie decyzji o legalizacji aborcji
15.11.2016 | aktual.: 17.11.2016 09:52
Donald Trump będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych przez cztery, być może osiem lat. Ale skutki mogą być widoczne jeszcze dekady po jego odejściu. Głównie za sprawą dożywotnich nominacji sędziów do sądów federalnych, a przede wszystkim Sądu Najwyższego. Czas, w którym Trump dochodzi do władzy stwarza mu bowiem szanse, by na długo zmienić równowagę w sądownictwie, które w USA nie tylko i ocenia jego konstytucyjność, ale w praktyce (poprzez precedensy) tworzy prawo.
Pierwsza decyzja dotycząca Sądu Najwyższego będzie zapewne jednym z pierwszych aktów nowego prezydenta po objęciu urzędu. Wszystko za sprawą impasu, jaki wywołała śmierć legendarnego sędziego Sądu Najwyższego Antonina Scalii na 11 miesięcy przed upływem kadencji prezydenta Obamy. Mimo że Obama w miejsce konserwatywnego sędziego nominował umiarkowanego i respektowanego przez obie strony Merricka Garlanda, republikanie postanowili zablokować jego nominację, mając nadzieję, że to nowy republikański prezydent wybierze następcę Scalii. Jak się okazało, zagrywka - określana przez niektórych liberalnych komentatorów jako "kradzież" - się opłaciła, dzięki czemu Trump wybierze sędziego, który przechyli szalę na rzecz konserwatystów. Obecnie konserwatywnych i liberalnych sędziów jest po czterech. Będzie to jednak większość dość krucha, bo nominowany przez Reagana Anthony Kennedy nie zawsze głosuje tak, jak życzyliby sobie tego republikanie - przez co przez lata był języczkiem u wagi w najbardziej kontrowersyjnych
decyzjach sądu. Dlatego prawdziwy przełom może się dokonać dopiero po następnej nominacji.
To, że do takowej dojdzie jeszcze za kadencji Trumpa jest bardzo możliwe. Troje sędziów - obok 80-letniego Kennedy'ego są to nominowani przez Billa Clintona liberałowie Ruth Bader Ginsburg (83 lata) i Stephen Breyer (78 lat) są u kresu swojej kariery. Jeśli w ciągu czterech najbliższych lat jedna z nich odejdzie na emeryturę lub umrze, Trump będzie mógł na dobre scementować przewagę konserwatystów w tej arcyważnej instytucji. "Przez następne lata liberałowie będą kłaść się do łóżka modląc się, paląc kadzidło i kierując pozytywne myśli za tę trójkę" - komentuje David S. Cohen, publicysta tygodnika "Rolling Stone". - "Jeśli prezydent Trump będzie miał szansę zastąpić jednego z nich, Sąd Najwyższy dokona ostrego skrętu w prawo" - przewiduje.
To z kolei otworzy drogę do odwrócenia szeregu kluczowych decyzji sądu. Już w przedwyborczych debatach Trump zapowiadał, że jego celem będzie odwrócenie decyzji w słynnej sprawie Roe v. Wade z 1968 roku, za sprawą którego sąd ustanowił prawo do aborcji w całym kraju. Ale możliwe jest także innych wyroków, dotyczących legalności tzw. akcji afirmatywnej (programowi wyrównywania szans - "pozytywnej dyskryminacji" - na rynku pracy i edukacji dla przedstawicieli mniejszości), granic wolności religijnej, prawa do posiadania broni, równowagi między władzą stanową i federalną, zasad finansowania kampanii politycznych czy ochrony środowiska. Teoretycznie możliwe jest też odwrócenie wyroku Obergefell v. Hodges, który ustanowił prawo do małżeństw osób tej samej płci, choć ze względu na praktyczne konsekwencje takiej decyzji - a także wypowiedzi Trumpa, który nie chce takiej zmiany - wydaje się to mało prawdopodobne.
Właśnie dlatego dla wielu konserwatywnych polityków - a także wielu wyborców - którzy mimo osobistej niechęci poparli kandydaturę Trumpa, sprawa Sądu Najwyższego była najważniejszym, jeśli nie jedynym powodem oddania głosu na republikanina. "W skrócie Druga nominacja Trumpa jest dla konserwatystów świętym Graalem, a dla liberałów ostatecznym koszmarem" - pisze Cohen.
Nawet jeśli Trump zdobędzie dla konserwatywnej Ameryki tego świętego Graala, w praktyce może się okazać, że nie ma on tak cudownych możliwości. Szczególnie trudne będzie zwłaszcza odwrócenie wyroku ws. aborcji, bo obecny stan prawny trwa już prawie 40 lat. Co więcej, Sąd Najwyższy miał już podobne okazji do zlikwidowania powszechnego prawa do aborcji, lecz nigdy się na to nie zdecydował. Podobnie jest z innymi utrwalonymi już w prawie precedensami.
Konserwatystom sen z powiek spędza też casus Davida Soutera. Ten nominowany przez George'a Busha seniora sędzia miał być konserwatystą, lecz w praktyce okazało się, że głosował zazwyczaj zgodnie z liberalnymi sędziami. Takiemu scenariuszowi zapobiec ma ułożona przez konserwatywne think-tanki lista potencjalnych sędziów, której Trump-kandydat obiecał się ściśle trzymać przy wyborze nominatów.
Wśród obecnych na liście sędziów jest wielu uznanych prawników, lecz wywodzących się spoza tradycyjnych uczelni, z których zazwyczaj wywodzą się sędziowie Sądu Najwyższego (Yale, Harvard i Stanford), co ma zapewnić także geograficzną równowagę w organie (obecnie 7 na 8 pochodzi z wybrzeży). Ale zostali też tak dobrani i prześwietleni, by zminimalizować ryzyko "następnego Soutera".
Eksperci spekulują, że faworytem do otrzymania pierwszej nominacji jest William Pryor, uznany, ale zdecydowanie konserwatywny sędzia z Atlanty, który nazwał wyrok w sprawie Roe v. Wade "największym pogwałceniem prawa konstytucyjnego decyzją w naszej historii". - Jeśli martwimy się powtórką sytuacji z Davidem Souterem, to on ma prawidziwie tytanowy kręgosłup jeśli chodzi o podejmowanie słusznych decyzji - powiedział dziennikowi "New York Times" John Malcolm z fundacji Heritage, jeden ze współtwórców listy sędziów.