Donald Trump może być zbawcą Trójmorza. Ale i jego przekleństwem
Donald Trump swoją obecnością na szczycie Trójmorza nada rangę inicjatywie, która w Waszyngtonie jest praktycznie nieznana. Tymczasem od jego słów zależeć przyszłość regionalnego projektu oraz tego, czy pogłębi on podziały w Europie.
Kiedy rok temu w Dubrowniku w Chorwacji doszło do pierwszego szczytu Trójmorza - wtedy jeszcze reklamowanego jako szczyt państw ABC (państw między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym) - przeszedł właściwie bez echa. Nic dziwnego. Jedynym jej efektem była jednostronicowa deklaracja współpracy, zaś tylko 6 z 12 krajów biorących w niej udział przysłało nań głowy państw. Teraz, dzięki wizycie Trumpa, polsko-chorwacki projekt nieoczekiwanie - i ku zaskoczeniu samych organizatorów - zyskuje nowy impet i prestiż. Ale udział w przedsięwzięciu amerykańskiego prezydenta może równie dobrze przyczynić się do problemów. Dlaczego?
Gospodarka czy Międzymorze+
Chodzi o geopolitykę. Trójmorze jest inicjatywą niesprawdzoną i nieznaną - i dlatego nie do końca wiadomo, czym tak naprawdę jest. Według narracji polskich władz, w projekcie chodzi przede wszystkim o gospodarkę: rozwój infrastruktury, dróg i połączeń energetycznych na zaniedbanej osi Północ-Południe, od Bałtyku do Adriatyku. Ale krytycy - głównie w zachodnioeuropejskich stolicach, widzą w tym drugie - geopolityczne - dno. Według tej wersji Trójmorze jest twórczym rozwinięciem idei Międzymorza, starej polskiej koncepcji geopolitycznego bloku państw między Rosją a Niemcami, mającego stanowić przeciwwagę - jeśli nie alternatywę - dla niemiecko-francuskiego przywództwa w Unii Europejskiej.
- Wpakowanie się w narrację geopolityczną jest niedobrym pomysłem, szczególnie w tym momencie politycznym i tym momencie rozwoju Unii Europejskiej - ocenia Michał Baranowski, dyrektor warszawskiego biura German Marshall Fund, amerykańskiego think-tanku. Jak wyjaśnia, mogłoby to pogłębić podziały wewnątrz Unii i wewnątrz Sojuszu.
Jednak według Łukasza Ogrodnika, analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, obawy te nie przystają do rzeczywistości.
- Na razie jedynym konkretnym efektem Trójmorza jest lakoniczna, jednostronicowa deklaracja podpisana w Dubrowniku. Tam nie ma mowy o żadnym politycznym sojuszu, zaś wspomniane tam cele wskazują na budowaniu połączeń infrastrukturalnych. Dopiero teraz zobaczymy, jak to się rozwinie - mówi ekspert.
Dudy sny o potędze
Ale zachodnie podejrzenia nie są całkowiecie bezzasadne. Paliwo dla takich interpretacji dał sam prezydent Duda, który wraz z chorwacką prezydent Kolindą Grabar-Kitarović jest jednym z pomysłodawców inicjatywy. Duda od początku swoich rządów nie ukrywał swoich "międzymorskich" ambicji. Co więcej, choć nowy projekt Trójmorza skupia tylko państwa UE, to po raz pierwszy publicznie terminu "Trójmorze" Duda użył podczas przemówienia w ubiegłym roku w Kijowie - i było w nim jasne, że Ukraina miała być w zamyśle częścią projektu. Prezydent wygłosił wówczas swoiste expose inicjatywy, które wykraczało daleko poza kwestie infrastruktury i energii. Duda mówił o "wojskowym komponencie" Trójmorza, (którego prekursorem miała być polsko-litewsko-ukraińska brygada wojskowa) oraz potrzebie zyskania przez region "własnej politycznej podmiotowości". W końcu nawoływał do odejścia od podziału na centrum i peryferia oraz "jednostronnego transferu wzorców" od bogatych i ustabilizowanych państw Zachodu do krajów wschodu UE.
Takie przedstawienie sprawy okazało się kłopotliwe, bo wiele z państw Trójmorza - jak choćby państwa bałtyckie, Czechy czy Słowacja - nie podziela tych priorytetów i nie chce pozycjonować się w opozycji do Zachodu - szczególnie pod polskim przywództwem. Stąd też uparty nacisk polski na ścisły, ekonomiczno-energetyczny wymiar projektu. Problem w tym, że uczestnictwo Donalda Trumpa, choć znacznie podnosi rangę Trójmorza, nie pomaga w rozwianiu wątpliwości i podejrzeń. Co prawda uzasadnieniem obecności amerykańskiego prezydenta jest wykorzystanie projektu do promocji dostaw amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego (LNG), ale nie da się w pełni uciec od politycznej wymowy udziału Trumpa. Obawy o to, że za pomocą wizyty w Warszawie Trump chce podzielić Europę i zagrać w ten sposób, są powszechne - czego nie ukrywają przedstawiciele polskich władz.
Wszystko zależy od Trumpa
- W momencie, kiedy przykłada do takiego projektu rękę przykłada prezydent Stanów Zjednoczonych, nie ma co udawać, że nie ma tu grubej polityki. Z tym polskie władze będą musiały sobie poradzić - mówi Baranowski. Jak jednak dodaje, projekt może być w pewnym sensie ofiarą własnego sukcesu. - To, która narracja dotycząca Trójmorza wygra, zależy od tego, co podczas szczytu powie Trump. Jeśli wzmocni tę geopolityczną, to Polska nie będzie miała wiele do powiedzenia - dodaje.
- Jest to pewien gest polityczny i nie jest to przypadkiem, że pierwsza wizyta bilateralna Trumpa w Europie ma miejsce podczas szczytu. Jest to na pewno zwrócenie uwagi na projekt, który nie jest dobrze znana nawet w państwach regionu - mówi Ogrodnik. Jak dodaje, Amerykanie od początku przyglądali się tej inicjatywie. W Dubrowniku obecny był gen. Jim Jones, który dziś określa Trójmorze jako przedsięwizięcie o "ogromnych geopolitycznych, geostrategicznych i geoekonomicznych konsekwencjach".
Ale zdaniem Baranowskiego, polski projekt jest w Waszyngtonie słabo znany, nawet wśród ekspertów zajmujących się Europą. Dlatego ryzyko dyplomatycznej wpadki jest duże. Szczególnie że ekscentryczność amerykańskiego prezydenta jest dobrze znana - tak jak i jego niechęć do Angeli Merkel. Ale Biały Dom robi wszystko, by do tego nie dopuścić.
- Z moich rozmów z przedstawicielami Rady ds. Bezpieczeństwa Narodowego wynika, że ludzie administracji w pełni rozumieją, że danie prztyczka Niemcom w Polsce byłoby niedobre dla Sojuszu i Polski, a dobre dla Putina. Oczywiście zostaje pytanie, czy prezydent posłucha tych rad - mówi Baranowski.