Donald Trump ma się z czego cieszyć. Hillary Clinton pomoże mu zostać u władzy
Hillary Clinton ma dobrą wiadomość dla Donalda Trumpa. Postanowiła znowu ubiegać się o fotel prezydenta USA. To bardzo ułatwi życie gospodarzowi Białego Domu. Może szykować się na kolejne 4 lata w roli najpotężniejszego człowieka na świecie.
Doradcy przegranej kandydatki Demokratów zapowiedzieli, że Ameryka powinna przygotowywać się na Hillary Clinton 4.0. Co więcej, ona sama niedawno powiedziała w wywiadzie, że chce być prezydentem i ma nadzieję, że to ona w styczniu 2021 r. zastąpi Donalda Trumpa.
Amerykańscy komentatorzy, zwłaszcza sympatyzujący z Demokratami, przecierają oczy ze zdumienia. Trudno im zrozumieć dlaczego znowu kandydować chce polityk, która przegrała już wyścig do Białego Domu. Przecież nie wygrała wyborów w 2016 r., pomimo tego, że nie miała prawa ich przegrać.
Hillary Clinton już raz miała wszystkie atuty w ręku. Zmobilizowała kobiety, bo miała być pierwszą kobietą – prezydentem. Na kampanię w kluczowych stanach wydała więcej pieniędzy niż Republikanie. Stał za nią nie tylko niegdyś popularny prezydent, Bill Clinton, ale także duża część mediów. Co więcej, jej przeciwnikiem był polityczny nowicjusz, któremu nikt nie dawał szans na zwycięstwo.
W rezultacie kandydatka Demokratów otrzymała prawie 3 miliony głosów więcej od Trumpa, ale przegrała - z uwagi na charakterystykę amerykańskiego systemu politycznego. O tej niewiarygodnej porażce powiedziano już chyba wszystko, a z większych i mniejszych przyczyn klęski ułożyć można litanię.
To jednak nie przeszkadza Hillary Clinton marzyć o powrocie. Nie przeszkadza jej przy tym, że w roku wyborczym 2020 skończy 73 lata. Nie zaraża jej, że Amerykanie oczekiwali i nadal oczekują zmiany, której ona nie symbolizuje. Nie ma przy tym znaczenia, że jej głęboko negatywny wizerunek wcale nie musi być prawdziwy. Taki jest i pogłębia się, a najnowsze sondaże pokazują, że jej pozycja pogarsza się pomimo coraz gorszych notowań Trumpa.
Nie wszystko zależeć będzie od samej Hillary Clinton. Nawet jeżeli oczami wyobraźni już widzi się w Białym Domu, to koledzy partyjni mogą mieć inne zdanie. Zanim amerykański polityk stanie do wyścigu o samą prezydenturę, najpierw musi uzyskać nominację swojej partii w prawyborach. Zanim stanie w sztanki z Trumpem, uporać będzie się musiała ze swoimi koleżankami i kolegamii.
Rozpatrywanie powrotu Hillary Clinton do walki o fotel prezydenta pokazuje, w jak wielkim kryzysie po jej porażce, znalazło się przywództwo Demokratów. Co prawda w ostatnich wyborach do Kongresu partia odniosła częściowy sukces i przejęła kontrolę nad Izbą Reprezentantów, ale ma problem z wyłonieniem wyrazistego przywódcy, który dałby szansę na odsunięcie Trumpa.
Do wyborów, czy choćby prawyborów, zostało jeszcze dużo czasu, lecz spekulacje już się zaczęły. Trudno poważnie traktować kandydaturę nadal popularnego Bernie Sandersa, który w 2020 r. będzie miał 79 lat. Joe Biden jest tylko rok młodszy, a poza tym, jako wiceprezydent Baracka Obamy nie zasłynął z charyzmy.
Na giełdzie pojawiają się też nowe nazwiska. Najciekawszą obecnie kandydaturą jest 54 letnia Kamala Harris z Kalifornii. Z pewnością przemówi do kobiet i członków mniejszości – jej matka jest Tamilką z Indii, a ojciec Jamajczykiem. Co prawda nie ma wielkiego doświadczenia politycznego, ale Donald Trump pokazał, że nie jest ono niezbędne.
Wchodząc do Gabinetu Owalnego czy siadając do Twittera prezydent Trump zapewne mierzy się w myślach z wieloma problemami, od wrogiej prasy, przez imigrantów aż po groźbę impeachmentu, odsunięcia od władzy, z powodu związków z Rosją. Przynajmniej nie musi się kłopotać ryzykiem pojawienia się groźnego, demokratycznego rywala. Perspektywa ponownego pojedynku z Hillary Clinton może u niego wywoływać jedynie uśmiech zadowolenia. Druga kadencja staje się coraz bardziej prawdopodobna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl