"Do Rzeczy": Władcy teczek
IPN tylko w tym roku wszczął pięć postępowań w sprawie podejrzenia ukrywania akt po SB. Czy uda się odzyskać dokumenty, które przez lata służyły politycznym rozgrywkom i szantażom? - pisze Wojciech Wybranowski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
Zaśnieżony żuk na poznańskich rejestracjach skręcił w ulicę Chemiczną. Przez chwilę tańczył na oblodzonym zakręcie, wreszcie z rzężącym silnikiem zatrzymał się przy grupie mężczyzn grzejących dłonie przy ognisku. – To już przedostatni na dziś i blajba. Nasi mają fefry, bo studenciaki dostały szplina – burknął z silną gwarą szczuna z Jeżyc kierowca i ściągnął z paki karton wypełniony papierzyskami. – Tej, Władziu gamuło, ino wyćpaj tego ćmika w chęchy i zagęszczaj ruchy. Hajcuj, zanim solidaruchy się zwiedzą.
Niski, krostowaty mężczyzna westchnął ciężko, przydeptując w śniegu papierosa. I bez analiz nastrojów politycznych wśród studentów i kadry wykładowczej, które przygotowywał całe lata, wiedział, że nie jest dobrze. O ile starzy opozycjoniści dotrzymywali w większości porozumień magdalenkowych, o tyle wśród młodzieży wciąż wrzało. Westchnął jeszcze raz i sięgnął do wynoszonych kartonów. Poleciały w ogień listy członków kół dzielnicowych PZPR, notatki o składkach, pensjach i pożyczkach.
Dzień później, 18 stycznia 1990 r., działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów dowodzeni przez Filipa Kaczmarka opanowali budynek KW PZPR w Poznaniu. Impulsem była informacja, że czerwoni chcą go sprzedać i uwłaszczyć się na pieniądzach. – Otrzymaliśmy wówczas informację, że na terenie KW PZPR w Poznaniu niszczone są dokumenty partii. Stworzyliśmy specjalną komisję, która weszła do budynku – wspomina Elżbieta Ruta-Solarska, archiwistka PAN, wówczas działaczka Solidarności Walczącej. – Na dziedzińcu budynku komitetu stały dwie ciężarówki wyładowane dokumentami i aktami PZPR. Udało nam się zablokować ich wywóz na wysypisko, ale odkryliśmy też, że akta palono w piecu centralnego ogrzewania.
Działaczom Solidarności i miejscowym udało się uratować z ognia i przed spaleniem tylko część archiwów Komitetu Wojewódzkiego PZPR. – Zdobyłem unikalną w skali kraju dokumentację dotyczącą Oddziałów Polityczno-Obronnych. Była to paramilitarna tajna samoobrona PZPR, którą partia zaczęła tworzyć w 1980 r., obawiając się prób zbrojnego przejęcia władzy przez Solidarność – mówi Krzysztof Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”.
Przed poznańskim sądem stanęło 12 działaczy PZPR oskarżonych o niszczenie dokumentów. Proces toczył się powoli. Po 10 latach sąd z powodu przedawnienia sprawę przeciwko nim umorzył. Kary nikt nie poniósł.
Poznańskie palenie akt PZPR nie było wówczas jedynym. Dokumenty partii i komunistycznych służb specjalnych ludzie upadłej władzy niszczyli bądź ukrywali na skalę wręcz masową.
Zacierano ślady informacji o agentach komunistycznych służb specjalnych ulokowanych w strukturach opozycji i Kościoła oraz o przestępczych działaniach samych służb.
Generał gubi tropy
Za niszczeniem dokumentów stał sam gen. Czesław Kiszczak. To na jego polecenie część akt zniszczono, a część ukryto tak dobrze, że niektóre udaje się odzyskać dopiero teraz. Jednym z dowodów może być pismo płk. Stanisława Machnickiego, wiceszefa Wydziału XIII Biura „B” MSW, z września 1989 r. Pisze w nim: „Zgodnie z poleceniem Ministra Spraw Wewnętrznych uprzejmie proszę o niezwłoczne przejrzenie za ostatnie dziesięć lat dokumentów dotyczących tzw. opozycji, która została zalegalizowana, oraz ich zniszczenie”.
Żeby zrozumieć lepiej, dlaczego Kiszczak nakazał puścić z dymem całą PRL- -owską przeszłość, należy przyjrzeć się jemu samemu. Urodzony w 1925 r. w niewielkiej małopolskiej wsi Roczyny w rodzinie zatwardziałego komunisty, Kiszczak szybko związał się z ruchem komunistycznym. Czas II wojny światowej spędził w obozach pracy przymusowej, wreszcie uciekł do Wiednia, gdzie organizował milicję ludową. W 1945 r. wrócił do Polski i jako 20-latek wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej. Trafił do wojska – od razu otrzymał stopień oficerski – i został skierowany do Zarządu Głównego Informacji Wojskowej, jednej z najbardziej zbrodniczych organizacji władzy komunistycznej (odpowiedzialnej za egzekucje żołnierzy AK , NSZ i WiN oraz represje wobec nich). Później w L ondynie rozpracowywał żołnierzy armii Andersa, którzy chcieli wrócić do Polski.
– Teczki Kiszczaka z okresu jego pracy w wojsku, jakimi dysponuje IPN, zawierają głównie opinie na jego temat. Pojawiają się w nich także między innymi zdawkowe informacje o jego udziale w zwalczaniu podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej – mówi nam Grzegorz Wołk, historyk warszawskiego IPN.
W 1972 r. Kiszczak awansował na szefa Zarządu II Sztabu Generalnego, a w 1979 r. Wojciech Jaruzelski przesunął go na fotel szefa WSW. Gdy trzy lata później gen. Jaruzelski został premierem, powołał Kiszczaka na stanowisko ministra spraw wewnętrznych.
Wojna z Polską
Kiszczak należał do wąskiego grona: Jaruzelski, Florian Siwicki, Michał Janiszewski, które w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. zadecydowało o wypowiedzeniu wojny własnemu narodowi. Jego podpis widnieje pod szyfrogramem z rozkazem upoważniającym oficerów Milicji Obywatelskiej do użycia broni palnej podczas pacyfikacji strajkujących przeciw stanowi wojennemu. Decyzja Kiszczaka umożliwiła chorążemu Romanowi Cieślakowi, dowódcy plutonu specjalnego ZOMO, otwarcie ognia do protestujących w kopalni Wujek. Zachował się również rozkaz Kiszczaka, w którym wydał polecenia, by odpowiedzialnością za śmierć Grzegorza Przemyka, maturzystę zakatowanego przez milicjantów w maju 1983 r. w Warszawie, obciążyć pracowników pogotowia ratunkowego.
Za jego kadencji jako ministra spraw wewnętrznych na porządku dziennym były tajemnicze pobicia, zaginięcia, tortury i szykany. Wiele z tych zbrodni było inspirowanych przez Kiszczaka, a gdy dochodziło do śmierci ofiary, robił wszystko, by sprawę zatuszować. Najgłośniejsze z tych przestępstw to porwanie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 r., zamordowanie w styczniu 1989 r. ks. Stanisława Suchowolca i zabicie w tym samym roku ks. Sylwestra Zycha. – Wiemy, jaka była postawa Kiszczaka wobec zamordowanych księży. Próbował ich oczerniać, obrzucać błotem. Na przykład w sprawie ks. Zycha podczas narady kierownictwa MSW przekonywał, że kapłan był alkoholikiem i narkomanem – opowiada historyk Grzegorz Wołk.
Latem 1988 r. Kiszczak na polecenie Jaruzelskiego rozpoczął rozmowy i negocjacje z L echem Wałęsą oraz częścią opozycji. Dziś przez wielu kreowany jest na współtwórcę „pokojowej transformacji”. To niekoniecznie słuszna opinia. – Zachowały się projekty wystąpień Kiszczaka, jakie wygłaszał na posiedzeniach Biura Politycznego KC PZPR, niektóre z jego odręcznymi adnotacjami, z okresu 1988–1989, a więc gdy już się zaczęła transformacja – opowiada Wołk. – To spore zderzenie tego, co się o K iszczaku mówi, jak go przedstawiano, z tym, jaki był naprawdę. W cieniu gabinetów był ostrym jastrzębiem uderzającym w bardzo konfrontacyjną nutę.
W gabinecie Tadeusza Mazowieckiego Kiszczak objął fotel wicepremiera ministra spraw wewnętrznych. Dopiero uliczne demonstracje zmusiły premiera do usunięcia go z rządu.
W 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał Czesława Kiszczaka za winnego udziału w grupie przestępczej o charakterze zbrojnym odpowiedzialnej m.in. za popełnianie przestępstw polegających na pozbawianiu wolności poprzez internowanie. Skazał go na cztery lata więzienia w zawieszeniu (łagodząc karę do dwóch lat). 15 czerwca ubiegłego roku wyrok stał się prawomocny. Czesław Kiszczak zmarł jesienią 2015 r. w Warszawie.
Gra w akta W lutym prokuratorzy IPN przeszukali mieszkanie żony generała, Marii Kiszczak, oraz letniskową działkę. Odkryli wiele dokumentów, a wśród nich materiały potwierdzające fakt współpracy Lecha Wałęsy z bezpieką. Kilka dni później podobne rewizje przeprowadzono w domu wdowy po Wojciechu Jaruzelskim.
Dlaczego dokumentów szukano dopiero teraz, skoro tajemnicą poliszynela było to, że esbecy gromadzili własne archiwa? – W 2009 r. spotkałem się z C zesławem Kiszczakiem w jego domu na długim wywiadzie. Chciałem go zachęcić do szczerej rozmowy, planowałem napisać książkę – wspomina Michał Majewski, dziennikarz śledczy. Były szef MSW miał inną wizję – wymarzył sobie książkę o własnych zasługach. – Nie zgodziłem się. Ale Kiszczakowi bardzo zależało na takiej publikacji. Próbował mnie namawiać, dając do obejrzenia zdjęcia z Magdalenki – opowiada Majewski. – Widać było, że ma większą liczbę fotografii z zamkniętych spotkań.
Część z nich teraz znalazła się w zbiorze zabezpieczonym przez IPN.
To, że przez lata nie szukano akt, jest tym bardziej dziwne, że mogły służyć do rozmaitych szantaży, a dla funkcjonariuszy PRL-owskich służb nierzadko stawały się polisą bezpieczeństwa, która pozwalała im wieść życie bez niepokojów o to, że zostaną kiedykolwiek ukarani za zbrodnie. – Wałęsa już jako prezydent obawiał się ujawnienia swojej przeszłości, stąd uruchomił gigantyczną operację pozyskania i kradzieży kompromitujących go dokumentów. Kilku wysokich rangą pracowników tajnych służb opowiadało mi, jak to w latach 90. Wojciech Jaruzelski miał mówić o trzymaniu Wałęsy na krótkiej smyczy ze względu na posiadane na niego „kompromaty” – mówi historyk i publicysta „Do Rzeczy” Sławomir Cenckiewicz.
Nie byłby to zresztą jedyny przypadek wykorzystania wywiezionych wcześniej dokumentów SB do gry politycznej. W 1992 r., gdy w Sejmie głosowano nad projektem ustawy lustracyjnej, a jej przyjęcie mocno uzależnione było od tego, jak zachowają się parlamentarzyści PSL, niespodziewanie tygodnik „Nie” Jerzego Urbana opublikował „znajdujące się w rękach prywatnych” akta SB. Wynikało z nich, że prominentny poseł ludowców Aleksander Bentkowski był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Publikacja najprawdopodobniej miała skłonić PSL do zagłosowania przeciw lustracji.
Podobnych przypadków szantażu, prób sprzedaży esbeckich teczek było więcej. Nieżyjący już abp Józef Życiński w 2007 r. ujawnił, że byli funkcjonariusze SB mieli mu oferować zakup materiałów obciążających duchownych. Sam abp Życiński w latach 1977–1990 zarejestrowany był przez częstochowską SB jako tajny współpracownik o pseudonimie Filozof.
Nowe znaleziska
Jak dowiedział się tygodnik „Do Rzeczy”, dawne materiały SB odkryto nie tylko w domach Kiszczaka i Jaruzelskiego. – W 2016 r. postępowań w sprawie możliwości ukrywania dokumentów SB zainicjowano pięć: w oddziałowych komisjach w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Katowicach i Szczecinie – informuje Agnieszka Sopińska-Jaremczak, rzeczniczka IPN.
W połowie lutego z Sebastianem Rybarczykiem, publicystą „Do Rzeczy”, skontaktował się wysoki rangą były oficer SB, bliski współpracownik Czesława Kiszczaka. Twierdził, że 10 lat temu pomagał generałowi w ukryciu innych dokumentów po byłej SB na terenie warszawskiego Fortu Piłsudskiego. Kiedyś ten teren należał do wojska. Dziś przejął go prywatny inwestor, który chce zbudować osiedla mieszkaniowe i zaczął sprzątanie zdewastowanych pomieszczeń. Jak poinformował nas prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Warszawie, te informacje zostały sprawdzone. Nie chce jednak powiedzieć, czy na terenie fortu coś znaleziono.
Tymczasem do IPN zgłaszają się nowi informatorzy, którzy twierdzą, że wiedzą, gdzie ukryto inne dokumenty służb. W I PN mówi się, że czynności sprawdzające prowadzone są np. we Wrocławiu i w K rakowie. Przedstawiciele Instytutu potwierdzają, że otrzymali kolejne zgłoszenia, ale odmawiają wypowiedzi na ten temat, tłumacząc się "dobrem śledztwa".
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach