"Do Rzeczy": Dukaczewski - kursant GRU
Generał Marek Dukaczewski już po wolnych wyborach w 1989 r. szkolił się w instytucji wywiadu wojskowego ZSRS. Następnie został wysłany do Norwegii, żeby rozpoznać potencjał NATO. Sławomir Cenckiewicz z tygodnika "Do Rzeczy" dotarł do ukrytych akt byłego szefa WSI.
02.02.2016 13:25
Uzasadniając opieszałość WSI w przekazywaniu i odtajnianiu materiałów komunistycznych służb wojskowych (Informacji Wojskowej/Wojskowej Służby Wewnętrznej i Oddziału II/Zarządu II Sztabu Generalnego) przechowywanych w IPN, w lutym 2005 r. gen. Marek Dukaczewski wyznał, że "na podstawie lektury akt IPN można wyciągnąć wiele ciekawych wniosków na temat metod działania służb, które nie zmieniają się szybko".
Nie wiemy, czy wypowiadając te słowa, miał również na myśli samego siebie. W każdym razie blisko 16 lat od powstania Instytutu i związanego z tym nakazu przekazania do IPN wszystkich dokumentów wytworzonych przez tajne służby PRL, w Centralnym Archiwum Wojskowym odnaleziono materiały, które od dawna powinny znajdować się zbiorach IPN. Wśród ukrytych w CAW dokumentów są również akta personalne Marka Dukaczewskiego, w których znajdujemy poszukiwane od lat świadectwo ukończenia kursu operacyjnego GRU w sierpniu 1989 r.
Tajne przez poufne
"Chronione mają być dane wszystkich żołnierzy, począwszy od czasów Informacji Wojskowej, którzy realizowali zadania na rzecz wywiadu i kontrwywiadu" - tak absurdalne wytyczne w imieniu WSI przekazał pierwszemu kierownictwu IPN płk Stanisław Mańczyński. Kiedy powstawał Instytut, służby wojskowe - niechętne przekazywaniu akt, nie mówiąc już o ich odtajnianiu - zyskały wsparcie wiceministra, a później ministra obrony narodowej Bronisława Komorowskiego. Pouczał on prezesa IPN Leona Kieresa, nakazując, by przekazywane przez wojsko archiwalia traktowane były „stosownie do posiadanej klauzuli”.
Takie ustalenia WSI i IPN sprawiły, że przez kolejne lata (aż do przełomu lat 2006–2007) zbiór archiwalny komunistycznych służb specjalnych LWP prawie w całości był niedostępny dla historyków. Dotyczyło to nawet akt personalnych żołnierzy, które do IPN – w porozumieniu z WSI – przekazywało CAW. W dodatku utajniono i ukryto w zbiorze zastrzeżonym wszelkie pomoce ewidencyjne, co uniemożliwiło poruszanie się po zbiorze archiwalnym przekazanym przez WSI do IPN. W sierpniu 2001 r. kierownictwo IPN (dyrektor archiwum Bernadetta Gronek i prezes Leon Kieres) zawarło niekorzystne dla instytutu dodatkowe porozumienie z WSI, które umożliwiało służbom przekazywanie do IPN archiwaliów jedynie w postaci kopii. Było to naruszenie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. W tym samym czasie w WSI zapadła decyzja, by przed przekazaniem do IPN oryginałów kart sprawdzeniowo-rejestracyjnych dotyczących osób znajdujących się w przeszłości w zainteresowaniu WSW i Zarządu II zamazać treść zapisów dokonanych po 1990 r.
Presja i psychoza
Niestety, IPN (w czasach prezesury Kieresa) zaakceptował tę praktykę. Na tym tle dochodziło później do licznych nadużyć w WSI, gdyż flamastrem zamazywano nie tylko adnotacje wykonane po 1990 r. na kartach, lecz także nazwiska współpracowników z lat 60.–80. zawarte w książkach ewidencyjnych. W relacjach WSI z IPN charakterystyczne były psychoza strachu, aura tajemniczości i wręcz obsesyjnego traktowania przekazanych do instytutu akt jako niemal z definicji tajnych. Wojskowe Służby Informacyjne i ich polityczni sojusznicy zdołali narzucić ten sposób myślenia niejednemu urzędnikowi IPN, który dla świętego spokoju był w stanie utrzymać klauzulę tajności na każdej teczce z napisem „WSW” lub „Zarząd II Sztabu Generalnego”.
W umiejętny sposób tę atmosferę podgrzewał gen. Marek Dukaczewski praktycznie do końca swojej służby w WSI (odwołany 13 grudnia 2005 r.). Najpierw „ujawnił”, że WSI „znacznie wcześniej wiedziały” o ogólnie dostępnej bazie danych w czytelni IPN, której część na przełomie lat 2004 i 2005 przekazał znajomym dziennikarzom Bronisław Wildstein. Później zaś generał poinformował Kolegium IPN, że podległe mu służby rzekomo „dysponują wiarygodnymi informacjami o zainteresowaniu służb wschodnich Instytutem ze względu na łatwość dotarcia do znajdujących się w nim dokumentów”. Był to rodzaj nacisku na IPN. Wniosek płynący z tego typu opinii był jednoznaczny – lepiej niczego nie odtajniać, bo niemal każdy dokument zawiera informacje o metodach operacyjnych stosowanych przez służby również obecnie.
Macierewicz jako dekonspirator wojskówki
W związku z likwidacją WSI od 2007 r. nastąpił w tej kwestii zasadniczy przełom i większość akt wojskowych tajnych służb PRL stała się jawna. Dotyczyło to akt tajnych przechowywanych zarówno w zbiorze ogólnym, jak i w zbiorze wyodrębnionym (tzw. zastrzeżonym). Dokumentacja dotycząca tego procesu dostępna obecnie w MON ukazuje skalę zjawiska odtajniania akt WSW i Zarządu II.
Zaledwie kilka dni przed zakończeniem działalności rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego wiceminister obrony narodowej Antoni Macierewicz odtajnił blisko tysiąc jednostek archiwalnych (teczek) ukrytych w zbiorze zastrzeżonym IPN, z których część (np. akta sprawy o kryptonimie Akredytywa, dotyczące tajnych operacji finansowych wywiadu wojskowego PRL, czy teczka Piotra Nurowskiego, który był agentem Zarządu II o pseudonimie Tur) decyzją ministra Bogdana Klicha wróciła lub zwyczajnie nie zdążyła opuścić zbioru zastrzeżonego Instytutu.
Proces rozpoczęty w 2007 r. będzie obecnie kontynuowany. Komunistyczna wojskówka zajmuje obecnie zaledwie 54 metry bieżące akt w całym zbiorze zastrzeżonym IPN, który liczy blisko 450 metrów, i niezależnie od medialnych apeli o pozostawienie zbioru wyodrębnionego w IPN na pewno w znaczący sposób stopnieje.
Janczar ukryty w CAW
Okazuje się jednak, że nie tylko instytucja zbioru zastrzeżonego IPN stała się sposobem na ukrycie wielu dokumentów z czasów PRL. Również w Centralnym Archiwum Wojskowym, które formalnie już wiele lat temu zakończyło proces przekazywania materiałów tajnych służb (w tym akt personalnych żołnierzy Informacji Wojskowej/Wojskowej Służby Wewnętrznej i Oddziału II/Zarządu II Sztabu Generalnego) do IPN, ukryto takie dokumenty. Wśród nich znalazł się oryginał akt personalnych Marka Dukaczewskiego, w których znajduje się m.in. wiele opinii służbowych z okresu jego służby w Zarządzie II Sztabu Generalnego (wywiadu wojskowego PRL), których nie sposób odnaleźć w aktach dostępnych w IPN. Pozwalają one w pełni zrekonstruować życiorys późniejszego generała WSI, którym zajmowało się wielu publicystów (chociażby autorzy „Resortowych dzieci”) i niewielu historyków.
Marek Dukaczewski jawi się niczym janczar komuny, od najmłodszych lat oddany sprawie PRL. Będąc synem por. Zdzisława Dukaczewskiego – funkcjonariusza MBP w latach 1945–1955, który brał udział w działaniach represyjnych m.in. wobec konspiracji młodzieżowej Dzieci Ziemi Płockiej – stał się reprezentantem typowej resortowej rodziny.
Już jako 24-latek Dukaczewski pisał w życiorysie: „W 1961 roku wstąpiłem do ZHP. W latach 1966–1971 byłem uczniem Technikum Nukleonicznego. W 1966 r. wstąpiłem do ZMS, gdzie pełniłem funkcje przewodniczącego koła, wiceprzewodniczącego Z[arządu] S[zkolnego] ds. ideowych, przewodniczącego Zarządu Szkolnego. W 1971 r. rozpocząłem studia w Wojskowej Akademii Technicznej na Wydziale Cybernetyki. Wstąpiłem do K[oła] M[łodzieży] W[ojskowej], byłem członkiem Zarządu Koła i jednocześnie instruktorem Komendy Chorągwi Mazowieckiej oraz członkiem Wojskowego Kręgu Instruktorskiego. W 1975 r. wstąpiłem do PZPR i w związku z reorganizacją ruchu młodzieżowego zostałem członkiem ZSMP”.
"Młody członek partii"
W 1971 r. w podaniu o przyjęcie na Wojskową Akademię Techniczną i w załączonej do niego ankiecie Marek Dukaczewski akcentował służbę ojca w bezpiece i członkostwo w PZPR. Chciał być żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego. 5 września 1971 r. złożył przysięgę wojskową i związał całe swoje późniejsze życie z komunistyczną armią. W lipcu 1976 r. z wynikiem bardzo dobrym ukończył studia na WAT na Wydziale Cybernetyki w zakresie organizacji i projektowania systemów informatycznych i został przyjęty do służby w wywiadzie (Zarządzie II).
Musiał być gorliwym wyznawcą komuny, skoro jego przełożeni już na początku zauważyli w nim „pełną akceptację i wcielanie w życie ideologii socjalistycznej, traktowanie jej jako wytycznej codziennego działania”. Później było podobnie, choć Dukaczewski starał się łączyć ideologiczną „bazę” z operacyjną „nadbudową”: „Jest zdyscyplinowanym i pracowitym oficerem. Posiada dobre przygotowanie fachowe. Systematycznie podnosi swoje kwalifikacje. Zdobytą wiedzę wykorzystuje umiejętnie w pracy służbowej. Potrafi pracować samodzielnie, uzyskując bardzo dobre wyniki. Ocena ogólna – bardzo dobra. Jest aktywnym członkiem partii. Wnioski – proponuje się mianować w 1978 r. na stopień porucznika. W 1978 r. skierować na WUML. W 1978 r. powinien przystąpić do egzaminu kwalifikacyjnego z języka angielskiego”. I dalej: „Młody członek partii. Aktywny działacz ruchu młodzieżowego. Czynny instruktor ZHP”.
"Kierownik grupy partyjnej"
"Jest oficerem bardzo zdolnym, sumiennym, z dużą inicjatywą i pomysłowością przy realizacji opracowywanych modułów informatycznych. Posiada duży zasób wiedzy projektowo-programowej, którą efektywnie wykorzystał między innymi przy oprogramowaniu systemu OPT, listy płac i ewidencji sprzętu rozpoznawczego. […] Aktywny członek PZPR – kierownik grupy partyjnej” – czytamy w opinii służbowej o Dukaczewskim z 1979 r.
Później zdał egzamin z języka angielskiego przed Państwową Komisją Egzaminacyjną z wynikiem dobrym i mógł zabiegać o wyjazd za granicę do rezydentury wywiadowczej. Wiedział jednak, że zawdzięczać to może również swojej ideologicznej gorliwości i zaangażowaniu. Był kierownikiem grupy partyjnej, który „prawidłowo oceniał wydarzenia i właściwie reagował w trudnych sytuacjach”, a poza tym „wykazywał dużą aktywność społeczno-polityczną” i „przestrzegał zasad socjalistycznego współżycia”. Sprawdził się także po 13 grudnia 1981 r.: „W okresie trwania stanu wojennego wykazywał się postawą patriotyczną, zaangażowaniem w walce o socjalistyczne wartości naszego ustroju. Bardzo aktywny i oddany pracy społecznej i partyjnej. Posiada predyspozycje do działania nawet w najtrudniejszych politycznie warunkach i okolicznościach”.
"Speedy", czyli wywiadowcza lipa
W czerwcu 1982 r. kpt. Marek Dukaczewski, który w relacjach z centralą Zarządu II posługiwał się kryptonimem "Speedy", został rzeczoznawcą w ataszacie wojskowym przy Ambasadzie PRL w Waszyngtonie. Nie był orłem, skoro przełożeni napisali w 1984 r., że „rezultaty jego pracy operacyjnej ocenia się na dostateczne”. Sporo czytał i studiował „organizację i metody działań aparatu indoktrynacji i wojny psychologicznej w siłach zbrojnych USA”.
Kiedy Dukaczewski wracał w 1985 r. z USA, uznano, że „wykonał postawione zadania w stopniu dobrym. Mógłby osiągnąć jeszcze lepsze wyniki w pracy operacyjnej, ale brak mu wystarczającego przygotowania teoretycznego”. Na szczęście „był aktywnym członkiem Partii. Jako członek egzekutywy POP i Rady Pracowniczej przy Ambasadzie PRL czynnie uczestniczył w kształtowaniu właściwych stosunków międzyludzkich na placówce”. Od tej pory to Dukaczewski – z pozycji centrali wywiadu – oceniał placówkę w Waszyngtonie.
Podobnie zresztą, jak oceniano jego w latach 1982–1985: „Pomimo znacznej liczby przesyłanych materiałów nadal niewłaściwa jest ich struktura pod względem tematyki i jakości. W podstawowej, najważniejszej dziedzinie, to jest w zakresie polityki wojskowej i problematyki dotyczącej S[ił] Z[brojnych] kraju Waszego urzędowania, jakość przesyłanych materiałów była stosunkowo niska, poniżej średniej ogólnej”.
Za to wciąż mógł liczyć na pochlebstwa politruków wojskowych: „Ambitny, uporczywie dąży do osiągnięcia dobrych wyników. Dobrze kieruje podległym zespołem. Poszukuje nowych rozwiązań, śmiało podejmuje zadania trudne. Perspektywiczny, lubiany w kolektywie. Oficer o skrystalizowanych poglądach politycznych, aktywny w działalności partyjnej”.
Kurs w Moskwie
Skoro zatem mjr Marek Dukaczewski zasłużył sobie na opinię oficera "perspektywicznego", należało w niego zainwestować. Znalazł się tym samym wśród wytypowanych przez centralę Zarządu II kręgu oficerów przewidzianych do sprawowania dowódczych funkcji w wojskowych służbach specjalnych PRL oraz do służby w dyplomacji wojskowej. To o takich jak on Jaruzelski w rozmowie z Gorbaczowem w 1990 r. mówił: „100 procent naszych generałów i pułkowników to ci, którzy kończyli radzieckie akademie wojskowe. To zabezpiecza nam rezerwę doświadczonych, normalnie wykształconych ludzi na lata naprzód”.
Już po formalnym "upadku komunizmu", w lipcu 1989 r., Dukaczewski został wysłany na dwumiesięczny kurs GRU w ministerstwie obrony ZSRS w Moskwie! Wrócił z Sowietów pod koniec sierpnia 1989 r. i niedługo później został wytypowany do przerzutu do Norwegii. Dukaczewski miał rozpracowywać i rozpoznawać norweski potencjał NATO: „Okres bezpośredniego przygotowania i szkolenia do objęcia stanowiska attaché wojskowego, morskiego i lotniczego trwał od 1 marca do 20 czerwca 1990 roku.
Przygotowanie i szkolenie obejmowało następujące dziedziny: problematykę pracy operacyjnej na terenie Norwegii, sprawy polityczno- społeczne, gospodarcze i wojskowe Norwegii, w tym stosunki z naszym krajem, problemy krajów NATO wydzielających siły do wzmocnienia północnej flanki tego paktu, problemy sił zbrojnych Norwegii, protokół dyplomatyczny i sprawy administracyjno-finansowe, zadania stałe, roczne i doraźne (operacyjne i informacyjne)”.
Dukaczewski powrócił z Norwegii w 1992 r. i został głównym specjalistą w wywiadzie WSI. Pozował na dyplomatę, pomimo służby w WSI. W latach 1992–1993 studiował w podyplomowym Studium Służby Zagranicznej przy Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, by w 1997 r. zostać podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP z jednoczesnym oddelegowaniem do Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Pozostał jednak żołnierzem w dyspozycji ministra obrony narodowej, co bez trudu pozwoliło mu wrócić do tajnych służb w listopadzie 2001 r. w charakterze szefa WSI.
Prezentował się jako patriota i profesjonalista, mówił o samooczyszczeniu WSI z ludzi dawnego reżimu. Jednak o swoim kursie w GRU nigdy nie wspomniał. Wpisywał się tym samym w praktykę WSI, które ukrywały sowieckie szkolenia i kursy oficerów tej służby. Najbardziej znany tego typu przypadek dotyczy ppłk. Ryszarda Piwońskiego z kontrwywiadu WSI, który po oddelegowaniu w 1999 r. do pracy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów podjął próbę „wyczyszczenia” własnych akt personalnych z dokumentów poświadczających służbę w WSW i ukończenie kursu KGB.
Dukaczewski był wyjątkowo nieprofesjonalnym szefem służb. Jego ciągłe występy w mediach, wdawanie się w polemiki i spory polityczne, afery związane z rakietami Roland-2 (rzekomo sprzedawanymi przez Francuzów reżimowi irackiemu) czy „dziką lustracją” płk. Tarnowskiego z ABW w znaczący sposób przyczyniły się do likwidacji WSI. Na szczęście!
- Ludzie tacy jak gen. Dukaczewski powinni straszyć w rezerwatach postkomunizmu – mówił w 2004 r. poseł Platformy Obywatelskiej Konstanty Miodowicz. Odkryte w Centralnym Archiwum Wojskowym akta personalne Marka Dukaczewskiego, które nie miały ujrzeć światła dziennego, jedynie to potwierdzają.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach