"Dni Kim Dzong Una są policzone". Zbiegły z Korei Północnej dyplomata zapowiada ludowe powstanie
Wysoki rangą przedstawiciel reżimu Korei Północnej uważa, że dni Kim Dzong Una są policzone, bo narasta niezadowolenie wśród komunistycznych elit oraz zwiększa się świadomość ciemiężonego społeczeństwa. Jednocześnie przestrzegł, że postawiony pod ścianą dyktator nie zawaha się użyć broni nuklearnej, jeżeli będzie miał taką możliwość.
26.01.2017 | aktual.: 26.01.2017 14:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Thae Yong Ho, który zbiegł do Korei Południowej pół roku temu, nie jest byle kim. To najwyższej rangi dyplomata, a także najważniejszy od 20 lat przedstawiciel północnokoreańskiego reżimu, jaki uciekł z brutalnej dyktatury. Jego ojciec był towarzyszem broni samego Kim Ir Sena, założyciela komunistycznej dynastii Kimów, podobnie jak jego teść, bohater filmów propagandowych z lat 70. Z kolei starszy brat, Thae Hyong Chol, jest członkiem Centralnego Komitetu Partii Pracy Korei i rektorem Uniwersytetu Kim Ir Sena, najbardziej prestiżowej uczelni w kraju.
Sam Thae Yong Ho służył jako zastępca ambasadora Korei Północnej w Wielkiej Brytanii. Twierdzi, że zdecydował się na ucieczkę, bo był "zmęczony reżimem Kim Dzong Una". Miał tyle szczęścia, że w placówce dyplomatycznej w Londynie towarzyszyła mu żona i dzieci, które zbiegły razem z nim. To też świadczy o najwyższym zaufaniu, jakim obdarzały go władze, bo z reguły dyplomatom może towarzyszyć co najwyżej jeden członek rodziny, o ile w ogóle.
Wiceambasador wcale nie musiał uciekać, bo jako przedstawiciel elit on i jego bliscy opiewali w dostatki, jakie nie śniły się szeregowym obywatelom ciemiężonego i żyjącego w skrajnej nędzy społeczeństwa. Fakt ten przydaje wiarygodności jego zeznaniom, tym bardziej, że ma co ujawniać, bowiem wywodząc się z najwyższych kręgów władzy Korei Północnej zna mechanizmy nią rządzące i wiele z najtajniejszych sekretów brutalnego systemu.
Reżim kruszeje od wewnątrz
Głośnym echem odbiła się ostatnia konferencja prasowa dyplomaty w Seulu, podczas której stwierdził, że "dni Kim Dzong Una są policzone". - Jestem pewien, że będzie więcej ucieczek moich kolegów, bo Korea Północna jest na równi pochyłej. Tradycyjne struktury systemu rozpadają się - powiedział Thae, cytowany przez zachodnie media i agencje informacyjne, prognozując "ludowe powstanie" przeciwko reżimowi.
55-latek wyjawił, że kiedy Kim Dzong Un w 2011 roku obejmował władzę po zmarłym ojcu, wiązał z nim wielkie nadzieje na modernizację kraju. - Liczyłem, że podejmie rozsądne i racjonalne decyzje, by uratować Koreę Północną przed nędzą, ale wkrótce popadłem w rozpacz widząc, jak przeprowadza czystki wśród rządzących bez żadnego sensownego powodu - przyznał.
Według wypowiedzi wiceambasadora nie tylko on był zawiedziony, bo w północnokoreańskich elitach ma narastać niezadowolenie i krytyka, co jeszcze niedawno było zupełnie nie do pomyślenia. Wpływ na to ma również rosnąca świadomość izolowanego od świata społeczeństwa, do którego coraz częściej przedostają się wieści z zewnątrz, ponieważ reżim nie radzi sobie z blokadą informacyjną.
Jak opisuje to "New York Times", ludzie mają coraz większy dostęp do przemycanych przez Chiny seriali, filmów i wiadomości z Korei Południowej. W coraz większym stopniu zaopatrują się też w podstawowe artykuły szmuglowane przez chińską granicę. Różnica polega na tym, że kilka lat temu sprzedawcy na widok funkcjonariuszy bezpieczeństwa zgarniali swój towar i znikali, dlatego w mowie potocznej nazywano ich "konikami polnymi". Dziś zyskali miano "kleszczy", bo nie chcą uciekać, domagając się prawa do zarabiania na życie. Według Thae Yong Ho nawet taki opór, mimo że niewielki, jest w totalitarnym państwie rzeczą bez precedensu.
Co więcej, mieszkańcy Północy zdają sobie sprawę z reform rynkowych i rosnącego poziomu życia w innych komunistycznych krajach Azji, jak Kambodża czy Wietnam. To rodzi pytania i wątpliwości, dlaczego władza w Pjongjangu nie może podążyć tą samą ścieżką.
Jednak zdaniem zbiegłego dyplomaty system jest tak skonstruowany, że w obecnym kształcie może przetrwać jedynie podtrzymując "boski" status rządzącego krajem Kim Dzong Una. Jakiekolwiek próby nawet ograniczonych reform byłyby dla niego samobójstwem, więc nigdy się na nie nie zdobędzie. Niemniej na niekorzyść totalitarnego systemu działa rosnąca korupcja jego szeregowych funkcjonariuszy, którzy w zamian za łapówki przymykają oko na zakazaną aktywność obywateli.
Nuklearny atak na USA
Z jednej strony Thae prognozuje, że wszystkie wspomniane czynniki doprowadzą do tego, że społeczeństwo w końcu zbuntuje się przeciwko reżimowi i uważa, że zjednoczenie Półwyspu Koreańskiego to jedyny sposób na rozwiązanie nuklearnego zagrożenia ze strony Pjongjangu. Jednak z drugiej strony, w wywiadzie udzielonym telewizji BBC, przestrzega, że postawiony pod ścianą Kim Dzong Un nie zawaha się użyć swojego śmiercionośnego arsenału.
Korea Północna posiada zarówno broń jądrową, jak i środki jej przenoszenia w postaci pocisków balistycznych, choć na razie oba te systemy są stosunkowo prymitywne. Celem, do którego dąży brutalna dyktatura, jest miniaturyzacja głowicy nuklearnej i uzbrojenie w nią rakiety dalekiego zasięgu, która będzie w stanie dosięgnąć kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Dlatego będzie przeprowadzać kolejne próby jądrowe i balistyczne.
- Kim Dzong Un wie, że broń nuklearna jest jedynym gwarantem jego władzy. I myślę, że naciśnie guzik tej groźnej broni, kiedy dojdzie do wniosku, że rządy jego dynastii są zagrożone - powiedział Thae brytyjskiej stacji.
Dopytywany, czy dyktator będzie gotów zniszczyć takie miasto jak Los Angeles, nawet zdając sobie sprawę, że będzie to oznaczać dla niego w wyrok śmierci, dyplomata odpowiedział twierdząco. - On wie, że jeśli straci władzę, to jego dni będą policzone, więc może zrobić wszystko, nawet zaatakować Los Angeles. Kiedy ludzie wiedzą, że i tak zginą, są gotowi na wszystko. Taka jest reakcja człowieka - powiedział były wiceambasador.