Dlaczego Turcja wkroczyła do Syrii? Witold Repetowicz: tu nie chodzi o walkę z Państwem Islamskim
- Tureckie wojska wkroczyły do Syrii nie po to, by walczyć z tzw. Państwem Islamskim, ale by uniemożliwić Kurdom połączenie swoich terytoriów - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Witold Repetowicz, znawca Bliskiego Wschodu, autor książki "Nazywam się Kurdystan", która wkrótce ukaże się w księgarniach. Ekspert nie wyklucza, że Turcja uderzy dalej w głąb Syrii i podkreśla, że turecka interwencja tylko przedłuży syryjską wojnę. W jego ocenie obecnie Ankara jest nieobliczalna, a Amerykanie popełniają "katastrofalny błąd".
25.08.2016 14:38
WP: Tomasz Bednarzak: Dlaczego Turcja wkroczyła zbrojnie do Syrii właśnie teraz, pięć lat po wybuchu wojny domowej w Syrii i dwa lata po oficjalnej proklamacji powstania tzw. Państwa Islamskiego?
Witold Repetowicz: - W ostatnim czasie Kurdowie zajęli Manbidż i duże tereny wokół tego miasta, położonego w północnej części prowincji Aleppo. Szykowali się - i najprawdopodobniej była to kwestia dni albo najwyżej tygodni - do zajęcia Dżarabulusu i Al-Bab. To umożliwiłoby im połączenie kurdyjskich kantonów na północy Syrii, czyli całej przestrzeni przy granicy z Turcją. Ankara za żadne skarby nie chciała do tego dopuścić. Ponadto tzw. Państwo Islamskie w tym rejonie po bitwie o Manbidż jest totalnie osłabione, więc Turcy wkroczyli niejako na gotowe. I zrobili to nie po to, by z nim walczyć, ale by nie dopuścić do zajęcia tych terenów przez Kurdów.
WP: Czyli można powiedzieć, że Turcja bardziej boi się Kurdów niż samego zagrożenia ze strony ISIS.
- Turcja ma antykurdyjską paranoję. Ja bym unikał słowa, że się boi, bo akurat Kurdowie syryjscy nigdy nie dali żadnej podstawy do tego, by Turcja miała prawo zgłaszać obawy co do bezpieczeństwa. Nawet będąc wielokrotnie ostrzeliwanym z terenów Turcji, nigdy nie odpowiedzieli ogniem na te prowokacje. Ankara ma jednak obsesję na tym punkcie i chce zniszczyć projekt autonomii tworzonej przez syryjskich Kurdów, czyli Rożawę (Zachodni Kurdystan - przyp. red.).
WP: Dlaczego dla Ankary tą nieprzekraczalną "czerwoną linią" nagle stał się Eufrat? Siły kurdyjskie już wiele tygodni temu przekroczyły rzekę, by odbić Manbidż z rąk ISIS. Teraz nagle Turcy nalegają, że Kurdowie mają wycofać się na wschodni brzeg Eufratu.
- Wcześniej te tereny były opanowane przez Państwo Islamskie, jego oddziały były silnie okopane w Manbidż. Bitwa o to miasto z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF, koalicja zbrojnych milicji, w większości kurdyjskich - przyp. red.) trwała ponad dwa miesiące. Ankara oczywiście artykułowała wcześniej swój sprzeciw wobec obecności sił kurdyjskich na zachodnim brzegu Eufratu, ale ze względu na to, że alternatywą był kalifat, Turcy nie podjęli żadnych realnych kroków. Co prawda przez wiele miesięcy proponowali stworzenie "strefy wolnej od ISIS" w tym rejonie, ale zupełnie nic z tego nie wychodziło. Turcja nie była gotowa na realizację tak dużej operacji, jaką przeprowadziły SDF. A teraz, jak już tam ISIS nie ma, to próbuje wejść na gotowe.
WP: Z jednej strony Turcja zwalcza wszelkie przejawy kurdyjskiej niezależności w Syrii, z drugiej strony USA militarnie wspierają syryjskich Kurdów jako najskuteczniejszego sojusznika w walce z ISIS. Czy w pewnym momencie nie doprowadzi to do konfliktu?
- Problem polega na tym, że USA, bojąc się tego, postanowiły ulec żądaniom Turcji i robią katastrofalny błąd. Najpierw wiceprezydent Joe Biden stwierdził, że Kurdowie mają wycofać się na wschodni brzeg Eufratu, inaczej utracą amerykańskie wsparcie. Następnie rzecznik prasowy operacji "Inherent Resolve" (amerykańskiej interwencji przeciwko ISIS - przyp. red.) ogłosił, że Syryjskie Siły Demokratyczne już się wycofały i szykują się do ofensywy na Rakkę, stolicę samozwańczego kalifatu. Co jest absurdem.
WP: Dlaczego?
- SDF przez długie miesiące prowadziły krwawe walki o Manbidż, w których zginęły setki żołnierzy. Kurdowie walczyli o to miasto nie ukrywając, że ich celem jest dojście do Efrin (północno-zachodnia Syria - przyp. red.) i połączenie wszystkich trzech kantonów. Tak naprawdę ginęli za ziemię arabską. A w tej chwili Amerykanie im mówią, że mają oddać to, co okupili własną krwią. Na dodatek po zdobyciu Manbidż zainstalowano tam władze cywilne złożone z jego mieszkańców, natomiast teraz miasto ma zostać oddane pod zarząd FSA (Free Syrian Army, Wolna Armia Syryjska - przyp. red.), która faktycznie nie istnieje, a w rzeczywistości wkraczają tam ugrupowania dżihadystyczne. Czyli bojownicy SDF mają wprowadzić dżihadystów na gotowe, a sami mają wrócić na drugi brzeg Eufratu, zrezygnować z połączenia kantonów i walczyć o Rakkę dla Amerykanów. Gdzie jest wielce prawdopodobne, że po jej zdobyciu znowu usłyszą "do widzenia". Zatem w jakim celu mają oni tam walczyć i ginąć?
Jeżeli USA będą kontynuować taką politykę, to zrobią prezent Państwu Islamskiemu, które długo będzie trzymać się w Rakce, bo nie będzie żadnej siły mogącej je stamtąd wypchnąć. SDF nie będą mieć żadnego powodu, by uderzyć na stolicę kalifatu, Turcja ugrzęźnie w północnym Aleppo, a reżim Baszara al-Asada też nie będzie się spieszyć z ofensywą. Tymczasem Kurdowie, w przypadku wycofania poparcia Amerykanów, będą zmuszeni do szukania patronatu u Rosjan i dogadywania się z Damaszkiem. Nie chcą tego robić, bo są przekonani, że Asad chce ich wyłącznie oszukać. Ale nie będą mieć innego wyjścia. Kreml za to będzie pokazywał całemu światu, że nie warto zawierać sojuszu z Amerykanami, bo oni najpierw wykorzystują, a potem zdradzają.
WP: Dlaczego Turcja tak bardzo obawia się połączenia kurdyjskich kantonów na północy Syrii?
- W 2013 roku syryjscy Kurdowie chcieli dogadać się z władzami Turcji. Te jednak okazały się mało elastyczne i nic z tego nie wyszło. Tak jak mówiłem, Turcy mają paranoję antykurdyjską i autonomia Kurdów w Syrii jest postrzegana jako zagrożenie dla nich i ich integralności terytorialnej. Również Iran, gdzie jest duża mniejszość kurdyjska, nie jest zainteresowany jej powstaniem.
WP: Nie mogą zrealizować projektu autonomii bez tego pasa ziemi?
- Tu chodzi o spójność tych trzech kantonów, o połączenie Efrin z resztą Rożawy. Dla Kurdów jest to kwestia absolutnie priorytetowa. Natomiast dla Turcji oznaczałoby to odcięcie jej od możliwości wspierania dżihadystów w głębi Syrii.
WP: Przez długi czas Ankara była oskarżana o ciche sprzyjanie Państwu Islamskiemu, przeciwko znienawidzonemu przez tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana reżimowi Asada. Obecnie to się zmieniło?
- Zmieniło się o tyle, że Ankara jest neutralna wobec ISIS. Nie przesadzajmy, że obecna operacja turecka w Dżarabulus jest jakąś wojną wypowiedzianą Państwu Islamskiemu, bo wszystko wskazuje na to, że tam nie doszło do żadnych walk z bojownikami kalifatu, którzy po prostu uciekli z miasta, kierując się na południe. Będzie inaczej, jeżeli Turcy zdecydują się ruszyć dalej, na przykład na Al-Bab. Tam może rozegrać się prawdziwa bitwa.
WP: Pytanie tylko, jak daleko w głąb terytorium Syrii wojska tureckie są gotowe wkroczyć?
- Trudno to ocenić, bo Turcja jest nieobliczana, zwłaszcza teraz, gdy Erdogan po czystkach w armii zyskał carte blanche dla swoich działań. Bo wcześniej wojsko miało realną ocenę swych możliwości i wstrzymywało operację w Syrii. Teraz turecki prezydent ma do wyboru dwie opcje. Albo zająć wzdłuż granicy wąski pas ziemi, mniej więcej do 10 kilometrów w głąb, co jednak nie uniemożliwia Kurdom połączenia swoich terytoriów. Albo uderzyć dalej na południe, w kierunku Al-Bab, żeby całkowicie przeciąć pozycje kurdyjskie. To już jest jednak 30 kilometrów od granicy i poza zasięgiem tureckiej artylerii. Rodzi się więc pytanie, czy tureckie lotnictwo nie zacznie bombardować pozycji SDF, co byłoby bardzo złe. Zwłaszcza, że to nie Kurdowie planują jakąś wojnę z Turcją, tylko odwrotnie.
WP: Jak do tej skomplikowanej układanki ma się ostatnie zbliżenie Turcji z Rosją, a także z Iranem?
- Turcja wciąż jest uzależniona od Rosji. Wiceprezydent USA Joe Biden przyjechał do Turcji wyłącznie z pęczkiem marchewki, bez kija. Natomiast jeżeli Turcja nie będzie kontynuować polityki zacieśniania stosunków z Rosją oraz Iranem, to Moskwa ponownie obejmie patronat na Kurdami w Syrii. Gdyby wojska tureckie ruszyły w głąb Syrii, lotnictwo rosyjskie może zacząć wspierać SDF i ich operacje w kierunku Efrin i Al-Bab. Erdogan o tym doskonale wie, bo Kreml, inaczej niż Amerykanie, rozmawia z nim bardziej metodą kija. Turecki prezydent dalej więc będzie zbliżał się do Władimira Putina i Iranu, po to, żeby nie dopuścić do tego, by Rosja wsparła SDF.
WP: Turecka interwencja jest przełomem w syryjskiej wojnie domowej? Czy będzie mieć znaczący wpływ na jej całościowy przebieg?
- Jest o tyle przełomem, że ją przedłuża. Dlatego że, po pierwsze, nie będzie teraz komu ruszyć na Rakkę. Po drugie, mogą się zacząć walki pomiędzy SDF a rebeliantami wspieranymi przez Turcję, jak również samymi Turkami, jeżeli zdecydują się wejść głębiej. Ankara będzie prawdopodobnie dogadywać się z Asadem, bo inaczej Asad zacznie dogadywać się z Kurdami, co nie jest jej na rękę. To wszystko wyłącznie komplikuje syryjski konflikt.