Dariusz Bruncz: Używanie ambony do celów politycznych, czyli o Kościele niewiarygodnym
Kardynał Nycz gani protestujących posłów, wtóruje mu abp. Głódź z Gdańska i administrator archidiecezji krakowskiej kard. Dziwisz, a abp Henryk Hoser oferuje mediację Kościoła. Byłoby to niezwykle cenne, wzniosłe, a może i nawet pożyteczne, gdyby nie fakt, że czołowi przedstawiciele polskiego episkopatu rzymskokatolickiego są – delikatnie mówiąc – dalecy od bezstronności, a przez to po prostu niewiarygodni. Słowa abp. Głódzia to jakby „ukościelniona” wersja orędzia premier Beaty Szydło, która zarzuciła opozycji, że „Polski nie kocha”, a apel kard. Dziwisza o „pozostawienie parlamentu” to świadectwo mądrości etapu.
Warto przypomnieć, że gdy poprzednia władza podjęła temat finansowania kościołów, reakcja episkopatu, biskupów diecezjalnych i mediów katolickich była nie tylko jednoznaczna, ale i błyskawiczna. Dziś Kościół zatroskany o przywileje i strefę wpływów coraz bardziej cementuje swój wizerunek jako kombinatu doczesnych interesów, a czyni to pod parasolem ochronnym partii rządzącej. Wszystko to kreuje obraz wykrzywiony – nie tylko rzeczywistości, ale i samego Kościoła.
Chyba żaden uważny obserwator życia społecznego nie zaprzeczy, że to właśnie ludzie Kościoła, w jego imieniu, często bez fajerwerków i zwykłego „dziękuję”, wykonują ciężką pracę nie tylko w aspekcie religijnym, ale również społecznym. Ta praca i konkretna pomoc trafiają nie tylko do katolików i nie tylko do wierzących. Tym bardziej działania i zaniedbania Kościoła, a ściślej mówiąc grona hierarchów nie ukrywających swoich sympatii politycznych, są wodą na młyn powierzchownego antyklerykalizmu.
Biskupi za późno zaczęli reagować na pogłębiający się kryzys, a gdy już to uczynili, zrobili to w najgorszy możliwy sposób. Używanie ambony do lansowania zdecydowanie partyjnie-politycznego gawędziarstwa podczas świątecznych homilii jest po prostu nikczemnością, której nie przesłoni łzawe rozckliwianie się nad bezbronnym dzieciątkiem w łóżeczku i ach tak bardzo ubogim ambiente betlejemskiej groty. W kontekście politycznych umizgów bożonarodzeniowe przesłanie przestaje być Ewangelią, a więc Dobrą Nowiną, a staje się pożytecznym kontentem tzw. dobrej zmiany. Wszystko inne to sreberka, brokat i przypisy.
Od początku zmiany władzy biskupi nie potrafili zademonstrować bezstronności ani wyzwolić się z poczucia wdzięczności wobec wygranych. Nie potrafili tego zrobić również za czasów PO-PSL. W końcu politycy PO i PSL, którzy dzisiaj nie kryją oburzenia i są „zasmuceni” stronniczością Kościoła, jeszcze niedawno sami umacniali salonowy Kościół i więzy hierarchii i teoretycznie świeckiego państwa. Przypomnę, że to premier Ewa Kopacz na konwencji wyborczej PO mówiła, że nikt sobie nie wyobraża polskiego życia publicznego bez udziału Kościoła rzymskokatolickiego. I nawet jeśli to w wielu aspektach prawda, to jednak – przynajmniej w warstwie symbolicznej i ideowej – coraz więcej osób posiada w tym temacie większą wyobraźnię niż była premier protestująca dzisiaj w Sejmie.
We wszystkich tych wydarzeniach tkwi pewien pozytywny potencjał, który tylko na pierwszy rzut oka może wydawać się zakamuflowaną Schadenfreude. Coraz mocniejsze zaangażowanie Kościoła hierarchicznego po stronie obozu władzy doprowadzi prędzej czy później do przesilenia: z jednej strony do gigantycznego roztrwonienia autorytetu Kościoła instytucjonalnego dzięki krótkowzrocznej polityce biskupów, z drugiej - może zdziałać dobro poprzez wzmocnienie ruchów świeckich w Kościele, pogłębienie świadomości na płaszczyźnie parafialnej wśród wiernych, którzy chcieliby Kościoła zaangażowanego w realne problemy społeczne (mówi o tym papież Franciszek, mówili i jego poprzednicy).
Nie bez znaczenia w tym wszystkim jest język – ów czcigodny i wielce namaszczony paternalizm płynący z ust hierarchów, niezłomne przekonanie, że słowa Kościoła mają jeszcze jakąś uniwersalną moc sprawczą. Dla określonych kręgów, do niedawna niepokornych mediów, oburzających się na red. Żakowskiego, że śmie pouczać kardynała Nycza – z pewnością. Biskupi nie są ciałami astralnymi, a Kościół nie powinien być ani dyżurnym chłopcem do bicia, ani tym bardziej instytucją wyjętą spod krytyki.
Lekkomyślnością i głupotą byłoby stwierdzenie, że Kościołowi wara od polityki, a księża to tylko na księżyc. Polska potrzebuje Kościoła krytycznego, społecznie czujnego i pluralistycznego, który w porę i nie w porę potrafi z równą surowością wskazywać na patologie, ale też twórczo inspirować do dyskusji i samodzielnego myślenia. Do tego jednak potrzebny jest autorytet, na który trzeba sobie zasłużyć, a nie zakładanie, że należy się on z automatu, tylko dlatego, że ktoś nosi sutannę, piuskę, pektorał czy stoi przed ołtarzem i grozi palcem. Tego autorytetu Kościołowi większościowemu w Polsce brakuje.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie
Dariusz Bruncz - publicysta, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl.