D.Olewnik: żałuję, że uwierzyłam policji
Czy to możliwe, byśmy poznali całą prawdę w sprawie Krzysztofa Olewnika? Dziś nie wiemy, gdzie leży prawda - mówiła jego siostra Danuta Olewnik przed sejmową komisją śledczą. Siostra zamordowanego opisywała niedociągnięcia i zaniedbania policji, a także atakowała byłych ministrów sprawiedliwości. Dodała, iż żałuje że uwierzyła policji.
Siostra zamordowanego mówiła, że ma żal do policji, która nie potrafiła zebrać materiały dowodowego. Dodała, że przez rok porywacze dzwonili z jednego numeru telefonu, a policji nie udało się ich namierzyć, nawet nie założyli podsłuchu. - To nie my jesteśmy od tego, żeby zbierać dowody i ciągnąć sprawę - to zadanie dla prokuratury i policji. Co się dzieje w naszym państwie, że tak nie jest? - pytała Olewnik. Podkreśliła, że gdyby nie zaangażowanie rodziny, w sprawie porwania i zabójstwa jej brata do dziś nie działoby się nic. - Nie byłoby sprawców, dowody by jeszcze milion razy poginęły - dodała. Niedawną ekshumację ciała Krzysztofa Olewnika nazwała "najboleśniejszym ciosem" dla rodziny.
Według Danuty Olewnik, porywacze jej brata Krzysztofa wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. D. Olewnik przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną (dziś ma zarzut w związku ze sprawą). Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem.
- Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: "tylko żadnych przebierańców". Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch - oceniła Danuta Olewnik.
Bezmyślność policji
Opowiadała także, że gdy porywacze kolejny raz zażądali okupu, wsiadła razem z mężem do samochodu i jechała zgodnie z instrukcjami porywaczy: z Drobina do Płońska, do Warszawy, na trasę AK, gdzie miała wyrzucić torbę z okupem. - Policjanci nie mieli podsłuchu na telefonie porywaczy ani naszym. To mąż do nich dzwonił i przekazywał, co porywacze mówili nam. Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze - mówiła.
- Policjanci bezmyślnie jechali za nami. Gdyby mieli podsłuch, wiedzieliby, że nie powinni tak jechać, jechaliby przed nami i mogliby zatrzymać sprawców - dodała. Największy żal do policji ma ona za to, że funkcjonariusze nie pojechali nawet na miejsce wyrzucenia pieniędzy, by zabezpieczyć ślady.
Według Danuty Olewnik, porywacze jej brata Krzysztofa wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. D. Olewnik przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną (dziś ma zarzut w związku ze sprawą). Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem.
- Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: "tylko żadnych przebierańców". Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch - oceniła Danuta Olewnik.
"W Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy"
Olewnik stwierdziła, że w Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy, bo kolejny minister nie odpowiada za resort z czasów, gdy rządził poprzednik. - Nie można rozkładać rąk i pytać, "co ja mogę zrobić?". Panie Kalisz, panie Brachmański, panie Siemiątkowski, pani Szymanek-Deresz, panie Olejnik, panie Sadowski - a gdyby to wasze dziecko zostało porwane? Nie zadzwonilibyście do wszystkich świętych, żeby je ratować? Czym mój brat się od nich różni? - mówiła podniesionym głosem. -Pierwszą osobą, która zajęła się sprawą i działała, żeby zainteresować nią innych był poseł Jerzy Dziewulski - mówiła Olewnik.
Wracając do tematu policji siostra Krzysztofa Olewnika zeznała, że napisany odręcznie anonim trafił do firmy Włodzimierza Olewnika w styczniu lub lutym 2003 r. - gdy Krzysztof jeszcze żył. Nieujawniony do dziś autor listu pisał, że "dotarło do jego uszu", że Krzysztofowi Olewnikowi grozi niebezpieczeństwo, że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Maz., że może zginąć i że ze sprawą ma coś wspólnego Ireneusz P. "Bokser" (skazany potem za udział w porwaniu) i Robert Pazik (skazany na dożywocie za zabójstwo; powiesił się w więzieniu po wyroku.
- Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu, po lasach, polach i wsiach. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad - mówiła.
Na początku wypowiedzi dziękowała tym, którzy palą świeczki na grobie jej brata. - Dziękuję za słowa otuchy: "Trzymajcie się, tak trzeba. Zróbcie coś!" - cytowała. Wskazała ponadto, że policjant, który miał zarzuty w sprawie zagubienia akt sprawy Krzysztofa Olewnika (zarzuty wycofała prokuratura umarzając śledztwo), awansował niedawno na wiceszefa pionu kryminalnego komendy w Płocku. - Jak to możliwe? - pytała.