D.Olewnik: żałuję, że uwierzyłam policji
Czy to możliwe, byśmy poznali całą prawdę w sprawie Krzysztofa Olewnika? Dziś nie wiemy, gdzie leży prawda - mówiła jego siostra Danuta Olewnik przed sejmową komisją śledczą. Siostra zamordowanego opisywała niedociągnięcia i zaniedbania policji, a także atakowała byłych ministrów sprawiedliwości. Dodała, iż żałuje że uwierzyła policji.
12.02.2010 | aktual.: 12.02.2010 15:52
Siostra zamordowanego mówiła, że ma żal do policji, która nie potrafiła zebrać materiały dowodowego. Dodała, że przez rok porywacze dzwonili z jednego numeru telefonu, a policji nie udało się ich namierzyć, nawet nie założyli podsłuchu. - To nie my jesteśmy od tego, żeby zbierać dowody i ciągnąć sprawę - to zadanie dla prokuratury i policji. Co się dzieje w naszym państwie, że tak nie jest? - pytała Olewnik. Podkreśliła, że gdyby nie zaangażowanie rodziny, w sprawie porwania i zabójstwa jej brata do dziś nie działoby się nic. - Nie byłoby sprawców, dowody by jeszcze milion razy poginęły - dodała. Niedawną ekshumację ciała Krzysztofa Olewnika nazwała "najboleśniejszym ciosem" dla rodziny.
Według Danuty Olewnik, porywacze jej brata Krzysztofa wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. D. Olewnik przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną (dziś ma zarzut w związku ze sprawą). Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem.
- Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: "tylko żadnych przebierańców". Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch - oceniła Danuta Olewnik.
Bezmyślność policji
Opowiadała także, że gdy porywacze kolejny raz zażądali okupu, wsiadła razem z mężem do samochodu i jechała zgodnie z instrukcjami porywaczy: z Drobina do Płońska, do Warszawy, na trasę AK, gdzie miała wyrzucić torbę z okupem. - Policjanci nie mieli podsłuchu na telefonie porywaczy ani naszym. To mąż do nich dzwonił i przekazywał, co porywacze mówili nam. Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze - mówiła.
- Policjanci bezmyślnie jechali za nami. Gdyby mieli podsłuch, wiedzieliby, że nie powinni tak jechać, jechaliby przed nami i mogliby zatrzymać sprawców - dodała. Największy żal do policji ma ona za to, że funkcjonariusze nie pojechali nawet na miejsce wyrzucenia pieniędzy, by zabezpieczyć ślady.
Według Danuty Olewnik, porywacze jej brata Krzysztofa wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. D. Olewnik przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną (dziś ma zarzut w związku ze sprawą). Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem.
- Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: "tylko żadnych przebierańców". Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch - oceniła Danuta Olewnik.
"W Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy"
Olewnik stwierdziła, że w Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy, bo kolejny minister nie odpowiada za resort z czasów, gdy rządził poprzednik. - Nie można rozkładać rąk i pytać, "co ja mogę zrobić?". Panie Kalisz, panie Brachmański, panie Siemiątkowski, pani Szymanek-Deresz, panie Olejnik, panie Sadowski - a gdyby to wasze dziecko zostało porwane? Nie zadzwonilibyście do wszystkich świętych, żeby je ratować? Czym mój brat się od nich różni? - mówiła podniesionym głosem. -Pierwszą osobą, która zajęła się sprawą i działała, żeby zainteresować nią innych był poseł Jerzy Dziewulski - mówiła Olewnik.
Wracając do tematu policji siostra Krzysztofa Olewnika zeznała, że napisany odręcznie anonim trafił do firmy Włodzimierza Olewnika w styczniu lub lutym 2003 r. - gdy Krzysztof jeszcze żył. Nieujawniony do dziś autor listu pisał, że "dotarło do jego uszu", że Krzysztofowi Olewnikowi grozi niebezpieczeństwo, że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Maz., że może zginąć i że ze sprawą ma coś wspólnego Ireneusz P. "Bokser" (skazany potem za udział w porwaniu) i Robert Pazik (skazany na dożywocie za zabójstwo; powiesił się w więzieniu po wyroku.
- Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu, po lasach, polach i wsiach. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad - mówiła.
Na początku wypowiedzi dziękowała tym, którzy palą świeczki na grobie jej brata. - Dziękuję za słowa otuchy: "Trzymajcie się, tak trzeba. Zróbcie coś!" - cytowała. Wskazała ponadto, że policjant, który miał zarzuty w sprawie zagubienia akt sprawy Krzysztofa Olewnika (zarzuty wycofała prokuratura umarzając śledztwo), awansował niedawno na wiceszefa pionu kryminalnego komendy w Płocku. - Jak to możliwe? - pytała.