Czy Ukraińcy dosięgną Placu Czerwonego w dniu "szoł Putina"? Kreml się tego obawia
Moskwa szykuje się na największą paradę wojskową ostatnich lat, ale nad Placem Czerwonym unosi się widmo dronów. Ukraina, po serii zmasowanych ataków w głąb Rosji, nie wyklucza, że 9 maja może stać się dniem nie tylko propagandy, ale i poważnego ciosu wizerunkowego dla Kremla. W Moskwie obawiają się uderzenia.
Dotychczas Ukraina wykazywała powściągliwość wobec Moskwy w dniu rosyjskiego Dnia Zwycięstwa - święta, które w reżimowej narracji Putina urasta do rangi świeckiej religii. Tegoroczna, jubileuszowa parada z okazji 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej odbywa się jednak w cieniu obecnej wojny, z narastającym ryzykiem, że ukraińskie drony mogą przeniknąć do samego serca rosyjskiej stolicy.
Prezydent Wołodymyr Zełenski otwarcie przyznał, że nie może zagwarantować bezpieczeństwa uczestnikom "szoł Putina". To komunikat nie tylko wojenny, ale i polityczny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump ocenił pomysł Putina. "To dużo"
Moskwa pod ostrzałem
W tygodniu poprzedzającym paradę Ukraina przeprowadziła bezprecedensową falę zmasowanych ataków dronami. Nocą z 6 na 7 maja rosyjskie Ministerstwo Obrony ogłosiło, że zestrzelono 524 drony nad różnymi regionami kraju, w tym bezpośrednio nad Moskwą. Ataki te wymusiły tymczasowe zamknięcie czterech głównych lotnisk w stolicy i dziewięciu regionalnych portów lotniczych. Utrudnienia dotknęły około 60 tysięcy pasażerów, a chaos komunikacyjny trwał wiele godzin.
Jednym z głównych celów stały się lotniska, na których rosyjskie siły powietrzne ćwiczyły elementy pokazów powietrznych planowanych na defiladę. Uderzenie w nie miało nie tylko znaczenie militarne, ale i propagandowe - uderzyło w prestiż wydarzenia, które w putinowskiej Rosji traktowane jest jak teatralna manifestacja siły. Pokazało też kruchość rosyjskiego systemu obrony przeciwlotniczej, której granice już nie tylko pękają, ale wręcz znikają.
"Armia Dronów": jak daleko sięga Ukraina
Za ukraińskimi sukcesami na głębokim zapleczu Rosji stoi rozbudowany program bezzałogowców - "Armia Dronów". To jeden z filarów współczesnej strategii asymetrycznej Ukrainy. Projekty takie jak UJ-22 Airborne i UJ-26 Bóbr umożliwiają precyzyjne uderzenia setki kilometrów za linią frontu, przy minimalnym ryzyku dla personelu.
Do tego dochodzą nowsze konstrukcje, takie jak AQ-400 Scythe, tani i masowo produkowany dron, oraz Lutyj - najnowocześniejszy dron strategiczny, zaprojektowany specjalnie z myślą o penetrowaniu silnie chronionych stref. Jego możliwości - autonomiczna nawigacja, 75-kilogramowa głowica, wysoka odporność na zakłócenia - czynią go realnym zagrożeniem nawet dla celów w sercu Moskwy.
W ostatnich atakach Lutyje były wspierane przez drony mylące, takie jak Rubaka, które emitują echo radarowe jak znacznie większe maszyny. Ukraina wykorzystuje je do "przeciążania" rosyjskich radarów, tworząc szum informacyjny, który utrudnia skuteczne przechwycenie prawdziwych zagrożeń.
Defilada pod znakiem zapytania
Wydarzenia z ostatnich dni wywołały spekulacje, czy parada powinna się odbyć w pełnym wymiarze. Mimo obaw, Kreml potwierdził, że wszystko idzie "zgodnie z planem". Rosja ogłosiła wzmocnienie środków bezpieczeństwa w Moskwie, w tym ograniczenia w dostępie do mobilnego internetu i zwiększoną obecność służb specjalnych. Dla Putina to nie tylko pokaz siły - to rytuał legitymizujący jego władzę.
Ale Ukraina również ma coś do pokazania. Symboliczne uderzenie - choćby nie na sam Plac Czerwony, lecz w pobliże - mogłoby mieć potężny efekt psychologiczny i propagandowy. Gdyby drony zmusiły do ewakuacji zagranicznych gości lub zakłóciły przebieg uroczystości, byłby to globalny cios wizerunkowy dla Rosji. A wszystko to w dniu, który Kreml uważa za fundament swojej politycznej mitologii.
Polityczne ryzyko
Na trybunie honorowej ma zasiąść m.in. prezydent Chin Xi Jinping, a także przywódcy krajów Azji Środkowej i tacy politycy jak Robert Fico ze Słowacji czy Aleksandar Vučić z Serbii. Ich obecność to jasny sygnał: mimo izolacji w świecie Zachodu, Rosja nie jest zupełnie samotna. Uderzenie w taką scenę może mieć nieprzewidywalne konsekwencje dyplomatyczne - zarówno dla Moskwy, jak i dla Kijowa.
Wcześniej Rosja nie decydowała się na atak na Kijów podczas wizyt zachodnich przywódców, m.in. Joe Bidena. Atak Ukrainy na Moskwę w obecności Xi Jinpinga byłby ciosem nie tylko dla Putina, ale i wyzwaniem dla Chin. I właśnie dlatego decyzja, czy uderzyć, nie będzie łatwa. Można przypuszczać, że trwają intensywne konsultacje z partnerami w NATO i USA.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski