Czy Rosja szykuje się do wojny na Ukrainie?
• Rozmowy na forum G20 w sprawie ukraińskiej nie przyniosły rozstrzygnięcia
• Moskwa może podjąć decyzję o militarnej eskalacji wobec Ukrainy
• Z wojskowego punktu widzenia jest do tego w pełni gotowa, o czym świadczy charakter ostatnich manewrów
• Na korzyść Moskwy gra polityczny kryzys w UE, kampania prezydencka w USA oraz sytuacja wewnętrzna na Ukrainie
• Nadchodzące miesiące mogą odwrócić antyrosyjską konfigurację w UE i USA, a wtedy Ukraina i tak padnie łupem Kremla
Rzadko zdarza się, aby rosyjskie media, które zawsze chętnie komentują udział Władimira Putina w podobnych spotkaniach, koncentrowały się wyłącznie na nic nie znaczących szczegółach. Takich jak podarunek rosyjskiego prezydenta dla chińskiego przywódcy Xi Jinpinga w postaci skrzynki lodów. A przecież na forum G20 omawiano nie tylko perspektywy innowacyjnej gospodarki. Przewodnie tematy ekonomiczne zeszły wyraźnie na drugi plan wobec rozmów o Ukrainie i Syrii, koniecznie z udziałem Rosji. Dlatego tegoroczny szczyt, w odróżnieniu od spotkania G20 w Australii w 2014 r., przekształconego w forum proukraińskiej obstrukcji Putina, był balsamem na prezydencką duszę.
To aspekt ambicjonalny, bo w politycznym dowiodły tego spotkania z francuskim prezydentem Francois Hollandem, niemiecką kanclerz Angelą Merkel i prezydentem USA Barackiem Obamą. O ile podczas rozmowy z Obamą tematyczną kolejność można określić jako syryjską i ukraińską, to porządek negocjacji z europejskimi przywódcami był odwrotny. Nic dziwnego - w sierpniu Kreml prowokując aferę krymskich dywersantów podważył sens kontynuacji tzw. formatu normandzkiego, czyli negocjacji z udziałem Putina, Hollanda, Merkel, a zwłaszcza Petro Poroszenki. W całej awanturze chodziło jednak nie o samą formułę, a o tzw. porozumienia mińskie.
Ukraiński pat
Kijów z poparciem Paryża i Berlina interpretuje ich treść dokładnie odwrotnie niż Moskwa. Nie wdając się w chytre pułapki zastawione w mińskich zapisach na Ukrainę, warto jedynie odnotować, że z tego powodu ich implementacja od dawna buksuje, a to od niej zależy złagodzenie antyrosyjskich sankcji ekonomicznych i normalizacja stosunków Rosji z Zachodem. Co więcej, mińskie ustalenia miały stać się instrumentem wpływu Kremla w wewnętrzne sprawy Ukrainy, blokując prozachodnią orientację Kijowa.
Trzeba pamiętać, że ukraiński pat negatywnie wpływa na rosyjską gospodarkę. Bez zachodniej pomocy Putin nie wydobędzie Rosji z recesji. O częściowej izolacji międzynarodowej Kremla nie zapominając, bo tę trzeba rozbijać kosztownymi kombinacjami militarnymi w rodzaju interwencji syryjskiej. Na nic zdały się jednak pokojowe sygnały przesyłane przez Putina zachodnim elitom, jak wywiad dla agencji Bloomberg udzielony w przeddzień chińskiego zlotu. Prezydent Rosji zadeklarował, że trzyma się cywilizowanych reguł gry, zestawiając swoją osobę ze zmarłym na dniach uzbeckim dyktatorem Islamem Karimowem.
Tymczasem pod nieobecność Poroszenki w Chinach, Holland i Merkel nie zgodzili się na trójstronny format rozmów o Ukrainie, ale bez Ukrainy. A efektem spotkań bilateralnych stała się wyłącznie mglista nadzieja kontynuacji normandzkiego czworokąta. Ale nawet takiej deklaracji europejskich przywódców nie potwierdził oficjalny komunikat na stronie Kremla. A to oznacza, że Putin nie przekonał rozmówców do swoich racji, a także utrzymanie antyrosyjskich sankcji w przewidywalnej przyszłości. Na tym tle wręcz złowrogo zabrzmiała wieloznaczna fraza Putina po rozmowie z Obamą, a brzmiała: no cóż, przyjdzie jednak skomunikować się z Poroszenko.
Może to oczywiście oznaczać zgodę na bezpośrednie rozmowy z Kijowem. Może jednak zapowiadać coś gorszego, bo Putin w dalszym ciągu podważa sens dialogu ukraińskiego bez uznania przez świat kremlowskiego punktu widzenia. I w tym kryje się chyba tajemnica pustych treści rosyjskich mediów, unikających jak ognia sformułowania "dyplomatyczna porażka". Pora zatem na pytanie, co dalej? Bo na przykład Moskiewskie Centrum Carnegie, komentując aferę krymskich dywersantów jest zdania, że za jej pomocą Kreml otworzył sobie drogę do każdego, dosłownie - każdego rozwiązania konfliktu z Ukrainą i to według własnych reguł gry. Tłumacząc wprost, Kreml zorganizował prowokację, którą może uznać za casus belli - powód rozpoczęcia wojny.
Kaukaz-2016
Pod koniec sierpnia odbył się tzw. niezapowiedziany sprawdzian gotowości bojowej. Alarm ogłoszony przez Putina dla objął zachodni, centralny i południowy okręg wojskowy oraz Floty Północną, Bałtycką, Czarnomorską i Flotyllę Kaspijską. W manewrach uczestniczyło ponad 100 tys. żołnierzy. Komentator wojskowy Paweł Felgengauer zwraca uwagę, że tego typu sprawdzian nie miałby sensu bez faktycznego zamiaru wykorzystania wojska do eskalacji militarnej, oceniając jej szanse w proporcji 50:50, a to bardzo wysokie prawdopodobieństwo. Wszystko zależy od politycznej decyzji Kremla - tym bardziej, że związki operacyjne, które wyszły z koszar, zostały uformowane w kombinowane grupy uderzeniowe na strategicznych kierunkach.
Gros sił skoncentrowano na granicach z Ukrainą, a Kijów ocenia ich liczebność nawet na 200 tys. żołnierzy. Felgengauer przypomina również analogiczną sytuację z 2015 r. twierdząc, że wówczas Rosja została powstrzymana twardym stanowiskiem NATO, zapowiadającego jako odwet embargo na rosyjskie surowce energetyczne i odłączenie rosyjskiego sektora finansowego od systemu SWIFT (systemem wymiany informacji pomiędzy bankami z różnych krajów - przyp red.). Rok temu cała para rosyjskiej armii poszła w Syrię. Obecne "niezapowiedziane" manewry cechowało kilka szczegółów, które warto przytoczyć.
Północno-zachodnie i zachodnie zgrupowania symulowały działania obronne ograniczone strefą przygraniczną. Tak ćwiczy się odpieranie ataku na własne terytorium. Zgrupowania południowo-zachodnie i południowe z upodobaniem ćwiczyły kombinowane desanty, w które zaangażowano siły specjalne, lądowe i morskie pod szczelnym parasolem lotniczym. Kolejnym ulubionym ćwiczeniem było forsowanie przeszkód wodnych, a następnie rozwijanie natarcia. Kluczowym momentem była budowa przepraw, do czego użyto jednostek ostatniego, wschodniego okręgu wojskowego. I na koniec - najbardziej oryginalną sekwencją manewrów była pełna mobilizacja logistyki, czyli wszechstronnego zaopatrzenia wojsk we wszystko, co niezbędne. Łącznie z udziałem pionu finansowo-płatniczego. Co więcej, do ćwiczeń, szczególnie na Krymie, ale także w centralnych i południowych obwodach, włączono administrację cywilną oraz jednostki obrony cywilnej i system ratownictwa medycznego. Jakie wnioski wypływają z takiego przebiegu manewrów?
Portal Informnapalm.org ocenia, że Rosja przygotowała się do wojny przeciwko Ukrainie. Za taką wersją przemawia rozmiar pokonywanych przeszkód wodnych, odpowiadających szerokości rzeki Dniepr. Ponadto, za ukraińskim kierunkiem przemawia uruchomienie logistyki, wskazujące na zamiar mobilizacji rezerwistów, a zaangażowanie jednostek wschodniego okręgu wojskowego to nic innego, jak ćwiczenie przemieszczenia tzw. drugiego rzutu wojsk z rosyjskiej Azji. W ten sposób zbadano także praktyczną możliwość włączenia do działań 20 tys. rezerwistów z Krymu, którzy przejmą obronę terytorialną po wysłaniu na Ukrainę stacjonujących tam jednostek pierwszego rzutu. Wreszcie mobilizacja wojskowego systemu finansów, operującego rosyjskimi rublami w gotówce, ma sens tylko wówczas, gdy przewidziano okupację obszaru o odmiennym systemie walutowym.
To jeśli chodzi o zgrupowanie południowe, bo zgrupowania zachodnie i północne pracowały jedynie nad obroną własnego terytorium. Nic dziwnego, bo działały na obszarach granicznych z państwami NATO. Osłona dotyczyła głównie przestrzeni powietrznej, wybrzeża i szlaków komunikacyjnych.
Z wojskowego punktu widzenia, trwające w dniach 5-10 września planowe manewry "Kaukaz-2016" są logicznym podsumowaniem fazy niezapowiedzianej. Dopięciem zgrania ugrupowań uderzeniowych na ostatni, czyli sztabowy guzik, o strategicznym wymiarze. Ale co Rosja chciałaby osiągnąć atakiem na Ukrainę i dlaczego akurat teraz?
Za wojną
Z doraźnego punktu widzenia Rosja znajduje się w sprzyjającej sytuacji międzynarodowej. Europa ugina się pod ciężarem problemów wewnętrznych, od Brexitu poczynając, przez kryzysy migracyjny i finansowy, po terroryzm. W USA trwa kampania prezydencka, która absorbuje tamtejsze władze. Używając języka astrologii, Moskwa znalazła się w sprzyjającej koniunkcji politycznej, a jej podsumowaniem są wewnętrzne problemy Ukrainy.
Nie od dziś w rosyjskich elitach trwa przekonanie, że koszty tamtejszej transformacji, a zwłaszcza niedostateczne tempo reform, wywołują coraz większe rozczarowanie społeczne. Poziom obywatelskiego zaufania do władzy spada w katastrofalnym tempie. To prawda, bo władze centralne w Kijowie przestają panować nad sytuacją w regionach rządzonych przez mafijne kliki skorumpowanej biurokracji, oligarchów i kryminalistów. Słowem Ukraina rozpada się od środka i nic prostszego niż popchnąć ją palcem, a jeszcze lepiej doprowadzić do wewnętrznego kryzysu poprzez eskalacją militarną.
W tym kontekście Felgengauer twierdzi, że celem rosyjskiego uderzenia wcale nie musi być trwała okupacja. Zadaniem rosyjskiej armii jest dokonanie tak bolesnej klęski wojskowej, że wywoła społeczny szok i zmiecie obecne elity władzy ze sceny, wprowadzając na nią elementy prorosyjskie. Nie jest to pozbawione sensu, bo problem Moskwy w relacjach z Zachodem zniknie, jeśli to Europa postawiona wobec upadłości Ukrainy poprosi Rosję o współdziałanie. UE sama zniesie wtedy sankcje ekonomiczne w imię własnego bezpieczeństwa. Dziś zasadnicze jest pytanie, czy Putin oprze się pokusie przesilenia militarnego? Problem wyjaśni się wkrótce, bo jeśli do wojny ma dojść, to tylko do połowy października, przed jesiennymi pluchami.
Kolejną kwestią jest rodzaj euroatlantyckiej odpowiedzi na możliwą agresję. W przestrzeni publicznej pojawiły się informacje, że amerykański departament stanu liczy się poważnie z rosyjskim atakiem na Ukrainę i w sierpniu przeprowadził w tej sprawie odpowiednie konsultacje z brytyjskimi, francuskimi, niemieckimi i polskimi partnerami. Szczegóły ewentualnej reakcji pozostają nieznane, choć nietrudno zgadnąć, że dotyczą kroków obronnych NATO i ekonomicznych całej zachodniej wspólnoty. Kwestią otwartą pozostaje zbrojeniowe wsparcie Ukrainy, o co Kijów prosi bezskutecznie od dwóch lat.
Natomiast jeśli chodzi o sankcje gospodarcze, to ich dotychczasowe oddziaływanie, choć bardzo bolesne, nie jest wcale dla Rosji śmiertelne. Zważywszy na fakt, że ponad połowa Rosjan uprawia żywność w przydomowych ogródkach i na daczach, a rozmiar produkcji jest ogromny, nawet najbardziej szczelne embargo nie spowoduje głodowego buntu społeczeństwa. Podobnie jest z sankcjami wjazdowymi do UE i USA, bo ok. 90 proc. Rosjan nigdy nie wyjeżdżało za granicę z prozaicznej przyczyny - braku pieniędzy. Zresztą 80 proc. nie ma nawet paszportu.
Podsumowując, Rosja i tak pogrążona w gospodarczej recesji oraz poddana sankcjom, może łatwo popaść w przekonanie, że niewiele straci, bo gorzej już być nie może. Natomiast atakując Ukrainę postawi Zachód przed faktem dokonanym, tak jak w przypadku Gruzji w 2008 r. oraz na Krymie i w Donbasie 2014 r. To samo odnosi się do relacji z "bratnimi" krajami WNP. Mleko wzajemnej nieufności i tak rozlało się po rozpętaniu hybrydowej wojnie na Ukrainie, a moskiewski pomysł integracyjny, czyli Euroazjatycka Wspólnota Ekonomiczna, umiera właśnie naturalną śmiercią pod ciosami chińskiego Jednego Pasa Ekonomicznego i słabości gospodarczej samej Rosji.
Przeciw wojnie
Z drugiej strony, atak na Ukrainę stanowiłby zaprzeczenie dwuletniej polityki Putina zmierzającej do normalizacji stosunków z Zachodem. Na rosyjskich warunkach, ale jednak normalizacji. Przykładem takiej strategii jest poszukiwanie, a wręcz tworzenie obszarów współdziałania takich jak w Syrii. Ponadto rosyjskie elity władzy i biznesu, żyjące właściwie na Zachodzie, straciłyby możliwość bezkarnego korzystania z europejskich kont bankowych i korzystania z luksusów cywilizacji, którą własnym obywatelom przedstawiają jako głównego wroga Rosji. Obecne elity Rosji to kompradorzy, urzędujący jedynie we własnym kraju w celu skutecznego doglądania biznesu. Wojna skazałaby je na banicję i izolację, w jakiejś Moskwie czy Krasnodarze, bez możliwości życia we francuskich kurortach, a to chyba najwyższy wymiar kary. Natomiast Putin, który od krymskiej aneksji walczy o powrót do światowej ligi przywódców stałby się głównym oskarżonym bez prawa głosu.
Ponadto wszystkie cele polityczne, jakie Rosja osiągnęłaby na drodze wojennej, może uzyskać i tak, na dodatek bez jakiegokolwiek udziału własnego. Lata 2016-2017 mogą odwrócić antyrosyjską konfigurację polityczną tak w Europie, jak i w USA. Wystarczy, że w toku zaplanowanych na ten okres wyborów we Francji, Niemczech i Włoszech do władzy dojdzie sprzyjająca Kremlowi opcja polityczna (np. w Berlinie - SPD lub Alternatywa dla Niemiec, AfD)
, a w Białym Domu zasiądzie Donald Trump. Wówczas poparcie dla ukraińskiej transformacje spadnie wprost proporcjonalnie do wzrostu sympatii wobec Moskwy i Putina osobiście, co będzie równoznaczne z nowymi kompromisami kosztem Kijowa. Jeśli zaś chodzi o Ukrainę, to w przypadku utrzymania dotychczasowego, czyli zerowego tempa reform, istnieją uzasadnione obawy, że nasz najbliższy wschodni sąsiad przewróci się sam. I wcale nie na skutek uderzenia rosyjskiej armii, tylko wyborczymi głosami sfrustrowanych i spauperyzowanych Ukraińców.
Jest tylko jeden, za to ogromny, problem - stan rosyjskiej gospodarki, a zwłaszcza finansów. Wiadomo już, że w 2017 r. skończą się budżetowe środki, od których zależy regularne wypłacanie pensji i emerytur. A są to właściwie jedyne kwestie, jakie obchodzą przeciętnego Rosjanina, mogące doprowadzić do powszechnego niezadowolenia. Dlatego obecne prężenie militarnych muskułów należy raczej potraktować jako polityczną strategię Kremla. Prawdziwym odbiorcą militarnych gróźb wobec Ukrainy jest Zachód, który według Putina sam ma nakłonić Kijów do uwzględnienia rosyjskich interesów oraz poprawnej realizacji mińskich porozumień. W zamian Rosja jest gotowa do kompromisów w Syrii.
Z tego powodu Moskwa powstrzyma się prawdopodobnie od pochopnych kroków wojskowych. Również dlatego w dziennikarskich i eksperckich komentarzach z okazji szczytu G20 słowem najczęściej powtarzanym była "sdiełka" - transakcja. A przy okazji tej gry Putin podnosi sobie i partii władzy Jedna Rosja ranking poparcia. W połowie września Rosjanie idą głosować na nowy parlament.