Czy prezydencki samolot był sprawny?
To, co dzisiaj się stało, w żaden sposób nie świadczy o niesprawności maszyny. Samolot przeszedł remont. Kilka miesięcy temu leciałem nim razem z ministrem obrony narodowej do Libanu i z powrotem, i wszystko działało sprawnie – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Wojciech Łuczak, ekspert ds. wojskowości. Podobnego zdania jest inny ekspert Grzegorz Hołdanowicz.
Polski samolot Tu-154M z prezydentem na pokładzie rozbił się podchodząc do lądowania na lotnisku w Smoleńsku w Rosji. Wszyscy pasażerowie i załoga zginęli - na pokładzie było 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński. Według pierwszych doniesień do katastrofy doszło w trudnych warunkach pogodowych, przy czwartej próbie podejścia do lądowania.
Fakt, że samolot doleciał do Smoleńska i załoga nie meldowała żadnych kłopotów, zdaniem Łuczaka, jest świadectwem na to, że był sprawny technicznie. – Jestem przekonany, że powodem nie była awaria techniczna samolotu – mówi ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską.
Grzegorz Hołdanowicz akcentuje, że przyczyną znakomitej większości katastrof lotniczych są błędy ludzkie. Lądowania nie ułatwiała też niekorzystna aura. - Warunki były bardzo trudne, lotnisko parszywie wyposażone, widoczność prawie żadna - wymienia w rozmowie z Wirtualną Polską Grzegorz Hołdanowicz.
Zdaniem Hołdanowicza jest tylko jedno pytanie, którego jednak dziś nie wypada zadać – dlaczego pilot próbował lądować za wszelką cenę. - Warunki atmosferyczne powinny skłonić pilota do lądowania na innym lotnisku - tłumacze ekspert. Pytany o to, dlaczego pilot postąpił właśnie w ten sposób, odpowiada: - Obchody katyńskie to szczególny dzień. Była presja, wizja wielkiej uroczystości. Być może to było powodem katastrofy – mówi w rozmowie z Wirtualną Polką Grzegorz Hołdanowicz.
Według wstępnych danych przyczyną katastrofy było to, że samolot zawadził o wierzchołki drzew, podchodząc do lądowania w warunkach złej widoczności w gęstej mgle - powiedziała Polskiej Agencji Prasowej przedstawicielka rosyjskiej Prokuratury Generalnej Marina Gridniewa. W rejonie Smoleńska, gdzie rozbił się samolot prezydenta RP, w sobotę rano zalegała mgła.
Samolot prezydencki Tu-154M, który rozbił się koło Smoleńska, miał wylatane 5004 godziny i wykonał 1823 lądowania – poinformował Polską Agencję Prasową Aleksiej Gusiew, dyrektor zakładów lotniczych Awiakor w Samarze, gdzie w 2009 roku maszyna ta przeszła remont kapitalny. - Dla samolotu tej klasy to niedużo - powiedział Gusiew, którego wypowiedź nadała telewizja Wiesti-24. Przekazał, że akt odbioru po remoncie kapitalnym został podpisany przez zleceniodawcę 21 grudnia 2009 roku. Po dwóch dniach, 23 grudnia, maszyna wyleciała do Warszawy, na miejsce stałego bazowania.
Jak podał szef samarskich zakładów lotniczych, po remoncie maszyna wylatała 124 godziny i wykonała ok. 50 lądowań. Samolot latał normalnie, żadnych pretensji nie zgłoszono.
Wcześniejsze doświadczenia pokazywały, że z rządowymi samolotami nie jest dobrze. Wystarczy przypomnieć o awarii Tu-154 w Mongolii, z powodu której Lech Kaczyński, który spieszył na spotkanie do Japonii, musiał lecieć z Ułan Bator wynajętym mongolskim samolotem. Była marszałek senatu Alicja Grześkowiak, która leciała rządowym samolotem, miała w 1999 roku awaryjne lądowanie na pustyni w Arabii Saudyjskiej.
Głośno było o awaryjnym lądowaniu śmigłowca Mi-8 z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Do wypadku doszło 4 grudnia 2003 roku, kiedy wojskowy śmigłowiec Mi-8 z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego uległ awarii pod Piasecznem. W wyniku katastrofy 14 osób zostało rannych - sekretarz stanu Aleksandra Jakubowska, dwóch pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, 5 oficerów Biura Ochrony Rządu, 3 pilotów, lekarz i stewardessa. W 2004 roku z silnika Tu-154, którym premier Mrek Belka leciał na szczyt Azja-Europa do Wietnamu, zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Wyczarterowano inny samolot, by kontynuować podróż.
Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska, Wirtualna Polska