Czternastoletnia zaraziła ośmiu chłopców. Opowiadała o tym tak wulgarnie, że się zbierało na wymioty
To historia o tym, jak młody reporter Ryszard Kapuściński zawiódł swoją redakcję i dzięki temu "zrobił sobie nazwisko".
21 sierpnia 1955 roku w tygodniku "Nowa Kultura" ukazał się Poemat dla dorosłych Adama Ważyka o beznadziejnym, jałowym i upodlającym życiu robotników – budowniczych Nowej Huty. Część czwarta poematu brzmiała tak:
Ze wsi, z miasteczek wagonami jadą
zbudować hutę, wyczarować miasto,
wykopać z ziemi nowe Eldorado,
armią pionierską, zbieraną hałastrą
tłoczą się w szopach, barakach, hotelach,
człapią i gwiżdżą w błotnistych ulicach:
wielka migracja, skudlona ambicja,
na szyi sznurek – krzyżyk z Częstochowy,
trzy piętra wyzwisk, jasieczek puchowy,
maciora wódki i ambit na dziewki,
dusza nieufna, spod miedzy wyrwana,
wpół rozbudzona i wpół obłąkana,
milcząca w słowach, śpiewająca śpiewki,
wypchnięta nagle z mroków średniowiecza
masa wędrowna, Polska nieczłowiecza
wyjąca z nudy w grudniowe wieczory…
W koszach od śmieci na zwieszonym sznurze
chłopcy latają kotami po murze,
żeńskie hotele, te świeckie klasztory,
trzeszczą od tarła, a potem grafinie
miotu pozbędą się – Wisła tu płynie.
Wielka migracja przemysł budująca,
nie znana Polsce, ale znana dziejom,
karmiona pustką wielkich słów, żyjąca
dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom –
w węglowym czadzie, w powolnej męczarni,
z niej się wytapia robotnicza klasa.
Dużo odpadków. A na razie kasza.
Poemat wywołał szok. Polska Ludowa była przecież krajem powszechnej szczęśliwości, a robotnik był jej ideałem. Partia uznała wiersz za "antyhumanistyczny", "antyludowy", "antyrobotniczy" i "antypartyjny". Do nagonki przeciwko Poematowi włączyła się cała prasa. "Sztandar Młodych" wysłał do Nowej Huty dwudziestotrzyletniego dziennikarza Ryszarda Kapuścińskiego. Miał pójść tropem tematów Ważyka. Młody reporter postanowił najpierw odnaleźć tych, których z Huty pamiętał: działaczy ZMP, których poznał, kiedy był tam pięć lat wcześniej na spotkaniu autorskim, i Wiktora Woroszylskiego (towarzyszył mu wówczas w podróży). Działacze potraktowali go jak swego, powiedzieli, że to, co opisał Ważyk, to nic w porównaniu z tym, jak naprawdę wygląda życie Nowej Huty.
30 września 1955 roku w "Sztandarze Młodych" ukazał się reportaż Ryszarda Kapuścińskiego "To też jest prawda o Nowej Hucie".
Ta prawda to: prymitywne, nieludzkie warunki życia, brud, głód, techniczne zacofanie. "Piętnastoletnie kurewki schodzą po deskach do piwnic" – pisał Ważyk. Zaś Kapuściński przytaczał rozmowę z czternastolatką, która zaraziła kilku chłopców chorobą weneryczną: "Opowiadała o swoich wyczynach tak wulgarnie, że się zbierało na wymioty". - Naczelna "Sztandaru Młodych", Irena Tarłowska – opowiadał Kapuściński w książce "Lawina i kamienie" – uznała, że nawet nie ma co przedkładać tekstu w cenzurze. Ale zebrał się zespół i zażądał, by go wydrukowano. Udało się namówić znajomego cenzora, by przepuścił tekst. Po jego ukazaniu się Tarłowską odwołano, a cenzor dostał wymówienie.
Na najwyższym szczeblu powołano komisję, która miała sporządzić raport dla Biura Politycznego KC PZPR, i zdjęto całe kierownictwo huty. Kapuściński zaś otrzymał pierwsze w swoim życiu odznaczenie – Złoty Krzyż Zasługi.
Jednak, jak twierdzi dociekliwy badacz twórczości Ryszarda Kapuścińskiego Kazimierz Wolny-Zmorzyński, aby młody reporter przestał zajmować się niewygodnymi dla władzy tematami w kraju, redakcja wysłała go w świat.
W 1956 roku Kapuściński wyjechał więc do Indii, odwiedził także Afganistan i Pakistan. W Dehli czuł się zagubiony, mówił tylko po polsku. Na lotnisku w Rzymie kupił "Komu bije dzwon" w oryginale, w walizce miał słownik. Tak nauczył się angielskiego.
W następnym roku pojechał do Japonii i Chin.
Kiedy w 1957 roku znalazł się w Pekinie, w kraju nastąpił odwrót od gomułkowskiej odnowy. Redakcja "Sztandaru Młodych", popierając ideę Października ’56, stanęła w obronie rozwiązanego rewizjonistycznego – zdaniem władz – tygodnika "Po prostu". Za karę odwołano kolegium redakcyjne "Sztandaru". Część zespołu odeszła z pracy, a część czekała na decyzję Kapuścińskiego. Chcieli od niego usłyszeć: mają odejść z redakcji czy zostać?
Reporter zgłosił się do ambasadora PRL w Chinach i zakomunikował, że wraca do Polski. Podjął decyzję na własną rękę, dlatego nie otrzymał pieniędzy na zakup biletu lotniczego. Przez dziewięć dni jechał więc koleją transsyberyjską. Opisał tę podróż po trzydziestu pięciu latach w "Imperium".
Odszedł ze "Sztandaru" – był początek 1958 roku. Dziesięć miesięcy spędził w redakcji Polskiej Agencji Prasowej, potem Dariusz Fikus zaproponował mu etat w "Polityce". Przez cztery lata Kapuściński jako reporter tego pisma jeździł po kraju i tak powstała jego pierwsza książka "Busz po polsku".
"To też jest prawda o Nowej Hucie" wreszcie w całej okazałości, bez szperania w starym roczniku "Sztandaru Młodych".
Ryszard Kapuściński, To też jest prawda o Nowej Hucie, "Sztandar Młodych" 1955
Więc przyjechałeś. Witasz się z tym miastem jak z przyjacielem, którego na długo musiałeś opuścić.
Chodzisz ulicami, których nie było, wśród domów tak ci nieznanych, mijasz ludzi zdziwiony, że ich nie pamiętasz. A przecież w końcu to nieodległa przeszłość, ten czas, kiedy stawiano tu pierwszy fundament i otwierano drzwi pierwszego mieszkania. Wtedy wszystko było tu pierwsze. Ludzie też. Dzisiaj zresztą ich możesz spotkać. Wielu wyjechało, ale iluż odnajdziesz znajomych! Mają dom, zawód, rodzinę, a przyszli z gołymi rękami, z niczym. Związali się z tą ziemią. Władek powiada mi:
– Dwa lata tu jestem i za boga bym nigdzie nie wyjechał.
Nie potrzebujesz takich ludzi szukać, pytać o adresy, dowiadywać się nazwisk. Są tu wszędzie. W ich życiu odczytasz dzieje Huty. Ta wspólnota z miastem zawiera dość ciepła, aby pozostać trwałą.
II
Ale w obrazie Huty, w jej wnętrzu, są sprawy niepokojące i złe. Dużo jest tych spraw. Zbyt dużo. Przyglądasz się im, zgłębiasz, dociekasz i oto gromadzą się pytania bez odpowiedzi, rośnie oburzenie, budzi się sprzeciw.
Wołasz: "Przypatrzcie się uważniej Nowej Hucie, uważniej!". To będzie pouczająca lekcja. Krzywd, draństwa, bezduszności, zakłamania. Ludzi pozostawionych samym sobie, ran przez nikogo nieleczonych. Taką Hutę także ujrzysz.
III
Posłuchaj: niedawno jedna czternastoletnia zaraziła ośmiu chłopców. Kiedy z nią mówiliśmy, opowiadała o swoich wyczynach tak wulgarnie, że się zbierało na wymioty. Ona nie jest jedyna. Nie wszystkie są tak młode, ale jest ich sporo.
A idź do Lasku Mogilskiego, idź na Tajwan, na Kożedo. To nazwy pleszowskiego osiedla. Same mówią za siebie.
W Nowej Hucie znają mieszkanie, gdzie w jednym pokoju mama przyjmuje od facetów forsę, a w drugim córka wyrównuje gościom te straty. To nie jedyne takie mieszkanie.
Te wszystkie historie przeniosły się teraz z ulic i bram – do domów. Trudniej z tym walczyć, bo stało się to bardziej zamaskowane, ukryte. Zresztą, kto poza milicją zajmuje się tymi sprawami? Wiesz, co tu reguluje normy moralne? Forsa. Dosłownie! Powiedział mi jeden towarzysz:
– Z moralnością lepiej, gdy nie mają za co.
Lekarstwo? Zarządzenia administracyjne! Nie wszystko się da wyleczyć administracyjnymi posunięciami.
Zresztą i tu nic doskonałego. Przecież nieraz biurokratyzm osiąga w Hucie stopień barbarzyństwa.
Oto kobieta – mieszkanka hotelu robotniczego – będzie rodziła dziecko.W tym pokoju mieszka jeszcze sześć dziewcząt. Po trzech miesiącach powinna wrócić do pracy. Nie wraca: pracuje w Hucie, kilka kilometrów od hotelu, a musi karmić dziecko cztery razy dziennie. Wszelako każą przynieść jej zaświadczenie, że pracuje. Tak, ale ona nie może go dostarczyć. Wtedy przychodzi hotelowy, zabiera jej pościel, zabiera wszystko, co nie jest jej własnością: kobieta z maleństwem zostaje na deskach.
A teraz weź kilkaset młodych małżeństw, które w Nowej Hucie nie mają mieszkań. Staraj się odgadnąć myśli młodej dziewczyny, spodziewającej się dziecka. Nie przyjdzie ci to z trudem.
Wiesz, gdzie tu młode małżeństwa spędzają swoje noce? W bramach albo po rowach. Stefek S. mówi mi zawsze:
– Nie będę się żenił, nie ożenię się, bo w tych warunkach musiałbym nie mieć szacunku dla swojej żony.
Pomów tu z dziewczętami. Są takie, które ci powiedzą:
– Wychodzić za mąż? Kiedy i tak nie dadzą żyć razem, po co sobie robić kłopot? Trzeba się jakoś obywać.
A przy tym to dziewczęta z gruntu dobre, pracowite i niełatwo im przychodzi wyrzekać się szczęścia.
Tak rodzi się cynizm, tak odbiera się miłości wiele piękna. Ale oni się tacy nie rodzą, oni tacy w swoim wnętrzu nie są – to my nie umiemy ich niczego nauczyć, nie umiemy im podać ręki.
Czy myślisz, że ktoś tu w sposób zdecydowany rozwiązuje kwestię owych mieszkań? Owszem, była narada. Na skutki trzeba czekać długo. Wiemy: nie wszystkim można je dać od razu, ale kto się zgodzi z tym, aby jego rodzinne życie zależało od bezmyślnych paragrafów hotelowego regulaminu? Któż to wpadł na ten genialny pomysł, że małżeństwa mogą przebywać razem w hotelowym pokoju tylko do ósmej wieczór? Dlaczego nie wydzielono bodaj jednego z hoteli dla młodych małżeństw?
A teraz, proszę, przyjrzyj się życiu młodego człowieka tu, w Hucie. Wstaje rano, jedzie do pracy. Wraca, jest godzina trzecia. To wszystko. O trzeciej kończy się jego dzień. Chodziłem po takich hotelach. Zaglądam do pokoi: siedzą. Właściwie to jest jedyna czynność, jaką wykonują: siedzą. Nawet nie rozmawiają, o czym ciągle rozmawiać? Mogliby czytać – nie są przyzwyczajeni, mogliby śpiewać – to przeszkadza innym, mogliby bić się – nie chcą.
Tylko – siedzą.
Co czynniejsi wałęsają się bez celu ulicami. Do diabła – może jest gdzie pójść, wypełnić czymś pół dnia? Jest pełno knajp. Ale tam jedni nie chcą iść. Inni nie mają pieniędzy.
Poza tym nie ma nic. Świetlice, jeśli są, to puste, dwa maleńkie kina (około czterystu miejsc łącznie na osiemdziesiąt tysięcy mieszkańców), ani basenu, ani boisk, słowem, co najmniej nieciekawie.
A potem jedni piszą kojące sprawozdania, że odbyła się taka to a taka liczba zebrań (zgodnie z instrukcją), a drudzy plują z pogardą na hałastrę „wyjącą” z nudy w grudniowe wieczory.
Ale gdzie są owi trzeci, którzy powiedzieliby tym chłopcom, jak bić się o swoje prawa, jak urządzić sobie dzień, czym się zająć, do czego zmierzać?
Mój drogi – przecież my ciągle widzimy tylko część człowieka, tylko tę chwilę, w której pracuje. Jeśli pracuje dobrze, chwalimy go: oto patrzcie, na kim się wzorować. Jeśli pracuje źle – ganimy. Wytworzyliśmy już jakie takie normy moralności socjalistycznej w pracy. To wielka nasza zdobycz. Cóż jednak czynimy, żeby wykształcić takie normy poza pracą. Kogo ów chłopak obchodzi po opuszczeniu bramy zakładu? Sekretarza partii? Przewodniczącego koła? Aktywistów? Jeśli sprawuje się poprawnie – nikogo, jeśli nagannie – milicję.
Znam tu w Hucie takich sekretarzy, którzy odpowiadali za zły stan produkcji. Znam również takich przewodniczących ZMP. Ciężko – bywało – odpowiadali. Ale kto ponosił odpowiedzialność za to, że ludzie po prostu nie umieli żyć, a on im nie pomógł, choć to jego obowiązek.
Przyszli ze wsi, przynieśli z sobą opłotkową moralność, która tu przestała obowiązywać. Ale nie daliśmy im wychowawcy, surowej opinii kolektywu, żywej ludzkiej tradycji. Jakże mamy czelność odwracać się plecami do tych ludzi albo nie dostrzegać tego wszystkiego?
IV
Ludzie jakoś tracą oddech, przygasa ich zapał, nie staje chęci do walki. Nasi ludzie. Nie ci utyskiwacze, nieufni i nieprzekonani, ale ci, którzy szli w przodzie, nawykli do starć, niezawodni.
Znam ich, oni mnie zagrzewali, z nimi czułem się silniejszy. Pamiętasz Kwiatkowskiego? Wspaniały chłopiec. Młody robotnik, chętny do książki, odważny, rozsądny. Nie mógł znieść tych wszystkich świństw – krytykował, oburzał się, pisał. Znaleziono na niego sposób: nie dali mu mieszkania, choć ma chorą matkę i żonę na wsi. Niech nie krytykuje!
Znasz Mikosza? Też nie dawał za wygraną, też dochodził praw robotników. Znaleziono na niego sposób: zwolnili z pracy. Chłopak trzy miesiące błąkał się bez roboty. Niech nie krytykuje!
A Jakus, ten nieustępliwy, śmiały Jakus? Nie mogą go zwolnić, jest zbyt znany, więc robią wokół niego opinię, że bumelant, rozrabiacz. To też niezgorsza metoda. Niech nie krytykuje!
Kwiatkowski powiedział:
– Już się przekonałem, że nie warto bić się o nic.
Wiesz, do czego dochodzi? Ludzie mówią tu wprost: "Gdyby tu był towarzysz Dzierżyński!".
To więcej znaczy niż tysiąc faktów, takie jedno powiedzenie.
Ludzie patrzą, ludzie dużo widzą. To oni postawili Hutę, oni są jej gospodarzami dbałymi o jej dobro. Bardzo piękny objaw. Ludzie troszczą się o majątek Huty, ludzie rozumieją, że to ich Huta.
A teraz popatrz: mówimy – "Robotniku, oszczędzaj każdą złotówkę". Robotnik buduje na przykład nowe osiedle i oszczędza złotówki. Kiedy wybudował do pierwszego piętra, zdarza się, że przychodzi zmiana projektu i budynek się przerabia, częściowo rozbiera, ściany rozkuwa itd. Robotnik zaoszczędził złotówki, projektant zmarnował tysiące. Kto za to odpowiada? Nikt.
Niedawno nastąpiła awaria pieca martenowskiego. Mówią, że półmilionowa strata. Kto za to odpowiada? Nikt. Chociaż dobrze wiadomo ludziom, czyja to wina. A my mówimy: "Robotniku, oszczędzaj każdą złotówkę".
Zrobiono stroje dla zespołu pieśni i tańca. Mówią, że półtoramilionowy koszt. Teraz zespół rozwiązany, bo się go nie da wychować (!), stroje marnieją. Kto za to odpowiada? Nikt. A my mówimy: "Robotniku, oszczędzaj każdą złotówkę". Mówimy na pewno słusznie. Ale tylko ukrócenie takich praktyk może nas ustrzec przed mówieniem w próżnię.
Nasłuchałeś się tych historii, każdy człowiek może się tu ich nasłuchać. Nie, nie sprawdziłem z absolutną pewnością, czy dokładnie tak właśnie wyglądają, czy nie ma w tym jakiejś nieścisłości.
Ale mówię – bo tu mówią o tym wszyscy, zresztą nie tylko o tym, o setkach innych spraw tego rzędu również. Jeden człowiek, przy tym niefachowiec, nie potrafi do niczego dojść, niczego udowodnić. To zbyt trudne dla jednego, to nawet niemożliwe. Ale głosy dziesiątków ludzi coś znaczą. Mają swoją wymowę, nie mogą być pominięte, ktoś musi je zebrać, powtórzyć, wyciągnąć na światło.
Nie chodzi o to, żeby mnożyć przykłady. Ważne jest, że ludzie dobrze widzą. Ma się wrażenie, że jakiś potworny grzyb biurokratyzmu narósł tutaj, że się rozplenia i przygniata wszystko, ale nikt się tym nie interesuje, nikogo to nie obchodzi.
Często tu przyjeżdża ktoś z KC, ktoś z ministerstw. Widzimy, jak przyjeżdża, widzimy, jak wyjeżdża. Tylko nie widzimy, żeby się po takiej wizycie coś zmieniło. Kto tu, przyjeżdżając z Warszawy, rozmawia z robotnikami, z młodzieżą? Nikt. Z jednym wyjątkiem: rozmawiał z nimi towarzysz Chruszczow, kiedy był w Nowej Hucie. Toteż wspominają go robotnicy, jakby to było wczoraj.
Myślę, że ludzie mają prawo pytać, myślę, że mają prawo pytać, kto odpowiada za miliony rzucone w błoto, stracone albo wręcz ukradzione. Kogo obchodzi sytuacja w Hucie, krzywdy wyrządzane robotnikom? Kto zatwierdził plan budowy miasta, przewidujący dotąd tylko dwa małe kina, a za to wiele knajp?
Ludzie mają prawo pytać i skoro nie mogą znaleźć odpowiedzi tu, na miejscu, sądzą, że powinien odpowiedzieć im ktoś z Warszawy, ktoś z władz kierowniczych.
Żadne pytanie człowieka pracy nie może pozostać w naszym ustroju bez odpowiedzi. Nie może być u nas spraw, o których się mówi szeptem, po kątach. O wszystkim rozmawiajmy pełnym głosem.
Przecież nie wystarczy nawoływać do krytyki oddolnej. Trzeba zachęcić do niej nie tylko słowami, ale i przykładem: ukarać kilku takich, którzy by chcieli żyć nie z robotnikiem, ale na robotniku. Czy aby takich zaczęliśmy nie za wcześnie tylko wychowywać, zamiast postawić ich nieraz przed sądem ludzi? U licha, nie tylko dywersanci robią u nas szkodliwą robotę.
Człowiek jest tu zdany tylko na łaskę i niełaskę zwierzchnika. Nie spodobasz się – przegrałeś. A nim dojdziesz swoich praw, dużo wody upłynie.
V
Nie chcemy, żeby ludzie na swojej drodze nie mogli spotkać sprawiedliwości. Nie te czasy, aby układać się z tymi, którzy krzywdzą.
W Nowej Hucie mieszkają prawdziwi ludzie. Uczciwi, pracowici i wytrwali. Ludzie, którzy uczą się żyć, którym trzeba pomóc. Tu też można by pisać opowieść o prawdziwym człowieku. Na pewno można by napisać wiele takich opowieści.
Bo Nowa Huta jest terenem nieustannych zmagań i zaciekłych starć. Na zewnątrz niewidoczne, są niemniej powszechne. Niezadowolenie człowieka znajduje ujście nie tylko w pokątnych gadkach, utajonych poszeptach. Wyzwalają je także burzliwe narady, drażliwe dyskusje w czasie zebrań, listy pisane do Warszawy. I patrzcie: mimo że krytykującym nieraz utrudnia się życie, nie wszyscy z nich kapitulują, ba, pojawia się wielu nowych, ze świeżym zapasem sił. Zresztą to nie jest żadne odkrycie: to prawidło walki.
Niejeden raz tenże Jakus przyjeżdżał do Warszawy, sygnalizował w ZG ZMP o sytuacji w Hucie – bez echa. Są w tejże Warszawie dokumenty o złym stanie w Nowej Hucie – bez odpowiedzi.
To świadczy, że nie zawsze bacznie wsłuchujemy się w owe głosy, ale to świadczy przede wszystkim, że ludzie nie ustają w swoim dążeniu do lepszego, że kłócą się o nie, walczą, że domagają się zmian, poprawy.
Dobre i złe w Nowej Hucie ściera się co dzień, ludzka troska i odwaga zwycięża, zdobywa nowe tereny, umacnia swoje pozycje. Nowa Huta jest droga jej mieszkańcom i nie godzą się oni, by wiązać jej kule u nóg. Kto wie, ile właśnie dzięki tym szeregowym trudu usunięto przeszkód, oszczędzono kosztów, usprawniono pracy.
VI
Żaden z mieszkańców Nowej Huty nie jest legendarnym bohaterem, wszyscy są zwyczajni, często niepozorni. Ba, ileż razy chodzą po krzywych drogach. Ale nie są "hałastrą", "duszą wpółobłąkaną", "Polską nieczłowieczą", na pewno nie są "kaszą”"
Te określenia, wzięte z poematu Ważyka, Poematu dla dorosłych, są dla nich krzywdzące, nieprawdziwe, obrażające. Ich wysiłek powinien się spotkać z szacunkiem i mają żal do poety, że dostrzegł w nich "kaszę", a nie serca gorące i chęci warte uznania.
Powiedzieli w dyskusji:
– To nas oburza. Nie jesteśmy tacy jak w Poemacie. Jesteśmy po prostu ludźmi.
Poemat się do nich nie odwołał, pojęli go tak, że nie są nikomu potrzebni, nawet, że się ich nie widzi. Strofy wiersza nie zabrzmiały dla nich jak wezwanie do walki – pogłębiły rozgoryczenie.
Ale przyznali prawdziwość wielu obrazów poematu, tym bardziej że stanowczo zbyt rzadko czytają o sobie całą prawdę. Ale bo też i im najbardziej leżą na sercu niepokojące sprawy w Hucie. Oni są siłą, o której nie wolno zapominać, która jest dość wielka, aby wymieść brud i stęchliznę, jeśli się przyjdzie jej z pomocą. W tym boju oni zadecydują!
W Nowej Hucie muszą zobaczyć, że codziennie stajemy w obronie człowieka pracy, że zagląda się tam, dokąd robotnik nie ma nigdy wglądu, bo daleko nam jeszcze do tego, aby lokalny kacyk czuł się odpowiedzialny przed masami. Nie łudźmy się.
W Nowej Hucie ludzie czekają na sprawiedliwość. Nie mogą czekać długo. Tam trzeba pojechać, rozkopać to, co skrzętnie zakopano przed ludzkim wzrokiem, i odpowiedzieć na wiele, wiele gorzkich pytań.
Nowa Huta czeka. Czeka niecierpliwie. Tamci ludzie dużo powiedzą, jeśli zobaczą, że ktoś o nich staje, pomogą, pomogą z całego serca, ze wszystkich sił. To dostateczna gwarancja i opora w walce o lepsze życie Nowej Huty. W walce, która trwa, która musi przybrać na sile.
Będziemy do tej walki wracać, będziemy o niej pisać. Pisać, to znaczy także brać w niej udział – większy i pełniejszy niż dotychczas.
Mariusz Szczygieł - reporter, felietonista, wydawca. Laureat Europejskiej Nagrody Literackiej (za książkę "Gottland"), Dziennikarz Roku 2013 w konkursie "Grand Press". Oprócz Krall i Kapuścińskiego najczęściej wydawany za granicą polski reporter, jego książki wyszły w 21 językach. Jest autorem trzytomowej antologii polskiego reportażu XX wieku "100/XX" (wydawnictwo Czarne). Wykłada w Polskiej Szkole Reportażu. Od kilku lat co tydzień w "Dużym Formacie" - dodatku do "Gazety Wyborczej" prowadzi swój "Projekt: prawda", w którym różni ludzie zdradzają mu swoje życiowe prawdy. Czechofil, znany propagator kultury czeskiej. 2 listopada w wydawnictwie Dowody na Istnienie wyjdzie jego najnowsza książka reporterska pt. "Nie ma".
Czytaj także:
"Doprawdy, czasem wstyd mi było, że należę do rasy białej" - wstrząsający reportaż z Afryki
Atakowali na uczelni za lewicowe poglądy. Dlatego poprosił o pozwolenie na broń
Ten reportaż długo nie mógł być wydrukowany. Na swój czas czekał w bańkach na mleko