Człowiek, który kontrolował Jelcyna i doprowadził Władimira Putina do władzy
Architekt układu politycznego w poradzieckiej Rosji, szara eminencja Kremla w latach 90., człowiek, który kontrolował Jelcyna, który wykreował i doprowadził do władzy Putina - o tym, kim był dla Rosji oligarcha Borys Abramowicz Bieriezowski przedtem, gdy stał się nikim, umierając w depresji na emigracji w Londynie, pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Aleh Barcewicz.
W latach radzieckich przyszły "czarny geniusz" rosyjskiej polityki był dobrze prosperującym naukowcem. Pewnie by nim pozostał, gdyby nie "pieriestrojka" Gorbaczowa. Matematyk z wykształcenia, już w wieku 27 lat obronił doktorat, w wieku 37 ukończył habilitację, zaś mając 45 lat był członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk.
Ludzie, przyjaźniący się z Borysem Bieriezowskim wspominają, że zawsze uwielbiał godzinami rozprawiać o prawach matematycznych oraz ich praktycznym zastosowaniu w życiu społecznym. Rozpad ZSRR i przemiany ustrojowe umożliwiły mu realizację tych fascynacji.
Bieriezowski zaczął od biznesu, w dość krótkim okresie dorabiając się ogromnej fortuny. W 1989 roku założył przedsiębiorstwo "LogoVAZ". Firma zajmowała się odsprzedawaniem aut radzieckiego giganta samochodowego "AvtoVAZ". A już w roku 1991 otrzymała status głównego importera samochodów „Mercedes-Benz” do ZSRR. Później konsekwentnie poszerzał swój biznes, między innymi poprzez inwestowanie w bankowość i ropę naftową.
Oligarcha
Na początku lat 90. Bieriezowski był już jednym z najbogatszych ludzi nowej Rosji. Jednak na tym nie poprzestał i konsekwentnie parł do władzy. W tym celu wszedł wkrótce do biznesu medialnego, przejmując główną państwową stację telewizyjną, Rosyjską Telewizję Publiczną (obecnie "1 kanał"). W przyszłości stanie się ona jednym z głównych narzędzi w realizacji jego aspiracji politycznych.
W roku 1994 Borys Bieriezowski po raz pierwszy spojrzał w oczy śmierci, gdy w centrum Moskwy, przed siedzibą firmy "LogoVAZ" przeprowadzono na niego zamach. Zginął kierowca jego "Mercedesa", ucierpiał ochroniarz i 8 przechodniów. Oligarcha uszedł z życiem. Według śledztwa za zamachem stał jeden z ówczesnych szefów rosyjskiego świata przestępczego. O związki z tym światem oraz "nieczystą" ścieżką do zamożności niejednokrotnie podejrzewano samego Bieriezowskiego.
"Ojciec chrzestny Kremla"
W połowie lat 90. Bieriezowski wchodzi do najbliższego otoczenia prezydenta Borysa Jelcyna, poznając jego córkę Tatianę oraz jej męża Walentina Jumaszewa. O ważności tej znajomości stanowi fakt, że ze względu na poważne problemy zdrowotne i skłonność do alkoholu głowy państwa, faktyczną władzę w kraju przez dłuższy okres sprawowała... jego rodzina. Ich najbliższym przyjacielem, wpływającym na wiele kluczowych decyzji, stał się właśnie Borys Abramowicz Bieriezowski.
Niektórzy komentatorzy bagatelizują ówczesną wagę oligarchy, którego znany amerykański dziennikarz Paul Chlebnikow nazwał w swojej książce "ojcem chrzestnym Kremla". Sam Bieriezowski słynął też z dorabiania sobie opinii wszechobecnej i wszechmogącej szarej eminencji władzy. Jednak jego decydującego udziału w wielu wydarzeniach tamtego okresu nie da się zakwestionować.
Przymierze dla Jelcyna
W roku 1996 to właśnie dzięki kolosalnym wysiłkom Borysa Bieriezowskiego, jego imiennik, Borys Jelcyn utrzymał władzę w kraju, wygrywając wybory prezydenckie. Jeszcze na początku roku sytuacja polityczna głowy państwa była wręcz tragiczna. W rozczarowanym i zmęczonym reformami społeczeństwie rosyjskim Jelcyn miał zaledwie kilkuprocentowe poparcie. Wedle wszystkich prognoz prezydentem miał zostać lider komunistów Gienadij Ziuganow. Jednak widmo powrotu starego porządku i hasła renacjonalizacji "majątku narodowego" nie mogły nie przestraszyć tych, komu grabież tego majątku powszechnie zarzucano.
Już w marcu tegoż roku Bieriezowski organizuje sztab i namawia siedmiu najbogatszych biznesmenów Rosji do zjednoczenia sił w celu poparcia kampanii wyborczej Jelcyna. Owa grupa kontrolowała połowę gospodarki kraju oraz wszystkie znaczące media. W ciągu zaledwie kilku miesięcy notowania Jelcyna gwałtownie poszybowały w górę. W lipcu pokonał Ziuganowa w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Dzięki tej spektakularnej akcji władza oligarchii w Rosji stała się wszechpotężna. Bieriezowskiemu i spółce w zasadzie już nie chodziło o demokrację, lecz o zachowanie układu sił, przy którym nowobogaccy, kontrolując Kreml, mogli spokojnie robić swój biznes.
Operacja "następca"
Również w następnych wyborach prezydenckich kluczową rolę odegrał Bieriezowski. Już w połowie 1998 roku stało się jasne, że gasnący fizycznie Borys Jelcyn prawdopodobnie nie dotrwa do końca drugiej kadencji. "Rodzina" zaczęła aktywnie szukać następcy. Okres ten pamiętany jest jako kalejdoskop postaci w fotelu szefa rządu. W ciągu niecałego roku zmiana premiera w Rosji nastąpiła pięciokrotnie! Aż w końcu, drugi wedle państwowej rangi urząd w kraju, objął kompletnie nikomu nieznany dotychczas Władimir Putin.
Szary, malutki pułkownik KGB zdążył przedtem krótko pokierować Radą oraz Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Mało charyzmatyczny Putin był odbierany przez "rodzinę" jako osoba, poddająca się wpływowi i kontroli. Latem-jesienią 1999 następuje "powtórka z rozrywki". Media Bieriezowskiego zaczynają szeroko zakrojoną promocję nowego premiera, windując społeczne poparcie dla niego. Niszcząc przy tej okazji reputację burmistrza Moskwy Jurija Łużkowa i byłego ministra spraw zagranicznych Jewgienija Primakowa, którzy w tym czasie wyraźnie aakcentowali swoje aspiracje do przejęcia władzy na Kremlu.
"Sprzyjającym" elementem była też seria zamachów terrorystycznych na domy mieszkalne w Moskwie oraz w innych miastach federacji. W odwecie na nie rząd rozpoczął drugą kampanię wojenną w Czeczenii. Medialna aureola szeryfa, zaprowadzającego porządek w kraju, siłą rzeczy również przypadła Władimirowi Putinowi. W sylwestrową noc Borys Jelcyn sensacyjnie ogłasza o swoim odejściu, zaś do narodu z tradycyjnym noworocznym orędziem zwraca się... Władimir Putin. Operacja "następca" faktycznie została zakończona, ciąg dalszy był tylko kwestią techniki.
"Nigdy nie wybaczy twojego poparcia"
Samopoczucie Bieriezowskiego, po objęciu w 2000 roku prezydentury przez Putina, dobitnie oddaje anegdota opowiedziana przez byłego wicepremiera rządu, a obecnie opozycjonisty Borysa Niemcowa. - Po zwycięstwie Putina wstąpił do mnie Borys Bieriezowski i mówi "Och, straszna nuda nastała. Wołodię wybrano, wszystko pod kontrolą. Nie wiem, co dalej począć?" - wspomina polityk. Na co Niemcow mu odparł: "Nie będziesz się nudził, Boria. On nigdy nie wybaczy ci twojego poparcia". I miał rację.
Wkrótce Bieriezowski, nadal próbujący wpływać na decyzje Kremla, wpada w niełaskę Putina, za którym, co było do przewidzenia, stoi już wierchuszka ludzi ze służb specjalnych. Oligarcha próbuje się bronić, atakując głowę państwa w podległych mu mediach. Jednak konfrontacja kończy się przejęciem mediów przez władze oraz groźby wszczęcia przeciwko Bieriezowskiemu sprawy kryminalnej. Jeszcze tego samego roku niedawny "ojciec chrzestny Kremla" opuszcza kraj. Jak się okazało, na zawsze.
Wróg numer 1
Przebywając na emigracji w Wielkiej Brytanii, Bieriezowski stał się ideologicznym wrogiem Kremla numer jeden. Wszczęto wobec niego kilka spraw kryminalnych i zaocznie osądzono. Obok innego biznesmena Michaiła Chodorkowskiego, któremu za czasów Putina odebrano biznes i wsadzono do więzienia, stał się ideologicznym symbolem oligarchicznego zła, które trawiło kraj w "lichych latach 90." (frazeologizm, ukuty przez ideologów putinowskiej Rosji).
Bieriezowski nie pozostawał Kremlowi dłużny i przez ponad dekadę prowadził z nim zaoczną walkę. Finansował opozycję, nagłaśniał sprawę zabójstwa Aleksandra Litwinienki (nota bene miało miejsce w Londynie, a panowie między sobą się przyjaźnili), wspierał działania, mające osłabić wpływy Moskwy na obszarze byłego ZSRR (przekazał koło 50 mln. dolarów liderom "Rewolucji pomarańczowej" na Ukrainie).
Wielki gracz
Ludzie, znający Bieriezowskiego, niemal jednogłośnie akcentują barwność i ekspansywność jego umysłu. Zaś za cechę przewodnią charakteru uznają zamiłowanie do prowadzenia gry, we wszelkich jej przejawach.
- W moim przekonaniu Borys Bieriezowski nie był ani politykiem, ani biznesmenem, ani nawet naukowcem. Był wielkim graczem. Grał z prezydentami, posłami, z partnerami od biznesu, i z kobietami. Gra była sensem jego życia - wspomina deputowany rosyjskiego parlamentu Aleksiej Mitrofanow. - To był wybitny taktyk i kombinator, ale nie strateg. Nazwałbym go człowiekiem bez jasnego celu strategicznego, który czerpał przyjemność raczej z samej gry, niż z jej wyników - wtóruje mu znany dziennikarz i publicysta Nikołaj Swanidze.
"Jam cię zrodził, jam cię ujarzmię"
Motywem przewodnim ostatniej gry w życiu Borysa Bieriezowskiego pozostał osobisty konflikt z Putinem. "Jam cię zrodził, jam cię ujarzmię" - z takim transparentem biznesmen-emigrant pikietował niegdyś ambasadę Rosji w Londynie. Jednak Putin, zagadnięty niedawno przez dziennikarzy, odparł: "Bieriezowski? Kto to jest?".
W ostatnich latach swojego życia były demiurg rosyjskiej polityki faktycznie był już nikim - zarówno w sensie politycznym, jak też materialnym. Liczne (częściowo przegrane procesy sądowe) i związane z nimi straty finansowe doprowadziły go do skrajnej depresji. Dramatycznym przejawem tej skrajności był list do znienawidzonego "Wołodi" z prośbą o wybaczenie i przyzwolenie na powrót do Rosji. Jednak odpowiedzi nie otrzymał. Ostatnia gra "czarnego geniusza" była przegrana.
Aleh Barcewicz, specjalnie dla WP.Pl