Czeski dziennikarz przegoniony w Bogatyni. "Tu pan nic nie zje"
Spór o kopalnię Turów z politycznych salonów wkrada się w życie mieszkańców pogranicza, przynajmniej po polskiej stronie. Przekonał się o tym czeski dziennikarz, któremu odmówiono obsługi w barze w Bogatyni. – Nie obraziłem się, ale to przykra sprawa - mówi WP Filip Harzer, publicysta m.in. portalu seznamzpravy.cz.
26.09.2021 15:11
Arkadiusz Jastrzębski, Wirtualna Polska: Mimo świadomości nastrojów Polaków w Bogatyni zdecydował się pan na wizytę po naszej stronie. Nie było to miłe doświadczenie.
Filip Harzer: W ostatnich dniach byłem zawodowo w Berlinie, gdzie obserwowałem przygotowania do wyborów, ale oczywiście śledzę też wszystko, co związane jest ze sprawą kopalni Turów. Zauważyłem doniesienia o ponownym pojawieniu się napisów w knajpach z ostrzeżeniem, że "Czechów nie obsługują". Podobne pojawiły się też wiosną, ale teraz postanowiłem zajechać w drodze z Niemiec do Bogatyni i sprawdzić, jak to wygląda.
I mimo tabliczki zdecydował się pan zamówić jedzenie.
Tak, ale choć mówię po polsku, to pani chyba po moim akcencie od razu rozpoznała, kim jestem. Zapytała, czy nie widziałem tabliczki, że w tym lokalu Czesi nie są obsługiwani. "Serio?" - zapytałem.
Zobacz też: Polska zapłaci karę za Turów? "Uważam, że nie powinniśmy"
Pani za ladą odpowiedziała, że to decyzja szefa, jak rozumiem, w jakiś sposób związanego z kopalnią. Nie była niegrzeczna, ale nie była też miła - nie przeprosiła mnie. Powtórzyła, że nie zjem, bo jestem Czechem. Wtedy wyszedłem.
Czuł się pan bezpiecznie?
- Tak. Nie obraziłem się też, bo taka jest moja praca. Przyszedłem tam przecież właśnie po to, aby zapytać, skąd taka decyzja. O tabliczkach z zakazami dla Czechów rozmawiałem też z mieszkańcami Bogatyni. Nikt mi nie powiedział wprost: "tak, tak powinno być". Swoją drogą: to nie wiem, czy oni kiedykolwiek w tej knajpie spotkali Czecha.
Tabliczki pokazują, że pretensje po polskiej stronie rosną. To było czuć w tych przygranicznych kontaktach?
- Czułem się w Bogatyni jako Czech bezpiecznie. Nie chcę generalizować. Większość ludzi, z którymi rozmawiałem, powtarzało narrację polskich polityków, że Czechom rzekomo chodzi o zamknięcie polskiej kopalni. Te ostatnie wypowiedzi w ostatnim tygodniu były ostre.
To przykra sprawa, bo pojawia się problem nacjonalizmu, którego z czeskiej strony nie ma. Przecież tu nie chodzi o żadną wojnę polsko-czeską, a o to, że mieszkańcy przygranicznych gmin mają problemy z wodą przez działanie kopalni Turów.
Przeczytaj też: Czeski dziennikarz dla WP: Turów dzieli Polaków i Czechów. To odpowiedzialność polskich władz
Konflikt o kopalnię w Turowie
Strona czeska od kilku lat sprzeciwiała się rozbudowie polskiej kopalni, wskazując, że ma to wpływ na poziom wód podziemnych, a w efekcie prowadzi do kłopotów z wodą w północnej części kraju libereckiego. Kiedy Polska przedłużyła w 2020 roku działanie zakładu o sześć lat, Czesi wystąpili z pozwem do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
TSUE przyznał rację Czechom, uznając, że dalsze wydobycie w kopalni Turów do czasu ogłoszenia ostatecznego wyroku może mieć negatywny wpływ na poziom lustra wód podziemnych. TSUE nakazał Polsce natychmiastowe wstrzymanie wydobycia oraz zapłatę Komisji Europejskiej 500 tys. euro dziennie za niewdrożenie tych środków tymczasowych. W efekcie oficjalne stosunki polsko-czeskie uległy pogorszeniu.