ŚwiatCzesi wolą zakupy w Polsce - jest taniej

Czesi wolą zakupy w Polsce - jest taniej

Wydawało się, że to tylko sezonowy trend. Kiedy jesienią ubiegłego roku Czesi tłumnie ruszyli na polskie targowiska, ekonomiści tłumaczyli to słabą złotówką. Jednak od czasu boomu na polskie produkty minął już prawie rok, a sytuacja praktycznie się nie zmieniła. I nawet antypolska kampania w czeskich mediach nie zniechęca naszych południowych sąsiadów do robienia zakupów za granicą. A teraz Czesi do Polski przyjeżdżają także po alkohol - ten bezpieczny, który nie truje.

Czesi wolą zakupy w Polsce - jest taniej
Źródło zdjęć: © AFP | Radek Mica

18.09.2012 | aktual.: 19.09.2012 09:01

Ostatnio Czesi zaczęli przyjeżdżać do Polski także po alkohol. Zwłaszcza po wprowadzeniu u naszych południowych sąsiadów prohibicji na mocne alkohole. Wszystko przez liczne zatrucia metanolem rozprowadzanym na Morawach. Czechów nie odstraszyły nawet plotki, które sugerują, że zatrute trunki mogły być produkowane z polskiego płynu do spryskiwaczy. Dlatego, kto chce - kupuje wódkę w Polsce. Nawet, jeśli jest droższa od czeskiej. A jeszcze do niedawna, to Polacy jeździli do Czech po tani alkohol.

Złe, bo polskie

Zakupy w Polsce - nie tylko alkoholowe - to już w Czechach tradycja. I nie pomagają akcje propagandowe, przekonujące naszych południowych sąsiadów, że polskie towary są złe.

Kiedy rząd premiera Petra Neczasa pogrążał się w kolejnych aferach korupcyjnych a ministerstwo rolnictwa podejmowało coraz bardziej niekorzystne dla miejscowych rolników decyzje, "na ratunek" ruszyła Polska ze swoją aferą solną, a potem problemami z suszem jajecznym. Dzięki temu pojawił się doskonały temat zastępczy, który pozwolił, choć na chwilę odwrócić uwagę od tego, co działo się na szczytach czeskiej władzy.

I tak zaczęła się nagonka na polską żywność, stanowiącą obecnie ponad 16 procent czeskiego rynku. Kolejne organizacje zaczęły nawoływać do bojkotu produktów, rząd zagroził zablokowaniem importu z Polski, a zwykli mieszkańcy - szczególnie zachodnich i południowych Czech - z uwagą sprawdzali opakowania i odkładali na półki te, których kody kreskowe zaczynają się od cyfr 590 (kod Polski). Ludzie mieszkający w pobliżu granicy z Polską takich problemów nie mieli. Jednak wiele osób przypomniało sobie stare czeskie powiedzenie, że jeśli coś jest "polskie", to po prostu "złe". Jednak przekaz medialny to jedno, a życie to coś zupełnie innego.

Portfel ważniejszy niż patriotyzm

Na targowiskach w Cieszynie czy Zgorzelcu nie zmieniło się praktycznie nic. Tak jak przed rokiem - większość klientów stanowią właśnie Czesi, którzy do Polski przyjeżdżają nie tylko na wielkie zakupy, ale także za codziennymi sprawunkami. Dlaczego? - Po prostu jest taniej - mówi Jana Palkova z Liberca. - Dlaczego mam płacić o jedną trzecią więcej za te same rzeczy u nas, skoro kilka kilometrów dalej mogę kupić to o wiele taniej? Poza tym wiele rzeczy jest, po prostu lepszych niż w Czechach - dodaje. Co najczęściej trafia do koszyków czeskich klientów? Przede wszystkim jajka i nabiał. Ten jest zupełnie inny niż za naszą południową granicą. A zdaniem naszych sąsiadów - po prostu lepszy. Ale to nie wszystko. Dość duże przebicie jest też na ubraniach i chemii gospodarczej. Osobną sprawą są leki, zwłaszcza specyfiki zawierające pseudoefedrynę, które Czesi hurtowo wykupują w przygranicznych aptekach. Tu, jednak nie chodzi o cenę, ale o zdobycie surowca do produkcji narkotyków.

Zakupy w Polsce Czesi łączą też z tankowaniem. W przeliczeniu na polską walutę, magiczna granica sześciu złotych została przekroczona w Czechach już w pierwszej połowie ubiegłego roku. Dlatego nie dziwi fakt, że po zakończeniu zakupów w hipermarkecie czy na targowisku, nasi południowi sąsiedzi stoją w ogonku do stacji benzynowej. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że różnica w cenie jednego litra E95 wynosi nawet 60 groszy, to przestaje dziwić fakt tankowania "pod korek" oraz na zapas.

Kłopoty czeskich sklepów

Zmysł ekonomiczny mieszkańców przygranicznych terenów jest niestety zabójczy w skutkach dla lokalnej gospodarki. Zarówno na Śląsku Cieszyńskim, jak i w okolicach Liberca coraz większy problem z utrzymaniem się mają czeskie lokalne biznesy. Bankrutują kolejne sklepy. Dotyczy to oczywiście również Polaków mieszkających na tych terenach. Dlatego od dłuższego czasu coraz mniej osób decyduje się na założenie lub dalsze prowadzenie rodzinnego biznesu, a źródeł zarobkowania poszukuje u większych pracodawców - szczególnie w pobliskich kopalniach czy zakładach produkcyjnych.

Ale nie wszyscy narzekają. Nadal jest wiele produktów, które opłaca się kupować w Czechach. Dlatego Polacy nierzadko zaopatrują się tam, na przykład w elektronikę. Jak widać, z czasem zmieniły się tendencje, kiedy to przez lata Polacy kupowali w Czechach jedzenie i alkohol, a oni w Polsce sprzęt AGD i RTV. Jednak na obecnych zmianach w Czechach tracą mali handlowcy, zaś zyskują wielkie sieci handlowe, które stawiają swoje super i hipermarkety tuż przy dawnych przejściach granicznych.

Nie zamierzają bojkotować

Sytuacja, z jaką mamy do czynienia na terenach przygranicznych jest doskonałym przykładem na to, że zwykli ludzie częściej spojrzą do własnego portfela, niż będą słuchać apeli o bojkot. Ostrzeżenia i apele analityków, którzy wieszczą zapaść gospodarki Zaolzia i terenów Liberca - jak na razie nie sprawdzają się, bowiem lokalny rynek rość dobrze reguluje się samodzielnie. Czy zatem jest powód do zmartwienia?

Tereny przygraniczne zawsze rządziły się swoimi prawami, zaś ludzie dokonywali wyborów najkorzystniejszych dla nich samych. Podobnie jest i teraz na pograniczu polsko-czeskim. Może, więc zamiast narzekać, marudzić i apelować, czeskie władze powinny pozostawić sprawy samym sobie, zaś Polacy jeszcze lepiej wykorzystać koniunkturę na swoje produkty?

Z Pragi dla polonia.wp.pl
Tomasz Dawid Jędruchów

Źródło artykułu:WP Wiadomości
czechyalkoholpolska
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)