Co się stało z zabójcą 4 Polaków w Szczecinie?
Morderstwo dokonane przez sowieckiego oficera na czterech polskich mieszkańcach Szczecina 9 kwietnia 1951 r. doprowadziło do zamieszek antyradzieckich w mieście, w których uczestniczyło ok. 2 tys. osób. Do tłumienia rozruchów skierowano milicję, UB i żołnierzy KBW. Zatrzymano ponad 200 ludzi.
08.04.2011 | aktual.: 08.04.2011 11:54
Paweł Miedziński, historyk ze szczecińskiego IPN wyjaśnia, że śledztwo miało wykazać, iż rozruchy były wynikiem spisku skierowanego przeciw armii radzieckiej i władzy ludowej. W ten sposób władze starały się ukryć sprawę morderstwa dokonanego przez sowieckiego żołnierza.
Wszystko zaczęło się niewinnie, od sprzeczki między starszym lejtnantem Daniłą Nieczupejem a Marianem Szulcem, na środku ulicy Ledóchowskiego (obecnie Obrońców Stanlingradu) w centrum Szczecina. Krótka wymiana zdań przerodziła się ostrą kłótnię. W pewnym momencie sowiecki oficer wyciągnął z kabury pistolet TT i strzelił kilka razy do Polaka. Mężczyzna padł na bruk. Z głowy i klatki piersiowej lała się krew. Szulc zmarł na miejscu.
Wokół Rosjanina i jego ofiary zbierali się ludzie. Gdy tłum gęstniał Nieczupej rzucił się do ucieczki. Za nim ruszył pościg. Żołnierz biegł na oślep, co jakiś czas odwracał się i strzelał do goniących go ludzi. - Najprawdopodobniej od kul uciekającego mordercy zostało postrzelonych kolejnych pięciu osób. Dla trzech był to postrzał śmiertelny - mówi Miedziński.
Lejtnant ukrył się w ruinach w centrum miasta. Do akcji wkroczyło MO. 15 mundurowych oraz tłum szczecinian otoczył kryjówkę mordercy. Ten nie dawał za wygraną - ostrzeliwał się. Ranił jednego z milicjantów. W końcu został zatrzymany przez funkcjonariuszy.
Rozwścieczeni ludzie rzucali się na "Ruskiego". Zanosiło się na lincz. Milicjanci ukryli się z aresztowanym w jednym ze sklepów. Gdy kilkadziesiąt osób wdarło się do środka funkcjonariusze otworzyli ogień, strzelali w powietrze, co uspokoiło na chwilę sytuację. Przybyły posiłki milicyjne i odbiły zakrwawionego Nieczupeja. Odwieziono go do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
W tym czasie sytuacja przed sklepem stawała się coraz bardziej dramatyczna. - Teraz fala agresji została przeniesiona z radzieckiego żołnierza na milicjantów, których utożsamiano z panującą władzą - relacjonuje historyk IPN. Jeden z milicjantów został pobity. Inni uciekli przed gradem kamieni.
W tłumie rozeszła się plotka, jakoby sowiecki oficer został ukryty w Centrali Odzieżowej przy ul. Wojciecha. - W rzeczywistości - mówi Miedziński - schronili się tam milicjanci. Ludzie przypuścili szturm na Centralę i zdobyli ją. Jednego z milicjantów wyrzucono z drugiego piętra.
Na pomoc MO przybyły posiłki. Użyto broni. I choć strzelano na postrach, jedna osoba została ranna. Następnie wojsko otoczyło Centralę i wyłapywało niedawnych zwycięzców. W czasie gdy trwały walki w Centrali Odzieżowej zamieszki zaczęły obejmować całe miasto. Pod komisariatem zebrała się rzesza manifestantów żądających wydania Rosjanina.
Do akcji rzucono kolejne oddziały KBW. Żołnierze przeprowadzili łapanki. Pakowali ludzi na samochody jak leci. W ciągu kilkudziesięciu minut zatrzymali ponad 200 mężczyzn. Ok. godz. 20 w mieście przywrócono spokój.
Cały miejscowy aparat bezpieczeństwa został zaangażowany do przesłuchań. Plan śledztwa przygotowany przez ppor. H. (imię nieznane) Barciszewskiego był prosty: "ujawnić głównych inspiratorów", a następnie "wykazać i udowodnić, że inspiratorzy zaistniałego w dniu 9.IV.1951 r. wystąpienia antyradzieckiego i antypaństwowego działali nie przypadkowo, lecz z wrogiego stosunku do Polski Ludowej i Z.S.R.R.". Śledczym nie udało się jednak wytropić spisku. Paweł Miedziński zwraca uwagę, że podczas śledztwa nie zajmowano się w ogóle sprawą zabójstw dokonanych przez radzieckiego oficera.
Władze postanowiły wyciszyć sprawę. Przesłuchiwani świadkowie musieli podpisywać zobowiązania, że nie będą rozpowszechniali informacji ze śledztwa. A przekazywanie informacji o morderstwie było ścigane, jako rozpowszechnianie antyradzieckiej propagandy.
Skazanych wyrokami sądu za udział w rozruchach zostało zaledwie pięć osób. - Dostali wyroki nie za wznoszenie haseł antyradzieckich czy nawoływanie do zamieszek, lecz za gwałtowny zamach na funkcjonariusza publicznego - podkreśla Miedziński.
Co się stało z lejtnantem Daniłą Nieczupejem? Do dziś nie wiadomo.