Co roku daję na WOŚP, nigdy nie biorę serduszek. Bo mi wstyd
Mówi się, że to w Polsce najgorętszy zimowy dzień. Gorętszy od Sylwestra i Wigilii. Na rozgrzewkę są koncerty i krzyczący na całe gardło Jurek Owsiak. Z serduszkiem na sercu Polacy czują się jak bohaterowie Avengersów. Ja nie biorę serduszek. Powiem wam dlaczego.
Lubicie te dni, kiedy czujemy się jak jedna wielka biało-czerwona drużyna? (Że zacytuję premier Szydło). Socjologowie mówią, że takich momentów jest mało i że ich potrzebujemy. Stąd ponoć narastająca niechęć do "Platformersów" i ich ciepłej wody w kranie. PiS oferuje w tym zakresie więcej – poczucie, że jest wspólna sprawa, o którą walczymy.
To też pewnie jedna z przyczyn, dla których tak kochamy Finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i nie przechodzi nam nawet wtedy, kiedy krytycy Jurka Owsiaka ruszają do ataku. Bo na finale jesteśmy wszyscy razem. Bawimy się, klaszczemy, wrzucamy ustawową dychę do puszki. Jesteśmy bohaterami. Właśnie "załatwiliśmy" dzieciakom sprzęt do badania słuchu, inkubator wcześniakom, ewentualnie łóżko, które pozwoli seniorom spędzać czas na oddziałach geriatrycznych w ludzkich warunkach.
A potem liczą te pieniądze, przybywa milion po milionie. Ostatnio cała Polska odliczała miliony, aż naliczyła ich 105. Kolejny rekord i znów ciepło zrobiło się Polakom na sercach, że tak się pięknie wszystko udało. A mnie zawsze jest trochę smutno. I z okazji finału, i ogłaszania ostatecznego wyniku. Mam wielki wyrzut sumienia, że przez cały rok zrobiłam dla bliźnich tak niewiele. Jeden finał i ustawowa dycha, a nawet stówa, tego nie zrównoważą.
Z badania CBOS "Dobroczynność w Polsce" wynika, że zdecydowana większość Polaków pomaga. Tak przynajmniej deklaruje 78 proc. z nich. Badanie nie jest nowe, bo z 2016 roku, ale nasze przyzwyczajenia nie zmieniają się chyba tak dynamicznie, żeby nie można było się na nie powołać w styczniu 2018. Przepytani przez CBOS rodacy zostali poproszeni o wytłumaczenie, na jaką pomoc się decydują. Większość, bo 68 proc. przekazała pieniądze – raz albo kilka razy. Czyli pewnie na WOŚP i pewnie jeszcze w kościele, przy okazji okolicznościowej zbiórki. Może też w centrum handlowym przed świętami. 58 proc. z nas przekazuje przedmioty – ubrania albo książki. Pozostaje mieć nadzieję, że nie tylko te niepotrzebne. Na pomoc polegającą na zrobieniu czegoś dla innych, na własnej pracy, decyduje się 16 proc. Niewiele.
Najwięcej na świecie na cele charytatywne przeznaczają Amerykanie. Do potrzebujących co roku płyną setki miliardów dolarów. Złośliwi powiedzą – bo Amerykanom się opłaca pomagać. Pieniądze przekazują, bo w USA obowiązuje tzw. ulga charytatywna, dzięki której mogą liczyć na częściowy zwrot przekazanej kwoty. A pomagać angażując się pracę na rzecz jakiejś organizacji też warto nie bez powodu. Szczególnie, jeśli jest się młodym i chce się dostać na prestiżowy uniwersytet. Uczelnie doliczają bowiem kandydatom punkty za wszelką taką działalność. A jednak czy nie to nie fajne, że młodzi mogą obcować z chorymi lub biednymi osobami? Że widzą, jak wygląda życie osób, które nie żyją w ich okolicy? Że uczą się akceptacji i tolerancji? Moim zdaniem fajne i potrzebne, niezależnie od motywów.
Zobacz też: Dlaczego warto pomagać potrzebującym?
Nie mogę patrzeć na obdrapane serduszka WOŚP, z których zeszła już farba, nalepione na kurtkach i plecakach. Polacy robią sobie z nich tarcze, dowody, że jednak mają wielkie serca. Bo ten jeden raz w roku wrzucili coś do puszki. Mnie co roku wstyd, że robię za mało. Tłumaczę sobie, że nie pomagam w hospicjum, bo jestem zmęczona. Nie opiekuję się porzuconymi noworodkami w ośrodku w rodzinnym Otwocku, bo jestem zmęczona. Ty też tak sobie mówisz? Obydwoje wiemy, że to bzdura. W tym roku znów nie przykleję serduszka, bo mi wstyd. Nie chcę czuć się jak bohater. Stać mnie na więcej.