Ciemne strony nauki
W 2004 r. dr Woo Suk Hwang na łamach prestiżowego "Science" dowodził, że sklonował 30 ludzkich zarodków i wydobył z nich lecznicze komórki macierzyste. Jak się wkrótce okazało, wyniki częściowo sfabrykował - pisze "Gazeta Wyborcza".
19.06.2008 | aktual.: 19.06.2008 12:34
Jak często dochodzi do tego typu sytuacji? Na to pytanie stara się odpowiedzieć w dzisiejszym "Nature" grupa amerykańskich naukowców z Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH).
Klasycznym oszustwem naukowym był "człowiek z Piltdown", którego szczątki podobno odkrył w 1912 r. Charles Dawson. Okazało się, że to misterna układanka sklejona z czaszki średniowiecznego człowieka, orangutana i szympansa. Prawda wyszła na jaw dopiero po 40 latach.
W Stanach Zjednoczonych pracownicy naukowi mają obowiązek informowania o nierzetelnym postępowaniu kolegów. Jednak nie palą się do tego. Ten, kto informuje o oszustwie, naraża się na zemstę, ostracyzm w środowisku, zamknięcie drogi do dalszej kariery.
Pracownicy NIH przeprowadzili ankietę wśród 2212 badaczy na różnych szczeblach kariery, zatrudnionych w ponad 200 ośrodkach naukowych. Pytali ich, czy w ostatnich latach byli świadkami nadużyć lub oszustw naukowych. Aż 200 z nich, czyli blisko 10 procent, przyznało, że tak. Nadużycia dotyczyły pracy doktorantów i profesorów. Okazało się, że najczęściej uczeni fabrykowali lub fałszowali wyniki (ponad połowa przypadków), nieco rzadziej dopuszczali się plagiatu (niecałe 40 proc.).
Ankietowani podawali przykłady:
"Widziałem, jak doktor zmienił liczby w wynikach badań, żeby je poprawić".
"Kolega przepisał te same dane do trzech różnych publikacji, ale w każdej z nich inaczej je interpretował".
"Znajomy wykorzystał program komputerowy Photoshop, żeby usunąć ze zdjęć niewygodne szczegóły".
Z informacji Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych (URPL) w Warszawie wynika, że podobne problemy zdarzają się również na naszym podwórku. Okazuje się, że naukowcy m.in. dostosowują historię choroby do wymogów badania, wstecznie uzupełniają dokumenty, podrabiają podpisy uczestników na formularzu świadomej zgody (tj. tworzą martwe dusze), potwierdzają wydanie leków uczestnikom badania, choć oni żadnych środków nie łykali. Firmy, dla których są prowadzone badania, niechętnie raportowały o niepożądanych efektach tych badań. I często nie publikowały negatywnych danych, co prowadziło do zafałszowania wyników. Co gorsza, nie prowadzimy w Polsce monitoringu takich zdarzeń - czytamu w "Gazecie Wyborczej".