Chińskie "czarne dzieci" - miliony, które znalazły się poza systemem przez politykę jednego dziecka
Publiczne szkoły czy dotowana opieka zdrowotna nie są dla nich. Nawet kupienie biletów na pociąg może być problemem. Mowa o chińskich "czarnych (nielegalnych) dzieciach", czyli osobach, których rodzice często złamali zasady polityki jednego dziecka i które nie są wciągnięte w rejestry urodzin i zameldowania zwanego hukou. A bez tego nie mają wielu praw. Jak ocenia serwis The Diplomat, ich sytuacji nie poprawiło nawet złagodzenie jakiś czas temu restrykcyjnego limitu urodzin.
Obecny system hukou, czyli rejestr gospodarstwa domowego, został ustanowiony w 1958 r. i miał zapobiegać niekontrolowanemu przemieszczaniu się ludności między obszarami wiejskimi a miastami. Był to czas, gdy na potęgę tworzono na wsiach komuny ludowe, które miały przynieść komunistycznym Chinom wielki dostatek. Zamiast tego przyniosły głód i gospodarczy dołek. Ale książeczki hukou, zawierające podstawowe informacje o obywatelach, przetrwały. Zresztą, już dużo wcześniej prowadzone były podobne spisy.
Cały system był wielokrotnie przez media określany mianem chińskiego apartheidu, który dzielił społeczeństwo na klasy wiejską i miejską (chiński rząd zapowiedział w zeszłym roku reformę, mającą zniwelować te rozróżnienia). Ale co z tymi, którzy w ogóle nie zostali zarejestrowani? To właśnie od tego dokumentu uzależnionych jest wiele praw, pozwala on też na wyrobienie dowodu tożsamości. Brak certyfikatu urodzin i hukou to problemy z korzystaniem z ubezpieczenia społecznego, dostępem do edukacji, a więc w przyszłości z pracą, zwłaszcza na rządowych posadach czy służbą w wojsku, a nawet możliwością wzięcia ślubu i założeniem rodziny.
Tymczasem według przeprowadzonego w 2010 r. spisu powszechnego 13 mln Chińczyków znalazło się całkowicie poza systemem. Serwis The Diplomat, który pisał niedawno o - jak je określił - "ukrytych dzieciach", nie ma wątpliwości: w przypadku większości rodzice złamali zasady polityki jednego dziecka. Niestety, ich fatalnej sytuacji nie zmieniła wprowadzona pod koniec 2013 roku temu zmiana surowych zasad.
Ukryte "czarne dzieci"
Tragiczne konsekwencje prowadzonej przez chińskie władze od końca lat 70. ubiegłego wieku polityki jednego dziecka nie są tajemnicą. Zasadę wprowadzono z obaw przed przeludnieniem, ale jej stosowanie stało się przyczyną wielu przymusowych aborcji (nawet w późnych miesiącach ciąży), zabijaniem nowo narodzonych dziewczynek czy handlem "nadprogramowymi" dziećmi przy zagranicznych adopcjach. Z czasem zaburzone zostały proporcje płciowe w Chinach, gdzie na 116 mężczyzn przypada 100 kobiet (średnie proporcje to 105:100). W efekcie chińskim kawalerom zaczęło brakować kandydatek na żony we własnym kraju. To tylko przyczyniło się do kolejnej patologii - handlu kobietami.
Przez lata o zgodę na odstępstwo od surowego prawa mogły się ubiegać małżeństwa ze wsi, gdy ich pierwsze dziecko było dziewczynką, lub pary, które same nie miały nigdy rodzeństwa. Nawet niezamężne matki, choć rodziły tylko raz, musiały się liczyć z karami.
Mimo restrykcji niektórzy rodzice nie chcieli rezygnować z drugiego czy kolejnego dziecka. Ich decyzja oznaczała jednak wysokie grzywny - często wielokrotność rocznych pensji rodziców. W ubiegłym roku głośno było o przypadku chińskiego reżysera Zhang Yimou, który doczekał się pięciorga pociech. Musiał przez to zapłacić komisji planowania rodziny ok. 900 tys. euro.
A ci rodzice, których nie byłoby stać na opłacenie takich kar finansowych? To właśnie ich maluchy nazywane są "czarnymi dziećmi" (heihaizi; "czarny" w języku chińskim to również "nielegalny"), bo nie mają one wpisu do systemu hukou. I choć w przyszłości czeka je z tego powodu cały szereg kłopotów, albo urzędnicy nie rejestrują ich bez odpowiednich opłat wniesionych przez rodziców albo sami rodzice nie zgłaszają dzieci z obawy przed karami.
Zmiany bardziej na papierze
Wydawało się, że nadzieja dla takich osób przyszła w 2013 r., gdy chińskie władze złagodziły obowiązujące przepisy. Zgodnie z tym małżeństwa, z których choć jedna osoba była jedynakiem, mogą już starać się o drugie dziecko.
Według The Diplomat nie są to jednak wystarczające zmiany. Serwis zwraca uwagę na to, że łagodniejsze przepisy de facto nie przynoszą rewolucji dla rodzin wiejskich, które już wcześniej mogły się starać o kolejne dziecko, niezamężnych matek czy też par, które mają więcej niż dwoje dzieci. Co więcej, prawo nie działa wstecz, a więc cała rzesza "drugich dzieci", które pojawiły się na świecie przed 2013 r., nadal jest poza systemem. W ocenie The Diplomat dzieje się tak, ponieważ lokalne władze czerpią korzyści z polityki jednego dziecka, przetrzymując dokumenty potwierdzające ich tożsamość dopóki rodzice nie zapłacą. A władze centralne przymykają na to oko.
Nie będą tego jednak mogły robić tego w nieskończoność. Bo tak jak przed trzema dekadami obawiano się przeludnienia, tak teraz zagrożeniem dla Państwa Środka staje się dziura demograficzna - po prostu ktoś musi pracować na emerytury starszych Chińczyków. Po zmianach z końca 2013 r. chińskie władze oczekiwały, że rocznie z tego powodu będzie przybywać ok. 2 mln dzieci więcej niż wcześniej. Tymczasem, jak podaje agencja AFP, urodziło się ich zaledwie o 470 tys. więcej. Tylko co dziesiąta rodzina, która mogła zdecydować się na drugie dziecko, skorzystała z tego prawa.
Właśnie dlatego chiński premier Li Keqiang zapowiedział, że władze zastanawiają się nad dalszymi zmianami w polityce jednego dziecka. Może Pekin przypomni sobie także o już będących na świecie, ale nielegalnie urodzonych Chińczykach.