"Chcę im ten plac zohydzić". Samolot nie zniknie z centrum Warszawy
Grunt w ścisłym centrum Warszawy, warty kilkanaście milionów złotych, jest zastawiony blaszanymi budkami. Burzę wywołał ustawiony tam niedawno samolot. - Nie ustąpię na pół milimetra - zarzeka się Tadeusz Koss, właściciel działki. Od wielu lat toczy z miastem wojnę.
01.08.2017 | aktual.: 01.08.2017 14:55
Tadeusz Koss jest znanym działaczem reprywatyzacyjnym i wiceprezesem Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości.
Koss stoczył czternastoletnią batalię, by odzyskać swoją działkę na placu Defilad w Warszawie. Gdy w 2008 roku to się udało, urzędnicy zdecydowali, że nic na niej nie wybuduje. - Perfidia miasta – krytykuje decyzje urzędników Koss, którego warta fortunę działka stała się niemal bezużyteczna.
Niespełnione ambicje budowlane
Tadesz Koss próbował wielokrotnie. - Chciałem odbudować kamienicę dziadka. Nie wolno. Prosiłem, żebym mógł zbudować kawiarnię. Nie wolno. Później chciałem postawić pawilon handlowy. Nie wolno – wylicza nasz rozmówca.
Plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje w tym miejscu park. Problem w tym, że został zmieniony, gdy Koss już działkę odzyskał.
- Nie dam z siebie zrobić ogrodnika – powtarza Koss. Stawia więc blaszane budki z jedzeniem, a niedawno dorzucił biały samolot.
- Nie mogliśmy bezczynnie patrzeć na to, co się wyprawa w centrum miasta - stwierdza burmistrz Śródmieścia Krzysztof Czubaszek. Dzielnica chce samolot usunąć. Żeby to zrobić, burmistrz wystąpił z wnioskiem o rozpoczęcie procedury wykupu nieruchomości.
Jednak właściciel nie zamierza iść władzy na rękę. - Nie ustąpię im na pół milimetra – odgraża się nasz rozmówca, siedząc w swojej willi w Konstancinie.
Przedwojenny blichtr
Dzięki reprywatyzacji Koss odzyskał działkę, na której stała kamienica jego dziadka. Kilkadziesiąt lat temu okolica ta w niczym nie przypominała zaniedbanego parkingu i skweru z blaszanymi budkami. Gęsto zabudowane centrum liczyło ponad czterysta kamienic.
- To była jedna z najpiękniejszych dzielnic stolicy – Koss wspomina przedwojenne centrum. – Piękne i niewysokie kamienice dochodziły do czterech, czasem sześciu pięter. Kamienica dziadka miała dwa piętra. Była zdobiona pięknymi stiukami – snuje opowieść.
Dzisiejszy plac Defilad przecinały nieistniejące już ulice. Wśród nich Zielna, przy której pod numerem 26 stała kamienica Kossów.
Ping-pong z władzą
Władze miasta odmawiały zwrotu gruntu. Koss dostał dwanaście odmowych decyzji. – Potem już chyba odbijali dokumenty na powielarce. Taki ping-pong trwał przez sześć lat – opowiada nasz rozmówca.
Urzędnicy odmówili nawet wtedy, gdy miał w ręce korzystny dla siebie wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego. Sprawa odwlekała się w czasie, a Tadeusz Koss postanowił walczyć o swoje prawa w Strasburgu. Zaskarżył Polskę. Skutecznie.
- Niewykonanie wyroku strasburskiego groziło milionową grzywną – podkreśla Koss. Po czternastu latach i ośmiu miesiącach batalia dobiegła końca.
„Chcę im ten plac zohydzić”
Początkową radość szybko zastąpiła narastająca frustracja. Okazało się, że na odzyskanym gruncie Tadeusz Koss nic nie wybuduje. Dla Kossa było jasne, że zmiana planu zagospodarowania to zemsta. – Pomogłem w odzyskaniu niemal trzystu warszawskich nieruchomości – przypomina.
Batalia rozpoczęła się na dobre - Chcieli ze mnie zrobić dozorcę i sprzątacza – złości się nasz rozmówca.
Winą za wygląd działki obarcza urzędników. Sam widziałby ją zupełnie inaczej.
Nie ma nic tak paskudnego, żebym ja tego tam nie postawił - przyznaje Koss. - Chcę im zohydzić ten plac, aby w końcu poszli po rozum do głowy i pomyśleli jak to zabudować – wyjaśnia. Zapytany o upragniony wygląd działki odpowiada natychmiast: odbudowa kamienicy dziadka.
Szantaż brzydotą
- Czy jakbym przyjechał dużym samochodem kempingowym, to też bym go nie mógł postawić na swoim placu? – zastanawia się właściciel działki. Wyjaśnia, że nie złamał przepisów budowlanych, ponieważ samolot nie jest na stałe związany z gruntem.
Plan Kossa jest prosty: każda sprawa o taką budkę trwa około dwóch lat. Potem wystarczy budkę przestawić dziesięć metrów dalej i procedura zaczyna się od nowa. Tymczasem samolot przybrał już narodowe barwy, został ozdobiony unijną flagą i napisem „Airlines Warszawa”. Powstanie w nim wietnamska restauracja.
- To kpina z porządku publicznego i ładu przestrzennego – krytykuje samolot burmistrz Śródmieścia. - Rozumiem rozgoryczenie właścicieli nieruchomości, którzy nie mogą nimi dysponować wedle własnego uznania, ale to nie usprawiedliwia balansowania na granicy prawa lub jej przekraczania – dodaje.
Warunek Kossa jest prosty. – Jeżeli urzędnicy zmienią plan zagospodarowania przestrzennego, to samolot zniknie w kwadrans – zapewnia nasz rozmówca.
Winny system?
– Chore jest to, że właściciel działki w środku europejskiej stolicy może na niej stawiać, co mu się podoba, i szantażować wszystkich - mówi Jan Mencwel, prezes stowarzyszenia "Miasto jest nasze".
- Planu zagospodarowania przestrzennego nie można traktować jako zbrodni – podkreśla Mencwel. - Nie może być tak, że ktoś odbuduje kamienice, a ktoś inny postawi obok wieżowiec.
Wstyd zamiast wizytówki
- To jest sprofanowanie miejsca, gdzie każdy kamień był zbroczony krwią powstańców – ocenia wygląd placu Defilad Tadeusz Koss.
Niewątpliwie plac jest porażką wszystkich dotychczasowych władz miasta. Rzędy samochodów, autobusów i maszyn budowlanych stoją na nierównym bruku. Nieopodal działki Kossa leżą hałdy piachu i stosy betonowych słupków. Jedno ze skupisk gastronomicznych punktów oferuje posiłek w starym, dwupiętrowym londyńskim autobusie. Efektowne wizualizacje pozostają na monitorach, a na placu Defilad nie zmienia się nic. Ścisłe centrum miasta wciąż jest wstydem, a nie wizytówką.