Były pracownik ambasady RP w Moswie zeznaje w procesie Tomasza Arabskiego
• 68-letni Tomasz T. były pracownik ambasady RP w Moskwie zeznaje w procesie T. Arabskiego
• Uczestniczył w przygotowaniu wizyty prezydenta, a 10 kwietnia 2010 r. Był na płycie lotniska w Smoleńsku
• T. zeznawał już w 2015 r. na procesie gen. Pawła Bielawnego, b. wiceszefa BOR skazanego
• Strona rosyjska wyraźnie oddzielała protokolarnie wizyty premiera i prezydenta - zeznał T.
22.11.2016 | aktual.: 22.11.2016 12:08
We wtorek T. (jako "osoba prywatna" nie zgodził się na podawanie swego nazwiska przez media) zeznaje w Sądzie Okręgowym w Warszawie jako świadek w procesie b. szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego i czworga innych urzędników, oskarżonych w trybie prywatnym przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu.
- Byłem wykonawcą poleceń przychodzących zarówno z Kancelarii Prezydenta, jak i KPRM, i MSZ co do obsługi wizyt w kwietniu 2010 r. premiera i prezydenta po tym, gdy mieli wylądować w Smoleńsku - zeznał w sądzie Tomasz T., b. pracownik ambasady RP w Moskwie.
Tomasz T.: poleciłem zamknąć teren katastrofy dla mediów
Tomasz T. był obecny na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. T. z ambasady w Moskwie przyznał, że polecił zamknąć teren katastrofy smoleńskiej dla mediów, kierując się względami etycznymi i potrzebą nieutrudniania czynności na miejscu.
- Usłyszałem bardzo silny ryk silników, po czym myślałem, że samolot wylądował, ale potem zapadła cisza, która była przerażająca - mówił T. - To był dla mnie sygnał, że coś się stało - dodał. Wsiadł do auta i pojechał w stronę, skąd wcześniej było słychać silniki. W pewnym momencie towarzysząca mu pani z ambasady spytała: "co to za manekiny leżą?". - Zobaczyłem, że to są pokiereszowane ludzkie ciała. Powiedziałem, że to ofiary katastrofy - zeznał T.
- Poleciłem, by ze względów etycznych i szacunku dla ofiar i ich rodzin, ograniczyć dostęp dziennikarzy na teren katastrofy" - zeznał T. Dodał, że nie jest właściwe, by telewizje "robiły sobie na tym newsa, a kręcenie się osób postronnych po terenie katastrofy byłoby dodatkowym utrudnieniem - dodał T.
T. zeznał, że Rosja złożyła propozycję wysłania tzw. lidera - czyli rosyjskiego nawigatora który byłby obecny w Tu-154M. - Pod koniec marca 2010 r. ambasada dostała informację od sił powietrznych, że załoga zna dobrze rosyjski i zna procedury lądowania, wobec czego obecność lidera nie jest potrzebna - dodał T.
Pytany czy w 2010 r. znał status lotniska, T. odparł, że było to zawsze lotnisko wojskowe. - Zwracaliśmy uwagę, że nie ma tam zabezpieczeń pasa startowego, systemów paliwowych i agregatów prądotwórczych, wobec czego lądowanie grupy przygotowującej wizyty premiera jest niemożliwe - zeznał. - Potem Rosjanie oświadczyli, że lotnisko będzie od 7 do 10 kwietnia otwarte i w pełni sprawne - dodał T. Przedstawił sądowi swą przepustkę, wydaną przez Federalną Służbę Ochrony na lotnisko na te dni.
T. zeznawał już w 2015 r. na procesie gen. Pawła Bielawnego
68-letni Tomasz T. był szefem wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie, w randze ambasadora tytularnego. Uczestniczył w przygotowaniu wizyty prezydenta, a 10 kwietnia 2010 r. był na płycie lotniska w Smoleńsku, gdzie miał wylądować samolot z polską delegacją. - Pamiętam wiele rzeczy, ale minęło 6 lat, a pamięć jest zawodna - zeznał.
T. przyszedł do sądu z pełnomocnikiem mec. Mikołajem Pietrzakiem. Pytany przez sąd o zawód, przedstawił się jako "emeryt, filolog, teolog". Jego adwokat przedstawił sądowi zaświadczenie lekarskie nt. T., którego treści nie ujawniono. Zarazem, z powodu złego zdrowia T., mec. Pietrzak wniósł o ograniczenie czasu przesłuchania do godziny. Sąd odebrał od T. przyrzeczenie.
T. zeznawał już w 2015 r. na procesie gen. Pawła Bielawnego, b. wiceszefa BOR skazanego w czerwcu br. na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za nieprawidłowości w ochronie wizyt premiera i prezydenta w Smoleńsku 7 i 10 kwietnia 2010 r. Mówił on wtedy że od lutego 2010 r. po rozmowie z sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzejem Przewoźnikiem było wiadomo, że w kwietniu dojdzie do dwóch osobnych wizyt - Donalda Tuska i Kaczyńskiego. - Organizacja wizyty prezydenta w Katyniu z punktu widzenia ambasady nie odbiegała od organizacji podobnych wizyt - oceniał.
- Strona rosyjska wyraźnie oddzielała protokolarnie wizyty premiera i prezydenta - zgodnie z ich formalnym statusem. Wizyta 7 kwietnia była traktowana jako państwowa na wysokim szczeblu, a 10 kwietnia - była traktowana jako wizyta prywatna wysokiej osobistości państwowej państwa obcego - podkreślał wówczas T. Dodawał, że wskutek polskich nacisków rosyjskie służby chroniły obie wizyty na takim samym poziomie.
T. zeznał też wtedy, że gdy 10 kwietnia w Smoleńsku lądował Jak-40 z dziennikarzami, warunki były jeszcze w miarę dobre, ale potem ulegały pogorszeniu. - Już wtedy rozmawiano, że lepiej, aby Tu-154 wylądował na lotnisku zapasowym w Mińsku lub Witebsku. Komentowano: nie musieliby nawet wysiadać z samolotu, bo za 40 minut mgła w Smoleńsku się podniesie i będzie można przylecieć do Smoleńska - relacjonował. W ówczesnych zeznaniach T. odniósł się też do twierdzeń, jakoby trzy osoby przeżyły katastrofę. Jak mówił, był jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy, gdzie od funkcjonariuszy rosyjskich zabezpieczających miejsce usłyszał, że trzy osoby dawały "żiznyje refleksy", co przetłumaczył jako "bezwarunkowe odruchy, możliwe nawet u osoby od niedawna nieżyjącej". - Potem jakiś pracownik telewizji przechodzący obok powiedział, że "trzy osoby przeżyły katastrofę i T. pojechał z nimi do szpitala". Odpowiedziałem mu, że T. to ja i nigdzie nie pojechałem" - relacjonował świadek.
T. podejrzany o "kłamstwo lustracyjne"
T. był podejrzany przez pion śledczy IPN o to, że w oświadczeniu lustracyjnym zataił, iż był tzw. nielegałem wywiadu PRL, skierowanym w 1975 r. jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. W 1984 r. miał wystąpić z zakonu, ale pozostał w wywiadzie PRL.
Po pozytywnej weryfikacji w 1990 r., w 1993 r. zaczął pracę w MSZ, co - według mediów - miało być "przykrywką" dla działalności w wywiadzie, w którym był na etacie do 2007 r. Media podawały, że odszedł wtedy na emeryturę jako oficer Agencji Wywiadu, ale pozostał jego współpracownikiem. W 2007 r. za rządów w MSZ Anny Fotygi otrzymał stopień dyplomatyczny ambasadora tytularnego. Funkcję w ambasadzie w Moskwie objął w lutym 2010 r.
Gdy w grudniu 2010 r. IPN wystąpił do sądu o lustrację T., MSZ ogłosiło, że kończy on misję w Moskwie. Jego dymisję "w trybie natychmiastowym" przyjął szef resortu Radosław Sikorski.
Początkowo Sąd Okręgowy w Warszawie uznał T. za "kłamcę lustracyjnego", ale w 2012 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie oczyścił go z zarzutu IPN, uznając że jego sprawa w ogóle nie powinna być przedmiotem postępowania lustracyjnego.
Oprac. Małgorzata Jaworska