Byli oślepiani laserem. Namierzyli sprawcę. "Czyn mało szkodliwy społecznie"
Aleksandra i Maciej byli oślepiani laserem. Sprawcę mieli na tacy - zrobili zdjęcia wskazujące mieszkanie, z którego używano lasera. - Postępowanie warunkowo umorzono. Za emitowanie światła mogącego spowodować zagrożenie w ruchu powietrznym poniósł symboliczną karę - mówią w rozmowie z WP. O sprawie przypominają w momencie, gdy poszukiwana jest osoba, która oślepiała lekarza LPR.
30.09.2019 | aktual.: 02.10.2019 08:31
Aleksandra Łogusz i Maciej Margas od kilku lat zajmują się fotografią lotniczą, prowadząc wydawnictwo Poland On Air. Publikują zdjęcia na Facebooku oraz filmy na kanale Youtube. Wykonują zdjęcia ze śmigłowców i samolotów. Wydali dwa albumy fotograficzne - Warsaw On Air oraz Poland On Air. Podczas pracy nad nimi spędzili w powietrzu kilkadziesiąt godzin i takie sytuacje, jak oślepianie laserem, zdarzały im się wiele razy.
- Początkowo również nie mieliśmy świadomości, że takie zabawkowe lasery za kilka-kilkanaście złotych mogą mieć taki zasięg. Dopiero, kiedy spotkaliśmy się z tym w powietrzu i zobaczyliśmy na żywo, przekonaliśmy się, jaką to ma moc - mówi Aleksandra Łogusz w rozmowie z Wirtualną Polską. Kiedy w ubiegłym tygodniu doszło do oślepiania laserem lekarza Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, postanowili opowiedzieć także swoją historię.
Namierzony, z zarzutami, sprawę warunkowo umorzono
- W 2018 roku wykonywaliśmy zdjęcia do albumu Poland On Air nad Wrocławiem. W trakcie sesji zauważyliśmy, że ktoś puszcza wiązkę lasera w naszą stronę. Ponieważ specjalizujemy się w nocnych zdjęciach z powietrza, udało nam się je zrobić tak dokładne, że można było namierzyć miejsce zamieszkania mężczyzny, który świecił laserem w stronę naszego samolotu. Na zbliżeniu widać nie tylko blok, ale nawet konkretne okno, konkretne mieszkanie laserownika - opowiada Aleksandra.
Zdjęcia wysłali do Urzędu Lotnictwa Cywilnego, który przekazał je policji. - Kilka miesięcy później Maciej został wezwany do złożenia zeznań. Sprawa trafiła do sądu, a mężczyzna usłyszał zarzuty - za emitowanie światła mogącego spowodować zagrożenie w ruchu powietrznym. Prokuratura wniosła jednak do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania karnego. Z kilku powodów, m.in. brak karalności sprawcy, młody wiek, przyznanie się do czynu, wniosek został przyjęty - czyn został zakwalifikowany jako mało szkodliwy społecznie, a w ramach warunkowego umorzenia mężczyzna musiał jedynie ponieść koszty postępowania i wpłacić tysiąc złotych na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym. Kara bardzo symboliczna - za emitowanie światła mogącego spowodować zagrożenie w ruchu powietrznym - ocenia kobieta.
Aleksandra i Maciej zastanawiają się nad odwołaniem od tej decyzji. - Skontaktował się z nami prawnik, który twierdzi, że sprawa jeszcze nie wygasła i możemy domagać się wyższej kary dla sprawcy. Jeśli to zrobimy, to tylko i wyłącznie po to, by pokazać, że za taki czyn ludzie mogą ponieść poważne konsekwencje. Mamy nadzieje, że to otworzy oczy osobom, które świecą świecą laserem bezmyślnie, stwarzając realne zagrożenie nie tylko załogi w powietrzu, ale także ludzi na ziemi. Niestety osób świecących laserami jest coraz więcej - ocenia Aleksandra.
"Znalezienie sprawcy może się nie udać"
Przypomnijmy: tydzień temu nieznana dotąd osoba oślepiała zieloną wiązką światła załogę Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ta trafiła prosto w lekarza Mariusza Mioduskiego, który był na pokładzie. Mężczyzna ma uszkodzoną siatkówkę, problemy ze wzrokiem i musi chodzić w ciemnych okularach.
Sprawą zajmuje się policja. - Zawiadomienie wpłynęło do nas 21 września od poszkodowanego lekarza. Na tę chwilę prowadzimy czynności zmierzające do ustalenia sprawcy tego czynu. Będą jeszcze przesłuchiwane osoby podróżujące śmigłowcem - mówi WP asp. Marta Dymek, zastępca rzecznika prasowego. Poszukiwaniami zajęli się też detektywi, którzy, jak mówią, od mieszkańców Starych Babic otrzymują cenne informacje na temat potencjalnego sprawcy.
- Sprawa lekarza LPR bardzo nas poruszyła. W naszym przypadku mieliśmy laserownika na tacy, a rozeszło się po kościach. Z reguły w załodze nie ma na pokładzie fotografa i nikt nie ma czasu na zrobienie zdjęcia, żeby takiego człowieka namierzyć. To są sekundy, w których trzeba reagować. Obawiamy się, że znalezienie sprawcy może się nie udać. Życzymy oślepianemu lekarzowi szybkiego powrotu do zdrowia - podsumowują fotografowie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl