Byli oficerowie CBA skazani za ujawnienie mediom tajemnic Biura. Dali dziennikarzom zdjęcie "agenta Tomka" nad walizką pieniędzy
Dwaj b. funkcjonariusze CBA zostali skazani na 2 lata więzienia w zawieszeniu i grzywnę za ujawnienie w 2012 r. "Gazecie Wyborczej" informacji niejawnych, w tym zdjęcia Tomasza Kaczmarka jako agenta CBA nad walizką pieniędzy. Trzeciego b. funkcjonariusza uniewinniono.
"Przechowywali ściśle tajne informacje"
Taki nieprawomocny wyrok wydał w czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie. Według nieoficjalnych informacji PAP, sąd uznał, że motywem działania dwóch skazanych oskarżonych mogła być "chęć zaszkodzenia Tomaszowi Kaczmarkowi".
Robert J., Czesław B. i Adam K. zostali oskarżeni o to, że w 2012 r. ujawnili "nieuprawnionym osobom", czyli dziennikarzom, "tajne" i "ściśle tajne" informacje dotyczące m.in. czynności operacyjno-rozpoznawczych CBA i udostępnili fotografie funkcjonariuszy Biura w ich trakcie. Robert J. i Czesław B. oskarżeni zostali też o niedopełnienie obowiązków służbowych przez to, że przez kilka lat przechowywali treści niejawne na niecertyfikowanych nośnikach. W 2012 r. "Gazeta Wyborcza" i Gazeta.pl pisały o możliwym podszywaniu się agentów CBA pod dziennikarzy; ujawniły też zdjęcie "agenta Tomka" nad walizką pieniędzy użytych do jednej z operacji specjalnych Biura.
Zgodnie z prawem za ujawnienie niejawnych informacji odpowiada nie dziennikarz, tylko osoba zobowiązana ustawowo do ich chronienia.
Jak podała sędzia Ewa Leszczyńska-Furtak, rzeczniczka SO ds. karnych, Robert J. i Czesław B. zostali uznani za winnych tego, że działając wspólnie i w porozumieniu ujawnili, wbrew przepisom, dziennikarzom "GW" i Gazety.pl informacje niejawne dotyczące m.in. czynności operacyjno-rozpoznawczych CBA, wytwarzania i posługiwania się tzw. dokumentami legalizacyjnymi oraz udostępnili fotografie obrazujące funkcjonariuszy CBA w trakcie czynności operacyjno-rozpoznawczych.
Uznano ich też za winnych działania na szkodę służby specjalnej w ten sposób, że przechowywali - także po zakończeniu służby w CBA - "ściśle tajne" informacje na nieposiadających wymaganego certyfikatu bezpieczeństwa prywatnych nośnikach danych, choć wiedzieli, że dane mogące zidentyfikować funkcjonariuszy uprawnionych do czynności operacyjno-rozpoznawczych są chronione bez względu na upływ czasu.
Sąd podzielił zarzut prokuratury, że obaj od 2008 r. działali "w wykonaniu z góry powziętego zamiaru". Uznano też zarzut wobec B., że wytworzył, a następnie przechowywał, także po zakończeniu służby w CBA, ręczne zapiski tekstowe w formie m.in. protokołów zdawczo-odbiorczych, spisów środków rzeczowych i wyposażenia lokali mieszkalnych nabytych z funduszu operacyjnego CBA, zawierające w swojej treści informacje niejawne o klauzuli "ściśle tajne".
Wobec Roberta J. sąd orzekł karę łączną 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat, 5 tys. zł grzywny oraz środek karny w postaci zakazu wykonywania zawodu funkcjonariusza ochrony bezpieczeństwa publicznego na 2 lata. Czesława B. skazano na karę łączną 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat, 6 tys. zł grzywny oraz orzeczono 2 lata zakazu wykonywania funkcjonariusza ochrony bezpieczeństwa publicznego. Oskarżonego Adama K. sąd uniewinnił od podobnych zarzutów.
Rzeczniczka SO nie podała uzasadnienia wyroku. Proces ten toczył się od kwietnia 2015 r. z wyłączeniem jawności.
Obrońca Adama K. mec. Grzegorz Radwański powiedział, że wobec jego klienta "nie było żadnych dowodów". Wyrok skazujący uznał za niewłaściwy, bo oparty na poszlakach. - Oskarżenie zasadzało się na tym, że zakres materiałów ujawnionych w mediach był dostępny tylko tym trzem oskarżonym; my dowiedliśmy, że nie tylko im; że było gros osób, które miało do nich dostęp - dodał adwokat.
Akt oskarżenia skierowała Prokuratura Okręgowa w Lublinie. Zarzuty oparto m.in. na analizie wykazów połączeń i logowań telefonów komórkowych oskarżonych. Śledztwo przeniesiono z Warszawy do Lublina, aby uniknąć zarzutu braku bezstronności; działania śledcze w sprawie prowadziło samo CBA. Oskarżeni nie przyznali się do zarzutów, za które grozi do 5 lat więzienia.
W 2012 r. "Gazeta Wyborcza" i Gazeta.pl opisały pracę agentów CBA pod przykryciem i zamieściły zdjęcie "agenta Tomka", b. funkcjonariusza Biura (b. posła niezrzeszonego; wcześniej PiS) nad walizką z pieniędzmi. Miały one służyć w 2009 r. do operacji CBA w sprawie tzw. willi Kwaśniewskich w Kazimierzu Dolnym. - To była specyficzna sytuacja, byłem ostatnią osobą, która w CBA dysponowała tymi pieniędzmi przed akcją, musiałem to przeliczyć i wszystko sprawdzić - mówił Kaczmarek w 2012 r. Ponadto opisano, jak w latach 2006-2009 CBA w ramach tzw. działalności legalizacyjnej miało podrabiać legitymacje dziennikarskie PAP, Radia Zet i "GW". Po tych publikacjach doniesienie do prokuratury złożył szef CBA oraz sam Kaczmarek.
Podrobione legitymacje PAP
Sprawa legitymacji prasowych wywołała wtedy poruszenie w mediach. Ówczesny prezes PAP Jerzy Paciorkowski zwracał się do szefa CBA o wyjaśnienie kwestii używania podrobionych legitymacji służbowych PAP. - Będę nalegał, żeby tego typu metod nie stosowano, nawet jeśli znajdują one jakieś usprawiedliwienie w przepisach czy uzasadnienie w praktyce. Jeśli są konieczne, to powinny być używane absolutnie w szczególnych sytuacjach - mówił ówczesny premier Donald Tusk. Szef CBA Paweł Wojtunik zapewniał, że od kiedy on kieruje Biurem, ani razu nie doszło do użycia jakiegokolwiek z dokumentów dziennikarskich. Kamiński mówił zaś, że nie zna żadnego przypadku, aby Biuro pod jego kierownictwem kiedykolwiek użyło podrobionych legitymacji dziennikarskich. Podkreślił, że służby mają prawo używać takich dokumentów.
We wrześniu 2016 r. warszawska prokuratura z braku znamion przestępstwa umorzyła śledztwo przeciw Kaczmarkowi o przekroczenie uprawnień m.in. podczas czynności CBA ws. willi w Kazimierzu Dolnym. Kaczmarek nie przyznawał się do zarzutów, które jego zdaniem miały "tło polityczne".
W 2010 r. Wojtunik złożył doniesienie o nielegalności działań CBA ws. willi. Jak pisała "GW", CBA kupiło ten dom; celem było udowodnienie, że Kwaśniewscy kupili go na podstawioną osobę. Agent "Tomek" za nieruchomość wartą 1,6 mln zł miał oferować dwa razy więcej, licząc, że pieniądze trafią do Kwaśniewskich. Ale w lipcu 2009 r. akcja została przerwana, bo pośredniczący w transakcji Jan J. wyjął część należności (1,5 mln zł) z torby, w której był nadajnik mający namierzyć, gdzie pieniądze zostaną zawiezione. Po publikacji b. szef CBA Mariusz Kamiński mówił, że część tych informacji jest "absolutnie nieprawdziwa".
W 2010 r. katowicka prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie legalności majątku Kwaśniewskich, bo dom w Kazimierzu nigdy nie był własnością byłego prezydenta i jego małżonki. W grudniu 2016 r. Prokuratura Regionalna w Katowicach podjęła umorzone wcześniej śledztwo by wyjaśnić okoliczności nabycia oraz finansowania willi.
Łukasz Starzewski,PAP