Bydgoscy studenci straszeni przez wykładowców?
Od początku wiedziałam, że decydując się na walkę o równą godność ludzi, automatycznie rezygnuję ze studiów. Dziwię się, jak to może nie być dla kogoś oczywiste.
22.10.2008 | aktual.: 03.11.2008 14:16
29 września 2008 roku rozpoczęłam edukację na jednej z bydgoskich szkół wyższych. Drugiego dnia wraz z koleżanką spóźniłyśmy się trochę na zajęcia, gdyż odbyły się one w innej sali, niż informował papierek w gablocie. Wykładowca zaczął na nas krzyczeć, że następnym razem nas wywali. Ja go jednak wyjaśniłam:
- Było napisane, że mamy w sali 418. A to jest w 416. Dlatego nie mogłyśmy znaleźć. Koleś przybrał dziki wyraz twarzy, przekraczający granice wszelkiego oburzenia. - A gdzie jest sala 418? – spytał po chwili.
- Długo nie mogłyśmy znaleźć, w końcu spytałyśmy pani sprzątaczki. Jest na górze.
- A ta sala też jest na górze!
- Ale to jest 416, a było napisane, że mamy w 418 – powtórzyłyśmy. Wykładowca ponowił pytanie, gdzie jest sala 416, po czym znów odpowiedziałyśmy, że na górze. Wówczas powiedział:
- Ta sala też jest na górze! Tamta to chyba na poddaszu!
- No to na poddaszu. Tak czy inaczej nie mogłyśmy jej znaleźć.
- To trzeba były iść za mną!
- Zgubiłyśmy pana.
- To trzeba szybciej chodzić!
- Nie każdy może. Jesteśmy kobietami – powiedziałam w końcu i facet się zamknął. Jednak już po chwili powiedział:
- Macie się ze mną dogadywać, bo jak się nie będziemy dogadywać, to na pewno ja wygram. Przyznał tym samym bezczelnie, że wykorzystuje swoją pozycję do niesprawiedliwych działań. W związku z tym odezwałam się do gościa w ten sposób:
- Przepraszam bardzo, czy pan nas teraz straszy?
- A co pani chce?!
- Pytam, co to za gadka: „ja wygram”?
- Co się pani nie podoba?!
- To tak trochę niekulturalna gadka – odparłam z ironicznym uśmiechem.
- Pani chce mnie uczyć kultury?!
- Tak.
Koleś zrobił taką minę, jak bym była jego śmiertelnym wrogiem. Nie wiedział, co powiedzieć, w końcu wymamrotał:
- Wypraszam sobie!
- A ja sobie wypraszam takie gadki.
- Tak? To chyba się nie dogadamy.
- Ale się boję. Chyba się popłaczę – odpowiedziałam. Niegrzecznie? No chyba nie w kontekście jego zachowania. To samo powiedziałam, gdy wezwał mnie po lekcji na dywanik. Dalszą część zajścia nagrałam, podobnie jak rozmowę z panem… o, przepraszam, panem Doktorem Opiekunem Roku, „najważniejszą dla nas postacią, a my nie mamy żadnych praw” – bo tak też powiedział ów szanowny doktorek. Zapraszam do obejrzenia. Tego rodzaju dyskryminacja dotyka codziennie przeważającą większość ludzi, przecież nie tylko o studentów tu chodzi, lecz o każdego, kto ma słabszą pozycję społeczną. A czy ja chciałam tak wiele? Jedyne, czego oczekiwałam to poszanowania mojej godności osobistej. To właśnie oczekiwanie wywołało w personelu uczelni takie oburzenie i niedowierzanie. Nie ja to zaczęłam, ale skoro taka jest ich postawa, to nie będę się na to godzić. A Wy?
Aleksandra B.