Burdel, wieprze i Belzebub - świat oczami pewnego posła

Dzieje najnowsze polityki polskiej zniosły już niejedno zjawisko, którego określenie pochodziło od nazwiska osoby odpowiedzialnej za jego wystąpienie lub z nim kojarzonej. Wspomnieć w tym miejscu można np. falandyzację prawa czy susłoizację PiS. Ten ostatni termin doczekał się godnego odpowiednika po drugiej stronie barykady. Chodzi o nowy trend zwany palikotyzacją.

Burdel, wieprze i Belzebub - świat oczami pewnego posła
Źródło zdjęć: © PAP

Czym jest palikotyzacja? Od strony słowotwórczej wyjaśnienie tej definicji nie nastręcza żadnych kłopotów. Termin pochodzi od nazwiska posła Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota. Co zaś kryje się za tym zjawiskiem - tu odpowiedź nie jest tak prosta i wymaga szerszych wyjaśnień.

Niektórzy - w tym z pewnością sam zainteresowany - chcieliby, aby palikotyzacja oznaczała: happening polityczny, szczerość poglądów, otwartość w formie wyrażania stanowiska, nadawanie kolorytu skostniałym formom życia publicznego, czy wprowadzanie odrobiny popu do klasycznej aktywności, jaką - przynajmniej z definicji - jest uprawianie polityki. I rzeczywiście - za tym terminem kryje się przecież postać barwna. W przenośni i - pamiętając o kolorowych marynarkach posła - dosłownie. W końcu sam Stańczyk - choć błazen - był jednak patriotą z sercem i umysłem pełnymi troski o los ojczyzny.

Cóż jednak z tego skoro ci, którzy zwrotu palikotyzacja najczęściej używają myślą o zupełnie innych kategoriach. Chodzi im raczej o nic innego jak schamienie obyczajów politycznych. Zresztą ta krótka, acz treściwa definicja zgodna jest z tym, co sam twórca zwrotu miał na myśli.

Ciało słowem się stało

Jako pierwszy terminu użył Grzegorz Napieralski. Tytuł wpisu na blogu przewodniczącego SLD z 27 lipca 2008 roku brzmiał: "Palikotyzacja Platformy Obywatelskiej postępuje z siłą huraganu". Szef Sojuszu skomentował w ten sposób wypowiedzi szefa klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego, który zasugerował powstanie w Sejmie koalicji PiS-SLD. Chodziło zaś o to, że partie te wspólnie głosowały przeciw odrzuceniu weta prezydenta wobec ustawy medialnej autorstwa PO. Szef SLD wskazywał, że taki tok rozumowania Chlebowskiego to filozofia w stylu "kto nie z nami, ten układ". Insynuacje, że "dogadał się" z prezydentem porównał zaś do wypowiedzi posła Palikota w sprawie ilości wypijanego przez Lecha Kaczyńskiego alkoholu.

Zanim jednak Napieralski ukuł termin palikotyzacja, wystąpił proces ewolucyjny, który w jakimś stopniu uzasadnia jego używanie w znaczeniu pejoratywnym. Należy jednak pamiętać, że szef SLD może mieć za złe Palikotowi jeden z jego słynnych występów (o czym za chwilę). Chcąc nie chcąc, musimy teraz udać się w podróż w czasie i prześledzić karierę medialną biłgorajskiego biznesmena.

Przypadki posła Palikota

Obraz
© (fot. PAP/Leszek Szymański)

Głośno o pośle Januszu Palikocie zrobiło się w kwietniu 2007 roku. Podczas konferencji programowej Platformy wystąpił on w koszulce z napisami: "Jestem gejem" i "Jestem z SLD". W ten sposób chciał wskazać priorytety partii, którymi - jego zdaniem - powinna być ochrona mniejszości i słabszych.

Kilka dni później miało miejsce bodaj najsłynniejsze polityczne wystąpienie z użyciem akcesoriów dodatkowych. Palikot - ściskający w swej prawicy wibrator i wymachujący lewą ręką uzbrojoną w pistolet - domagał się ukarania podejrzanych o gwałt policjantów z Lublina. Gadżety, których użył podczas konferencji prasowej symbolizować miały przy okazji - jak tłumaczył poseł - rządy Prawa i Sprawiedliwości.

Była jeszcze wódka palikotówka dla Lecha Wałęsy, 100 świeczek na stercie papierów obrazujących absurdalne przepisy z okazji setnego posiedzenia komisji "Przyjazne państwo", która kieruje Palikot, czy pojedynek na miny wzorowanym na starciu Miętusa i Syfona z "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza.
Przy okazji warto zwrócić uwagę na ciekawe zjawisko, coś na kształt sprzężenia zwrotnego. Sam Palikot był niejednokrotnie obdarowany nieco dziwacznymi prezentami. Od Moniki Olejnik otrzymał pejcz (który dziennikarka dostała wcześniej od byłego szefa MON Aleksandra Szczygły), z jednego ze spotkań komisji "Przyjazne państwo" wrócił bogatszy o kosz pełen tanich win przygotowany przez posła PiS Pawła Poncyljusza, a dziennikarze jednego z tarnowskich portali internetowych wręczyli mu... różowy nocnik.

Dziwki, szambo, wieprze i Belzebub - świat oczami Palikota

Gadżety to jedno, ale Palikot słynie również z mocnego, a czasem wręcz wulgarnego języka. 13 kwietnia 2008 w programie TVN "Kawa na ławę" Janusz Palikot powiedział, że "PZPN to burdel, w którym dziwki zarażają HIV-em". W październiku poseł PO zjawił się w telewizji TVN24 w "towarzystwie" świńskiego łba (zobacz wideo). Co to miało symbolizować? - PZPN będzie zlikwidowany, a działacze tej organizacji będą aresztowani - tłumaczył Palikot. - Mafii mówimy "nie" - dodał. Zresztą najwyraźniej PZPN - to oprócz prezydenta Lecha Kaczyńskiego - ulubiony obiekt ataków Janusza Palikota. Tuż po tym wystąpieniu mówił o członkach związku jako o "facetach w spoconych kurtkach skórzanych, z łańcuchami na szyi". Złość na piłkarskich działaczy dojrzała pod koniec października i zrodziła owoc w postaci - popularnego skądinąd wśród kibiców - porzekadła "Je...ć PZPN" wypowiedzianego na antenie w prowadzonym na żywo programie "Fakty po faktach" w telewizji TVN24.

Niejednokrotnie poseł PO brał na celownik o. Tadeusza Rydzyka. W programie "Teraz My" powiedział do Jacka Kurskiego, że "duch Belzebuba z Torunia pomieszał mu język" (zobacz wideo). Innym razem nazwał założyciela Radia Maryja "szatanem, który sieje w sercach ludzi nienawiść".

Oberwało się również innym. Zbigniewa Ziobro Palikot określił jako zniewieściałego. Działacze "Solidarności" zachowują się - jago zdaniem - jak wieprze, "bo chcą tylko dla siebie". Radził też Przemysławowi Gosiewskiemu, Jarosławowi Kaczyńskiemu i Antoniemu Macierewiczowi codzienne palenie skrętów, by Polska była przyjemniejsza. Ostrzegał, że jeśli badania posłów staną się standardem (co sam postulował i nawet wykonał test psychiatryczny), poseł Karol Karski (PiS) ich nie przejdzie. Twierdził, że Roman Giertych "jest właścicielem burdelu w Tarnowie". A co sądzi i Instytucie Pamięci Narodowej? - Trzeba spalić to esbeckie szambo - przekonywał.

Uff..., wystarczy. Teraz skupmy się na wojence, jaką Janusz Palikot wypowiedział prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. To całkowicie oddzielny rozdział tej historii.

Walka z prezydentem

"Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholową? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to nie środki terapeutyczne, stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bratem i matką?" - napisał w styczniu 2008 roku na swoim blogu Janusz Palikot.

Obraz
© (fot. PAP/Mirosław Trembecki)

I zaczęło się. Na posła PO posypały się gromy. Nie tylko ze strony Prawa i Sprawiedliwości, czy szerzej - opozycji. Słów krytyki nie szczędzili koalicjanci Platformy z PSL, ale także koledzy partyjni Palikota. Szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski przyznał, że nie podziela jego poglądów i sformułowań.

Palikot przeprosił prezydenta. "Zbyt mocno szanuję urząd Prezydenta RP, niezależnie od własnych sympatii politycznych, by nie wiedzieć, że obraza głowy państwa źle służy polskim interesom" - pisał na blogu. "Dobrze wychowanemu człowiekowi przeprosiny nie przychodzą z wielkim trudem" - dodał.

W tej sprawie prokuratura rozpoczęła czynności sprawdzające (z art. 135 kodeksu karnego - "Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3"). Wkrótce jednak lubelska prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. Odwołaniom, zażaleniom, podtrzymaniom decyzji nie było końca. Aż do 10 grudnia, gdy - jak nieoficjalnie informowało radio TOK FM - Lech Kaczyński miał zdecydować, że wniesie prywatny akt oskarżenia o zniesławienie przez Janusza Palikota. Dzień później poseł PO drwił, że proces z prezydentem to spełnienie jego marzeń. Nie ma jeszcze pewności, czy to marzenie się spełni.

Od czasu pamiętnego wpisu na blogu mamy do czynienia z powtarzającym się schematem, swoistym perpetuum mobile. Palikot obraża, obrażony się oburza, Chlebowski straszy konsekwencjami, ale jednocześnie tłumaczy kolegę, Palikot przeprasza, obrażony wciąż pozostaje oburzony.
Najwięcej razy Palikot przepraszał po lipcowej wypowiedzi w TVN24. - Ja uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama - powiedział wówczas. Wcześniej apelował do głowy państwa o wytrzeźwienie i ujawnienie swoich prawdziwych poglądów. Później zaś przekonywał, że "Lech Kaczyński nie panuje nad swoimi urazami i emocjami". - Można tylko pogodzić się z tym, że ten bachor biega po całej Europie, szaleje, krzyczy i robi wrzawę. Albo można zachować się jak rodzic i zabrać mu zabawkę. Niestety to dziecko jest prezydentem - komentował zamieszanie wokół szczytu w Brukseli. I na deser: "Prezydent jest chorym, tragicznym człowiekiem. Powinna mu pomóc rodzina. To chora i psychopatyczna postać".

Pojawiły się wprawdzie wśród polityków Platformy nieśmiałe sugestie, by po jednym z kolejnych "wybryków" niesfornego posła zawiesić go w prawach członka klubu PO, ale trudno uwierzyć w szczerość tych intencji skoro sam Palikot przed ogłoszeniem decyzji w tej sprawie mówił: - Będzie dobrze, Rydzyk modli się za mnie...

Wreszcie na początku grudnia Chlebowski przyznał wprost, że z kontrowersyjność Palikota trzeba po prostu zaakceptować i się z nią pogodzić.

Wielkie odliczanie

Na początku grudnia Palikot zadeklarował, że przestaje atakować Lecha Kaczyńskiego. Powód? Zrobiło mu się żal prezydenta. Kto nie uwierzył posłowi PO ten się nie pomylił. Na swojej stronie internetowej pepepe.pl Palikot umieścił zegar, który z dokładnością co do sekundy odlicza czas, jaki pozostał do końca obecnej prezydentury. Na ilustracji obok znajduje się klepsydra, w której wnętrzu widzimy Lecha Kaczyńskiego trzymającego szalik z napisem "Polska" (odwrotnie niż należy).

Co więcej, Palikot wrócił do pisania swojego bloga (zawiesił tę działalność wkrótce po wpisie z pytaniami o problemy alkoholowe prezydenta). Nie trzeba było długo czekać na rezultat. Najświeższy wpis (z 13 grudnia) dotyczy Zbigniewa Ziobry. Poseł PO poinformował, że chętnie odkupi mieszkanie byłego ministra sprawiedliwości, który potrzebuje gotówki na wykupienie telewizyjnych spotów z przeprosinami dla kardiochirurga Mirosława G. Tłumaczy, że urządzi w nim muzeum IV RP.

W tym szaleństwie jest metoda

Po tej (tak naprawdę bardzo wybiórczej) zbitce wystąpień i cytatów z działalności publicznej Janusza Palikota trudno nie zadać sobie kilku pytań. Po pierwsze: po co to wszystko? Moglibyśmy założyć, że Janusz Palikot jest po prostu sobą. Przyjąć, że jest jaki jest i w związku z tym trudno jednoznacznie ocenić jego zachowanie. Politykom, którzy funkcjonują z łatką kontrowersyjności wybacza się bowiem więcej i na więcej się pozwala. Przez to mogą pewne rzeczy nazywać bardziej dosadnie, a dodatkowo ubarwiają w pewien sposób rzeczywistość polityczną. Czy to rzeczywiście dotyczy przypadku Palikota?

Gdy przyjrzymy się politykom posługującym się nieszablonowym językiem, takim jak Tadeusz Cymański, czy Stefan Niesiołowski - zapominając na chwilę o ich barwach partyjnych i naszych sympatiach - nie można im odmówić jednego: stuprocentowej naturalności. Oni naprawdę tacy są - również prywatnie. Trudno z kolei oprzeć się wrażeniu, że wystąpienia i wypowiedzi Palikota nie mają wiele wspólnego ze spontanicznością, że są przemyślane i wyreżyserowane.

Obraz
© (fot. PAP/Tomasz Gzell)

Wydaje się, że Janusz Palikot doskonale wyczuł, co się w mediach dobrze "sprzeda". I z niezachwianą konsekwencją udowadnia, że się nie mylił. Cynizm? Niewykluczone. Spryt? Pewnie tak. Palikot jest przecież zapraszany przez stacje telewizyjne i radiowe, gazety i portale internetowe do komentowania wszystkiego i wszystkich. Dlaczego? Przecież nie chodzi o wyjątkowość jego analiz, trafność przewidywań, czy głębokość refleksji. To funkcjonuje raczej na zasadzie (parafrazując reklamę popularnego piwa): zaprośmy Palikota, będzie się działo. Czy jednak to nie ilość, ale jakość wystąpień publicznych polityk powinien mieć na uwadze?

Palikot ma w ręku narzędzie, dzięki któremu mogłyby go wielbić miliony. Kieruje sejmową komisją "Przyjazne państwo", która ma na celu upraszczanie przepisów i likwidację bubli prawnych, a co za tym idzie - ułatwianie Polakom życia. Komisja pracuje, ma już za sobą 200 posiedzeń, produkuje projekty ustaw, ma już na koncie spore sukcesy. Tylko niech ktoś wymieni jakie. Może więc lepiej byłoby skierować swoją energię do ich nagłaśniania lub do jeszcze cięższej pracy nad "debiurokratyzacją" państwa.

A może do walki z absurdalnymi przepisami potrzeba nuty szaleństwa? Potwierdzałby to również przykład z Włoch. Tamtejszy tzw. "minister prostoty" przypomina nieco naszego Palikota. Roberto Calderoli zasłynął z licznych kontrowersyjnych wypowiedzi m.in. z porównania włoskiej partii Zielonych do Ku Klux Klanu. W 2006 roku wywołał burzę nosząc koszulki z karykaturami Mahometa. Jego działalność ma jednak silne zabarwienie ksenofobiczne (szczególnie w stosunku do muzułmanów), a Janusza Palikota - jedynie "antypisowskie".

Każdy ma swojego Palikota

Platforma Obywatelska maszerowała do władzy niosąc sztandary głoszące zmianę stylu uprawiania polityki. Tymczasem jedną z twarzy partii stał się Janusz Palikot. Jego występy nie każdego muszą oburzać, niektórych mogą nawet bawić, ale jak to się ma do zmiany standardów, nie wspominając już o polityce miłości?

Ostrzem miecza na przeciwników politycznych Platformy był kiedyś Stefan Niesiołowski. Na tym stanowisku zastąpił go teraz Palikot. Czasami jednak można odnieść wrażanie, że niektórzy jego koledzy partyjni próbują brać z niego przykład. Mowa tu o Sławomirze Nowaku, Radosławie Sikorskim, czy niestety również o marszałku Sejmu Bronisławie Komorowskim. Tych dwóch ostatnich dosadnie oceniła posłanka SLD Joanna Senyszyn (spełniająca w tej partii często podobne funkcje, jak Palikot w PO). "Panowie! Porzućcie wszelką nadzieję. W tej konkurencji sięgacie Palikotowi najwyżej do jaj. W III RP to on jest bogiem marketingu szokującego. Inni są najwyżej pierwsi po Palikocie" - napisała na swoim blogu komentując wystąpienia Sikorskiego i Komorowskiego atakujących braci Kaczyńskich.

Jest wiele prawdy w stwierdzeniu posła PSL Stanisława Żelichowskiego, że "każdy ma swojego Palikota" (komentarz do kłopotliwych wypowiedzi kolegi z partii Eugeniusza Kłopotka). Problem zaczyna się wtedy gdy ten, czy inny Palikot przekracza - cienką niekiedy - granicę między polityczną satyrą, a polityczną błazenadą, między wolnością słowa i "stawiania pytań", a obrażaniem i pomawianiem innych, czy wreszcie między krytyką poglądów i działań przeciwnika, a mieszaniem człowieka z błotem. Gdy ta granica zostaje przekroczona mamy do czynienia ze zwyczajnym chamstwem.

Konrad Żelazowski, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)