Brzezinski zadzwonił do Kaczyńskiego. "Nie był zadowolony"
Odchodzący ambasador USA Mark Brzezinski wspomina, jak zadzwonił do Jarosława Kaczyńskiego, by zapowiedzieć, że zamierza publicznie skrytykować ustawę tzw. lex Tusk. - Kaczyński nie był zadowolony - opowiada.
16.12.2024 | aktual.: 16.12.2024 09:08
Odchodzący ambasador USA w Warszawie Mark Brzezinski wspomina, jak po rozpoczęciu swojej misji poprosił o spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim.
- Kilkakrotnie dzwoniłem. I otrzymałem bardzo uprzejme zaproszenie na kawę, do willi rządowej przy ulicy Parkowej. Byliśmy tylko we dwóch, plus tłumacz - opowiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Brzezinski dodaje, że kawa zmieniła się w kolację do późna. Rozmawiali m.in. o Zbigniewie Brzezinskim, relacjach polsko-amerykańskich i globalnym minimalnym opodatkowaniu przedsiębiorstw.
- Później bywałem w biurze na Nowogrodzkiej. Zajmowaliśmy się budową elektrowni jądrowej przez Westinghouse i Bechtel. Ale także relacjami między Polską i Izraelem. Przekonywałem, że Polska powinna mieć w Izraelu akredytowanego ambasadora, a Izrael w Polsce. I muszę przyznać, że prezes Kaczyński dotrzymywał słowa. Byłem mu za to wdzięczny - mówił.
"Zadzwoniłem, by go ostrzec"
Brzezinski dostał również numer telefonu komórkowego asystenta Kaczyńskiego. Skorzystał z niego po tym, jak Andrzej Duda zapowiedział podpisanie ustawy o komisji ds. rosyjskich wpływów, tzw. lex Tusk.
- Zadzwoniłem do Kaczyńskiego, aby go ostrzec, że za chwilę wystąpię w telewizji i bardzo ostro to skrytykuję. Podkreśliłem, że amerykańskie wojska stacjonują w Polsce nie z uwagi na jakiegoś pojedynczego polityka czy partię. Są tu, aby ochronić takie wartości, jak wolne i równe wybory, prawo do głosowania, wolność wypowiedzi - powiedział.
Dodał, że Kaczyński "nie był zadowolony" i była to "bardzo krótka rozmowa".
Ustawa "lex Tusk" została znowelizowana. Brzezinski nie wie jednak, jaka była w tym rola Kaczyńskiego. - Ale to, czego się nauczyłem w życiu, także od mojego nieżyjącego ojca, to to, że trzeba mówić prawdę. Nawet wtedy, gdy nie jest to łatwe. A ja byłem głęboko przekonany, że tzw. lex Tusk jest złą ustawą - mówił "Rz".
Czym była "lex Tusk"?
"Lex Tusk" powoływała komisję ds. badania rosyjskich wpływów w Polsce. Zgodnie z założeniami, komisja miała móc - po uznaniu, że dany polityk ulegał rosyjskim wpływom - m.in. zakazać mu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na 10 lat. W praktyce wykluczałoby to daną osobę ze startu w wyborach.
Ustawa - czego specjalnie nie kryli politycy PiS - miała przede wszystkim na celu wyeliminowanie Donalda Tuska z polskiej polityki. Komisja bowiem mogła uznać np. kontrakty gazowe zawierane przez jego rządu za element rosyjskich wpływów.
Prezydent Andrzej Duda początkowo podpisał ustawę o jej powstaniu, by po chwili przedstawić szereg poprawek. Sprawiły one, że możliwość zasiadania w komisji stracili parlamentarzyści. Zniesiono też możliwość orzeczenia przez komisję zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat.
Komisja w czasach, gdy jej szefem był Sławomir Cenckiewicz rekomendowała, by premierem nie zostawał Donald Tusk, ale decyzja ta nie była w żaden sposób wiążąca. Po przejęciu władzy przez gabinet Tuska, skład komisji został wymieniony. Obecny zespół bada m.in. decyzje dotyczące programów wojskowych, jakie podejmował były szef MON Antoni Macierewicz.
Czytaj więcej:
Źródło: "Rzeczpospolita"