Brytyjski parlament zablokował "wolę ludu"? To bzdura. Zrobił to, co powinien
Silna pozycja brytyjskiego parlamentu leży u źródła problemów z brexitem, ale może też uchronić kraj przed prawdziwą katastrofą. Brytyjskie problemy mogą wydawać się śmieszne, ale nie powinno być nam do śmiechu.
06.09.2019 | aktual.: 06.09.2019 19:23
Wydarzenia ostatnich dni w Wielkiej Brytanii z polskiej perspektywy prezentują się co najmniej egzotycznie. I to nie tylko ze względu na niezwykły ceremoniał i konwencje brytyjskiego parlamentu. To, co wydarzyło się na Wyspach w Polsce po prostu nie mogło się wydarzyć.
Owszem, można sobie wyobrazić, że premier Morawiecki - a raczej Jarosław Kaczyński - zamykają obrady Sejmu "bez żadnego trybu", tak jak zrobił to premier Boris Johnson, aby przeszkodzić opozycji w sabotowaniu jego brexitowego planu. Jednak znacznie trudniej przychodzi wyobrazić sobie polski odpowiednik tego, co stało się później: najpierw posłowie Izby Gmin - opozycja do spółki z 21 posłami partii rządzącej przejęli kontrolę nad porządkiem obrad parlamentu, a potem przegłosowali ustawę zobowiązującą rząd do odroczenia brexitu, wbrew woli premiera.
Gdyby brexit był polexitem, wszystko byłoby znacznie prostsze. Rząd - zapewne wciąż w wielkich bólach - wynegocjowałby porozumienie rozwodowe z Unią, a większość sejmowa gładko by je zatwierdziła. W Wielkiej Brytanii, gdzie suwerenność parlamentu jest najważniejsza, niepokorni członkowie Izby Gmin już trzykrotnie odrzucali umowę, a teraz blokują wyjście z UE bez umowy.
Przeczytaj również: Brexit. Premier Boris Johnson dwukrotnie przegrał głosowania w parlamencie
Parlament namieszał, parlament naprawia
Tylko czy to dobrze?
W pewnym sensie niezależność parlamentu leży u źródła całego groteskowego chaosu, którym stał się proces wychodzenia z UE. To za sprawą buntu posłów partii rządzącej - zarówno tych proeuropejskich, jak i brexitowych "ultrasów" - Wielka Brytania pogrążona jest w impasie. Zresztą dotyczy to nie tylko partii konserwatywnej; kiedy przeprowadzono głosowanie na temat różnych alternatywnych opcji wyjścia z sytuacji, większości głosów nie zdobyła żadna z opcji, włącznie z pozostaniem w UE.
Ale ostatni tydzień pokazał, że silna pozycja parlamentu ma swoją zdecydowanie dobrą stronę. Mając do czynienia z premierem, który łamie demokratyczne konwencje i dla własnej wyborczej kariery jest w stanie poprowadzić kraj do katastrofy, posłowie postawili wywiązać się ze swojej roli jako ciała, które patrzy władzy wykonawczej na ręce.
Absurdem są przy tym padające ze strony Johnsona i jego stronników zarzuty o "antydemokratyczne" działanie parlamentu, który blokuje "wolę ludu". Parlamentarna opozycja nie chce zablokować brexitu w ogóle, lecz jego ekstremalnej wersji, która według własnych prognoz rządu może skutkować pustymi półkami, gigantycznym zatorem na granicach i destabilizacją sytuacji w kraju. Bo wbrew temu, co dziś mówią najtwardsi zwolennicy wyjścia z UE, nikt w kampanii nie opowiadał się za chaotycznym wyjściem z UE; niektórzy orędownicy brexitu określali ten scenariusz wręcz jako szaleństwo.
Nie ma z czego się śmiać
Cała sprawa pokazuje nie tyle problemy wynikające z nadmiernie niezależnego parlamentu, co problemy z referendum. Wbrew pozorom, wybór ws. brexitu nie polegał tylko na wyborze między "wyjść" czy "zostać". W ramach "wyjść" zawierało się bardzo różnych od siebie wariantów. I głosujący nie zdawali sobie w pełni sprawy, na co głosują. Co zresztą było świadomym zabiegiem kampanii na rzecz wyjścia z UE.
Widząc kolejne zwroty akcji i przedłużającą się zawieruchę w sprawie brexitu łatwo kpić z nieudolności i miotania się brytyjskich rządzących. Ale także i na tym polega demokracja parlamentarna. Nie zawsze ładnie wygląda. Ale czy wymyślono coś lepszego?
Przeczytaj również: Chaos, rebelia i klęska Borisa Johnsona. "Szalony dzień w Brexitlandii"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl