Bruncz: "Kto jest wrogiem Kościoła?" [Opinia]© Forum | Łukasz Dejnarowicz

Bruncz: "Kto jest wrogiem Kościoła?" [Opinia]

1 listopada 2019

Biskupi – według doktryny Kościoła – winni być ewangelicznymi autorytetami, oparciem i pomocą, a niekoniecznie inkasentami zbierającymi haracz od kleru. Tyle teorii.

Ludziom należy albo schlebiać, albo ich sobie podporządkować. Tak nauczał Niccolò Machiavelli, niekanonizowany patron wszystkich spragnionych władzy, którym niestraszny pomruk niezadowolenia gawiedzi czy medialny krzyk oburzenia.

Zręcznie wyraził to inny strateg i książę Kościoła, kardynał Armand Jean Richelieu słowami: "Nie jest moim celem, aby być kochanym. Wystarczy, że ludzie będą mnie szanować".

Być może purpurat nie rozróżniał szacunku od lęku czy wręcz strachu - a zresztą kto się wówczas przejmował dobrym samopoczuciem podwładnych, szczególnie w hierarchicznych strukturach.

Feudalny sposób bycia

Dostęp do tajemnego świata powłóczystych szat, blichtru, tytułów i zaszczytów, luksusów niewyobrażalnych dla zwykłych śmiertelników - to dla kreatorów dostojeństwa Kościoła jakaś namiastka Królestwa Niebieskiego, a z pewnością spełnienie zawodowych ambicji.

To przekonanie, że świętość i autorytet Kościoła stają się udziałem tych, którzy zbliżą się do biskupów, ściągną na siebie spojrzenie łaskawego hierarchy lub bezkrytycznie będą bronić i wspierać każde ich słowo.

Ten zaskakująco wytrzymały model służalczości i dyspozycyjności obecny jest do dziś, a jego trwanie wyjaśnia się posłuszeństwem, szacunkiem wobec urzędu itd. Jego istnienie w świecie polityki nie dziwi, a wręcz jest podziwiane.

W świecie Kościoła, w tym także rzymskokatolickiego, jest – Bogu dziękować – coraz mocniej piętnowane, a najpóźniej od pontyfikatu papieża Franciszka oceniane jako działanie przeciw wierze, Kościołowi i Bogu.

A jednak napuszenie, feudalny sposób bycia i traktowanie podwładnych jak niewolników, a siebie jak faraona, jest czymś zupełnie oczywistym w polskim chrześcijaństwie Roku Pańskiego 2019 r.

Nie jest to wyłączny przymiot Kościoła większościowego, choć ze względu na przytłaczającą liczbę katolików w Polsce jego duchowni i hierarchowie posiadający bezpośrednie przełożenie na władze - tudzież na wydarzenia społeczne - traktowani są szczególnie.

Burza wokół abpa Sławoja Leszka Głodzia jest dość znamienna – z jednej strony wszyscy jak jeden mąż powtarzają, że o zachowaniu hierarchy wiadomo od dawna, naprawdę od dawna.

Z drugiej jednak strony niezatapialność biskupa z racji jego skuteczności, wpływów i najprawdopodobniej pleców mocniejszych od głowy, sprawia, że ten serial przeradza się w tragikomedię. Staje się jakąś wykrzywioną liturgią farsy, w której role są rozpisane, a koniec akcji dość przewidywalny.

W tym konkretnym wypadku pytanie nie brzmi, czy abp Głódź przestanie być arcybiskupem metropolitą gdańskim, ale kiedy. Prawo kościelne nie pozostawia wątpliwości.

Osiągnięcie kanonicznego wieku 75 lat oznacza złożenie rezygnacji. Pontyfikat papieża Franciszka to odejście od wielu niepisanych zwyczajów, a jednym z nich jest, a przynajmniej było przedłużanie zasłużonym i ważnym ordynariuszom kadencji o kilka lat.

Najprawdopodobniej tak się nie stanie w przypadku abp. Głodzia, ale Szesnastka albo "16 Odważnych", jak nazywa się duchownych, którzy napisali do nuncjusza list potwierdzający oskarżenia zawarte w materiale TVN24, walczy o coś więcej.

Walczą nie tylko o siebie, ale o zmianę systemu, sposobu patrzenia. Jeśli przegrają, to przegrają inni.

Odejście abpa Głodzia na emeryturę wcale nie musi niczego zmienić ani w Gdańsku, ani gdziekolwiek indziej, a więc tam, gdzie kuriami trzęsie kilkunastu innych Głodziów, szczęśliwie dla nich z dala od medialnej uwagi lub cieszących się mirem otwartości.

Władza absolutna psuje

Biskupi może nie są władcami absolutnymi w swoich diecezjach, ale do tego statusu niewiele im brakuje. Ich władza to silny system kanclerski, sposób rządzenia przypominający partię wodzowską, choć teoria i praktyka powinna być inna.

Winni być biskupi – według doktryny Kościoła – ojcami, ewangelicznymi autorytetami, oparciem i pomocą, a niekoniecznie menadżerami kościelnych włości czy inkasentami zbierającymi haracz od kleru.

Biskup publicznie upokarzający proboszcza, czy proboszcz wdeptujący w ziemię swojego wikariusza to przejaw chorego systemu zależności. Chodzi o odruch tresowany od najmłodszych lat i utwierdzany przez model posłuszeństwa rozumianego w kategoriach ślepego i bezrefleksyjnego pędu za tym, kto ma największy skład konfitur w spiżarni. Władza, presja i stres.

Kiedyś trwanie w orbicie władzy, dostanie się do niej, a ściślej do klerykalnego świata był dla wielu młodych mężczyzn (szczególnie z prowincji) niemierzalnym awansem.

Nagle pojawiał się prestiż i szacunek, na który nie trzeba było sobie zapracować, bo należał się z automatu. Dziś, kiedy księży jest coraz mniej i nawet diecezje rzymskokatolickie w Polsce zmagają się z dramatycznym spadkiem liczby powołań – sytuacja jest inna.

Także dlatego, że i mentalność młodych księży czy seminarzystów jest inna. Wiedzą, że naprawdę mają alternatywę, wiedzą, że rozbrat z Kościołem nie spotka się z ostracyzmem społecznym (nawet na wsi) czy innymi formami zbiorowego wykluczenia.

Wiedzą bardziej niż kiedyś – także dzięki środkom masowego przekazu i smartfonowi w kieszeni – że może być inaczej, że Kościół może funkcjonować inaczej.

Dzięki podróżom, doświadczeniom innych, wiedzą, że karcące spojrzenie biskupa lub (bez)pośrednia sugestia, że jest się śmieciem lub kimkolwiek innym, nie jest przejawem prawdy objawionej ani głosem następcy apostołów, ale patologiczną enuncjacją kogoś chorego na władzę i najpewniej chorego na samego siebie.

Analiza strat i zysków, czyli co się opłaca

Łatwo przecenić głos 16 księży, ale jeszcze łatwiejsze jest pominięcie znaczenia tego głosu milczeniem.

Jeszcze nigdy przedtem nie było takiego wydarzenia, aby grupa kilkunastu księży stawiła czoło potężnej władzy.

Bo ta sprawa to nie tylko jakiś skandal wokół abp Głodzia i innych hierarchów, którzy działają podobnie, lecz kładzie się cieniem na innych aktorów tego dramatu, w tym przede wszystkim na samego nuncjusza i innych postaci uwikłanych w system władzy, który nagradza żarliwych klakierów, a surowo każe samodzielnie myślących.

Gdzie był nuncjusz i czy jest w ogóle w stanie ocenić sytuację? Bunty czy medialne sprzeciwy pojedynczych duchownych, nawet jeśli wsparte potężnym, kilkudniowym czy nawet kilkutygodniowym przekazem medialnym, przeminą jak kadzidlany dym.

W ogólnym rozrachunku nie sumują się, nie składają się na jakiś gigantyczny kamień obrazy czy radykalnej zmiany myślenia.

Duchowni buntownicy – czy to będzie Bartoś, Lemański czy ktokolwiek inny – pozostają bohaterami określonych środowisk w Kościele i antybohaterami innych. Poza zwiększającą się irytacją niewiele z tego wynika, a właściwie nic.

Tym większa jest presja na Szesnastu i tym większa odpowiedzialność tych, którzy im doradzają, bo ich klęska będzie oznaczała, nawet jeśli nie zacementowanie sytuacji, to z pewnością odłożenie w czasie zmian potrzebnych od zaraz.

Owa Szesnastka, której kibicuje w ukryciu wielu duchownych, a jeszcze więcej po prostu obserwuje, to wielka nadzieja także świeckich katolików.

Oni chcieliby więcej ks. Bonieckiego, abp. Rysia czy o. Wiśniewskiego, jednak przy tak rozbudowanej strukturze i nie do końca czytelnych meandrach powiązań i zależności, bardzo łatwo o przegrzanie oczekiwań.

To dość naiwne, charakterystyczne dla polskiej religijności, że pojawi się nowy Wojtyła, Wyszyński czy nowe wcielenie Lutra, którzy będą w stanie przeorać kościelny krajobraz czy doprowadzić do jakiegoś przebudzenia. Niestety lub na szczęście, tak nie funkcjonują czcigodne instytucje, a już szczególnie nie Kościoły w dzisiejszym świecie.

To nie jest też tak, że potrzebna jest jedna decyzja, że nuncjusz postanowi i wszystko będzie dobrze. Proces wyboru nowego arcybiskupa metropolity gdańskiego z pewnością już trwa od jakiegoś czasu, ale jednocześnie trwa analiza strat i zysków, czy warto zdecydowanie reagować, bo dotychczasową metodą wyjścia z kryzysów było przeczekanie i święty spokój.

Sztandarowym przykładem jest sprawa abpa Juliusza Paetza z Poznania, ale takich przypadków było i jest więcej, niekoniecznie z pierwszych stron gazet.

Z pewnością mianowanie nowego metropolity byłoby najszybszym i wizerunkowo najlepszym rozwiązaniem.

Kościół niczym partia rządząca mógłby powiedzieć: patrzcie, słuchamy was, choć właściwie nie musimy, reagujemy, wyciągamy wnioski, w każdym środowisku zdarza się czarna owca, wyślemy wam biskupa, który uleczy rany.

Wróg wewnętrzny

31 października 2019 roku abp Grzegorz Ryś mówił na kazaniu u łódzkich ewangelików z okazji Święta Reformacji, że rany zadawane od wewnątrz goją się najtrudniej, a te z zewnątrz powodują, że Kościół wychodzi wzmocniony prześladowany.

Tutaj w oczywisty sposób chodzi o wewnętrzny kryzys, który kuria gdańska przedstawiła swoim komunikatem jako atak na Kościół.

Najgłupsze i najbardziej prostackie wyjaśnienie, jakie można było w tej sytuacji wydać, ale ponoć – jak się mówi na mieście – arcybiskup był jak zawsze przekonujący "inni podpisali, tylko ty nie podpisałeś".

Do szybkiej zmiany raczej nie dojdzie, co tylko wzmocni narrację o kastowości episkopatu i rozmywaniu odpowiedzialności.

Rzeczywiście, karność episkopatu jest ogromna. Jeśli coś postanowi Rada Stała czy cała konferencja, to wówczas biskupi mówią jednym głosem, choć przecież wiadomo, że mają czasami radykalnie inne poglądy i sposoby rozwiązywania konfliktów.

Episkopat nie jest monolitem, jednak trudno przetłumaczyć i wytłumaczyć ludziom stojącym poza tym kręgiem, dlaczego jedne reakcje są błyskawiczne i angażują niejako cały autorytet Kościoła, a inne są powolne lub żadne i wyjaśniane zawiłymi procedurami.

Sytuacja jest na tyle nowa, że konieczne jest używanie zastrzeżeń typu "raczej", "chyba" – co prawda były już protesty pod kurią krakowską po słowach abpa. Jędraszewskiego o tęczowej zarazie, ale były to demonstracje grup uważanych za obce i wrogie.

Teraz budują się spontaniczne grupy nacisku i protestu wewnątrz Kościoła – to już nie tylko słynna Szesnastka, ale też wierni, którzy spontanicznie skrzykują się w obronie swojego Kościoła.

Chcą go bronić nie przed atakiem zewnątrz, ale przed własnymi biskupami, przynajmniej niektórymi.

To właściwie dobry sygnał w całej tej sprawie, ukazujący i przypominający ludziom, że Kościół wiele ma znaczeń, nie jest prywatną własnością kleru i że nawet jeśli ktoś mówi "Kościół to, Kościół tamto" to nie zawsze oznacza to Urząd Nauczycielski, biskupa czy księdza plebana.

Wierni, o czym dowiadują się w niezbyt przyjemnych okolicznościach, mają głos – od nich zależy czy będzie trwały, doniosły i skuteczny.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)