Brunatny półksiężyc. III Rzesza i świat arabski podczas II wojny światowej
Arabowie otaczali Adolfa Hitlera niemal kultem. Powód był dość oczywisty - nienawidził Żydów przynajmniej tak samo, jak oni. Arabowie w zwycięstwie III Rzeszy widzieli nadzieję na wyzwolenie spod ucisku kolonialnego buta. Pragnienie wolności było tym żarliwsze i głośniej wyrażane, im bardziej linia frontu zbliżała się do Bliskiego Wschodu, a pod niemieckim naporem padały kolejne kolonialne potęgi. Gdy w 1940 roku ugięła się Francja, na ulicach syryjskich miast tłumy śpiewały zjadliwą piosenkę, kończącą się słowami: "Niech będzie Allah w Niebie, a na Ziemi Hitler" - pisze Robert Jurszo w artykule dla WP.
22.10.2015 16:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W latach 30. w Brytyjskim Mandacie Palestyny wrzało. Żydowskie osadnictwo doprowadzało do wściekłości Arabów. Mnożyły się rozliczne formacje polityczne, które na sztandar wciągały hasła niezawisłej Palestyny. "Moim prawem jest wolność, celem - niepodległość, ideą - arabizm, a moim krajem, tylko moim - Palestyna" - głosiło hasło jednej z arabskich organizacji. Lawa arabskiej nienawiści wylewała się głównie na żydowską społeczność Palestyny. Stała się ona - poczynając od 1936 roku - przedmiotem metodycznego i bezlitosnego terroru.
Rok wcześniej, razem z innymi partyzantami, poszedł w góry Mohamed Iz-al-Din al-Quassam. Nie nacieszył się zbyt długo walką, bo niedługo potem, gdy zamordował żydowskiego policjanta, został ujęty i rozstrzelany. Jednak to pamięć o nim miała żyć dłużej niż jego cielesna powłoka. Pogrzeb bojownika zamienił się w manifestację arabskiej jedności i nienawiści do Żydów. Al-Quassam zostawił po sobie wzór do naśladowania żądnym żydowskiej krwi palestyńskim Arabom - jego imię do dziś nosi w swej nazwie wiele samobójczych oddziałów Hamasu. Pozostawił też koncepcję, która miała przeobrazić współczesną historię. Jak piszą niemieccy historycy Klaus-Michael Mallmann i Martin Cüppers, al-Quassam "zredukował ideę dżihadu, którą pojmowano dotychczas jako 'uczynek miły Bogu', jedynie do pojęcia wojny przeciwko 'niewiernym', głosząc tę bojową interpretację Koranu jako jedynie słuszną i obowiązującą [...]". Jeśli więc ktoś doszukuje się źródeł fanatyzmu szefa Al-Kaidy Osamy bin Ladena lub samozwańczego kalifa Państwa
Islamskiego Abu Bakra al-Baghdadiego, to powinien wnikliwie przestudiować biografię i poglądy al-Quassama. To przerażająca, choć pouczająca lektura.
Ciężar kolonialnego buta
Napisać, że Adolf Hitler cieszył się w świecie islamskim dużym poważaniem, to mało. Arabowie otaczali go niemal kultem. Powód był dość oczywisty - nienawidził Żydów przynajmniej tak samo, jak oni. Czasem skala tego podziwu przybierała komiczną postać. "W każdej chwili - pisał jeden z palestyńskich szejków do Führera - gotów jestem służyć pańskiemu rządowi wystawiając do dyspozycji stu jeźdźców. Czekam tylko na skinienie Waszej Wysokości. [...] Oby pan na zawsze pozostał moim władcą".
Słowa uznania zaczęły płynąć również od bardziej prominentnych władców. Wiosną 1941 roku egipski król Faruk posłał Niemcom pozdrowienie: "Przepełniony podziwem i szacunkiem dla Führera i narodu niemieckiego, życzę mu najgoręcej zwycięstwa nad Anglią. Moim życzeniem i wolą mojego narodu jest, by oddziały niemieckie jak najszybciej wyzwolił Egipt spod dokuczliwego i brutalnego jarzma Anglików".
Entuzjazm dla Niemiec i Hitlera w świecie arabskim nie był tylko związany z nienawiścią do Żydów. Arabowie w zwycięstwie III Rzeszy widzieli nadzieję na wyzwolenie spod ucisku kolonialnego buta. Pragnienie wolności było tym żarliwsze i głośniej wyrażane, im bardziej linia frontu zbliżała się do Bliskiego Wschodu, a pod niemieckim naporem padały kolejne kolonialne potęgi. Gdy w 1940 roku ugięła się Francja, na ulicach syryjskich miast tłumy śpiewały zjadliwą piosenkę:
Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy na spotkaniu z Adolfem Hitlerem, 28 listopada 1941 r. fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons/Heinrich Hoffmann
"Nigdy więcej monsieurów, Nigdy więcej misterów, Niech będzie Allah w Niebie, A na Ziemi Hitler".
Dwunasty imam
Intryguje, że w proniemieckich peanach szybko zaczęły pojawiać się motywy religijne, sugerujące, że Adolf Hitler jest kimś więcej, aniżeli tylko zwykłym człowiekiem. Erwin Ettl, niemiecki ambasador w Iraku, pisał w notatce z początku 1941 roku, że "duchowni w całym kraju wskazują swoim wiernym na stare, tajemne wróżby i przepowiednie, z których wynika, iż pod postacią Adolfa Hitlera Bóg zesłał na ziemię dwunastego imama. W ten sposób [...] szerzy się propagandę, która w Hitlerze i Niemczech upatruje lekarstwa na całe zło".
Niemcy - dzięki takim dyplomatom jak Ettl i wywiadowi - doskonale orientowali się w nastrojach arabskiego świata. Mieli również świadomość, że wielu Arabów oddaje Hitlerowi niemal religijną cześć. Wszystko to stwarzało doskonałe okoliczności do działania na Bliskim Wschodzie, gdyby tylko była ku temu wola polityczna. Ale nie było.
Rozbieżne interesy
Początkowo, wyzwolenie Palestyny nie mieściło się w granicach niemieckiego interesu politycznego, nie mówiąc już o emancypacji wszystkich Arabów. Żydowski exodus do Palestyny był nazistom całkowicie na rękę. III Rzesza chciała za wszelką cenę pozbyć się Żydów z obszaru własnej dominacji, więc kierunek ich przesiedlania się - a późniejszych ucieczek - do Ziemi Świętej były jej włodarzom całkowicie na rękę. Jeszcze w 1933 roku między angielsko-palestyńskim bankiem a ministerstwem gospodarki Rzeszy zostało podpisane porozumienie, które umożliwiało wyjazd z Niemiec do Palestyny najzamożniejszym Żydom. W 1937 roku nazistowska służba bezpieczeństwa sugerowała nawet, by wywierać nacisk na Żydów niemieckich, by emigrowali tylko i wyłącznie do Palestyny. Dalekosiężne plany Niemców rozmijały się więc o lata świetlne z oczekiwaniami Arabów, którzy z nienawiścią patrzyli na kolejne fale żydowskiego osadnictwa.
Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy z bośniackimi muzułmanami, którzy wstąpili na ochotnika do Waffen-SS, listopad 1943 r. fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons
Niemcy nie chcieli wspierać wolnościowych dążeń palestyńskich Arabów także z tego powodu, że Hitlerowi zależało na dobrych relacjach z Wielką Brytanią. Führer darzył ten kraj wyjątkową atencją - której zresztą Zjednoczone Królestwo nie odwzajemniało - co rzutowało również na jego politykę zagraniczną. Te niemieckie zaloty, które jednak miały wkrótce się zakończyć, przypieczętował podpisany 18 czerwca 1935 roku niemiecko-brytyjski układ morski.
Wiatr w plecy
Gdy w 1936 roku wybuchło w Palestynie antybrytyjskie powstanie i buntownicy poprosili Niemcy o dostarczenie broni, odpowiedź Niemiec była grzeczna, aczkolwiek stanowczo odmowna. "Wyjaśniam - pisał konsul Fritz Grobba - że chcielibyśmy pozostać z Anglią w dobrych stosunkach, i pomimo całej sympatii do Arabów nie moglibyśmy wspierać powstania wymierzonego przeciw Anglikom".
Ale relacje między Wielką Brytanią a III Rzeszą zaczęły się psuć w 1938, kiedy Hitler dokonał Anschlussu Austrii. Przywódca nazistowskich Niemiec zrozumiał, że nie zrealizuje swoich dalekosiężnych planów politycznych przy wsparciu i aprobacie Zjednoczonego Królestwa.
Jeden z niemieckich dyplomatów odnotował w swoim dzienniku 29 sierpnia 1938 roku nowe wytyczne z Berlina: "Trzeba aktywować ruch arabski". W tym samym roku III Rzesza zaczęła dostarczać broń do Libanu. Stamtąd - zwykłymi rybackimi łodziami - potajemnie szmuglowano ją do Palestyny, by dozbrajać antybrytyjskich buntowników. Wiatr historii w końcu zawiał Arabom w plecy.
Niecałe dwa lata po wybuchu wojny, nocą z 1 na 2 kwietnia 1941 roku, w Iraku doszło do antybrytyjskiego przewrotu. Władzę przejęli proniemieccy politycy. Powstańców wsparło małą jednostką Luftwaffe, które przypuściło ataki na pozycje brytyjskie. Okazały się one jednak bezskuteczne, gdyż niemieckie maszyny były nieprzystosowane do mezopotamskich warunków klimatycznych - brakowało im m.in. filtrów przeciwpiaskowych i dodatkowych chłodnic. Pod koniec maja powstanie upadło, a jego przywódcy zbiegli z kraju.
Spotkanie w Berlinie
Jednym z uciekinierów był Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy. W listopadzie 1941 roku udało mu się spotkać z Hitlerem, o co zabiegał od momentu, gdy tylko jego stopa stanęła na europejskim kontynencie.
Rozmowa w Berlinie zaczęła się fatalnie, bo Führer odmówił wypicia kawy ze swoim gościem. Nie tylko sam nie chciał jej wypić, ale również zabronił podania napoju swojemu gościowi. Nie była to celowa impertynencja - Hitler nienawidził używek co najmniej tak samo, jak palenia papierosów. Nie życzył też sobie, by - jak powiedział swojemu adiutantowi - "ktokolwiek w jego kwaterze głównej popijał sobie kawę". Al-Husajni udał, że niezręczna sytuacja nie dotknęła go i wyłuszczył powód swojej wizyty.
Kreował siebie na przedstawiciela Arabów Syrii, Palestyny i Iraku. Było to nadużycie, ale historia dowiodła później, że rzeczywiście był najaktywniejszym rzecznikiem sprawy arabskiej w III Rzeszy. Al-Husajniego i Hitlera mogło dzielić wiele, ale łączyło jedno - bezgraniczna nienawiść do Żydów.
Podczas tego spotkania al-Husajni przyjął zapewnienie co do jednej sprawy - gdy tylko Niemcy wbiją swoją flagę w arabską ziemię, to nigdy już nie będzie tam miejsca dla Żydów. Oczywiście, oczekiwania arabskiego polityka były większe - chciał uzyskać pewność, że dzięki niemieckiemu zwycięstwu będzie możliwa odbudowa niezależnej arabskiej państwowości na Bliskim Wschodzie. Ale tej Führer nie dał i dać nie mógł. Bliski Wschód jeszcze znajdował się poza zasięgiem jego armii, a ponadto nie chciał drażnić sojuszniczych Włochów, którzy względem tego obszaru mieli własne ambicje kolonialne. Al-Husajni uzyskał od Hitlera zapewnienie w tej sprawie dopiero trzy lata później, w listopadzie 1944 roku. Rząd III Rzeszy w oficjalnym dokumencie uznał "prawa państw arabskich do samostanowienia, jedności i niepodległości". Ale w tamtym czasie było to już bez znaczenia.
Mufti został w Berlinie, a władze niemieckie do końca wojny finansowały jego biuro i liczne podróże polityczne.
"Heil Hitler" zamiast "Salam alejkum"
Gdy mufti prowadził pierwsze rozmowy z nazistami, niemieckie wojenne sukcesy - szczególnie te odnoszone przez Afrika Korps - wywoływały euforię Arabów. W Palestynie nasiliły się antybrytyjskie akty sabotażu i brutalne ataki na społeczność żydowską.
"Przyjazna atmosfera wobec Niemców - donosił niemiecki agent o pseudonimie 'Antonius' - utrzymuje się nadal. Wszyscy wyrażają życzenie, by wkroczyli wreszcie Niemcy i wyzwolili kraj spod okupantów. Gdy Arabowie publicznie mówią o Hitlerze, posługują się najczęściej pseudonimami: najnowszy z nich to 'Haddsch Numur' - 'Tygrys'. Życzenia zwycięstwa Hitlerowi zastępują częstokroć formułę powitalną". Autor innego raportu pisał, że "po zapadnięciu zmroku wszyscy Żydzi znikają z miejsc publicznych oraz ulic i z ciemności wynurza się obraz czysto arabskiej Palestyny".
Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z optymistycznych nastrojów Arabów. W strukturach Wehrmachtu sformowano jednostkę "Sonderstab F", której podstawowym zadaniem było sianie triumfalistycznej propagandy wśród Arabów, zachęcanie do kolaboracji i do akcji sabotażowych. Ale ta formacja miała jeszcze jedną istotną misję, o co szczególnie zabiegał mufti al-Husajni. Miała stać się zalążkiem przyszłej arabskiej armii. O ile pierwsze zadanie realizowano skutecznie, to drugie było w zasadzie niewypałem - w sierpniu 1942 roku, tworzona w ramach "Sonderstab F" arabsko-niemiecka jednostka miała zaledwie 243 arabskich żołnierzy.
Niedoszły Holokaust
Gdy wojska głównodowodzącego w Afryce północnej gen. Rommla odnosiły zwycięstwo za zwycięstwem, trwały przygotowania do przerzucenia na Czarny Ląd oddziału Einsatzkommando - jednostki likwidacyjnej wyspecjalizowanej w dokonywaniu aktów ludobójstwa. Jej głównym zadaniem było wymordowanie palestyńskich Żydów.
Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy z bośniackimi muzułmanami, którzy wstąpili na ochotnika do Waffen-SS, listopad 1943 r. fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons
Grupa eksterminacyjna składała się z zaledwie 24 mężczyzn pod dowództwem oficera SS Walthera Rauffa. Dlaczego była tak mała? Zapewne liczono na aktywny udział miejscowej arabskiej ludności w wyłapywaniu i likwidowaniu Żydów. Niemcy w swoich oczekiwaniach opierali się przede wszystkim na swoich doświadczeniach z wielu miejsc w Europie, gdzie "sukcesy" w mordowaniu ludności żydowskiej były tak duże również dzięki temu, że w dzieło Holokaustu zaangażowali się również lokalni kolaboranci, którzy gorliwie wypełniali niemieckie polecenia.
Całe szczęście historia nigdy nie dowiedziała się, czy Einsatzkommando Rauffa podołałoby misji oczyszczenia Palestyny z żydowskich "podludzi". Dwa wydarzenia ostatecznie przekreśliły jakiekolwiek marzenia o ziszczeniu się chwili, w której sztandar ze swastyką załopocze nad Bliskim Wschodem.
"Nie zadowolimy się byle czym..."
W listopadzie 1942 roku załamało się niemieckie natarcie pod El-Alamein w Egipcie. Po tej klęsce wojska gen. Rommla już na zawsze utraciły inicjatywę na froncie północnoafrykańskim. Ponad rok później, na początku lutego 1943 roku, w okrążonym rzez Armię Czerwoną i skutym lodem Stalingradzie skapitulowały wynędzniałe i wycieńczone bezsensownym oporem niemieckie oddziały. Wojska Wehrmachtu, które w tym czasie wchodziły już na Kaukaz, zostały tym samym zmuszone do wycofania się. W innym wypadku zostałyby odcięte i - ostatecznie - pobite. Północna droga na Bliski Wschód została ostatecznie zamknięta dla III Rzeszy. Palestyna - i jej żydowscy mieszkańcy - została uratowana.
"Nie zadowolimy się byle czym - mówił 17 grudnia 1944 roku w radiowym przemówieniu mufti al-Husajni - a podobnie jak wolne narody, pragniemy wywalczyć niepodległość, taką niepodległość, w której nie będzie dostępu dla żadnych obcokrajowców ani miejsca dla Żydów. To będzie arabska ojczyzna i tylko dla Arabów".
Ale to były tylko puste słowa, które nie miały żadnej mocy sprawczej. Sen o odbudowie arabskiej państwowości zbrojnym ramieniem III Rzeszy rozwiał wojenny wicher.
Robert Jurszo dla Wirtualnej Polski
Podczas pisania korzystałem m.in. z książek: "Półksiężyc i swastyka. III Rzesza a świat arabski" Klausa-Michaela Mallmanna i Martina Cüppersa oraz "Hitlerowcy, islamiści i narodziny nowożytnego Bliskiego Wschodu" Barry'ego Rubina i Wolfganga G. Schwanitza.