Brexit stał się wojną nerwów. Wszyscy boją się konsekwencji, ale nikt nie ustępuje
Eskaluje brexitowa wojna nerwów. Premier May z pustymi rękami wróciła z Brukseli do Londynu. To jednak nie znaczy, że nic się nie zmieniło. Szefowa rządu zwiększa presję na brytyjskich polityków, żeby w ostatniej chwili zaakceptowali umowę z UE.
08.02.2019 | aktual.: 08.02.2019 13:25
Do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej pozostało 49 dni. Parlament w Londynie odrzucił umowę z Brukselą, więc z formalnego punktu widzenia 29 marca na Kanale La Manche i w Irlandii powstanie "twarda granica". To byłaby katastrofa, której wszyscy chcą uniknąć.
Stąd podróż Theresy May do Brukseli. Szefowa brytyjskiego rządu zamierzała renegocjować umowę ze Wspólnotą, którą wcześniej odrzuciła Izba Gmin. Zgodnie z przewidywaniami nic z tego nie wyszło. Na zdjęciach wszyscy mają skwaszone miny i nikt się nie uśmiecha, co w dyplomatycznym języku gestów dużo mówi o powadze sytuacji.
Zamiast konkretów uwaga skupiła się na interpretacji tweeta Donalda Tuska o "specjalnym miejscu w piekle" dla tych, którzy promowali brexit bez konkretnego planu. Dla jednych to obraza dla obywateli Wielkiej Brytanii, a dla innych podkreślenie grozy sytuacji.
Ryzykowna rozgrywka
Wizyta May w Brukseli często postrzegana jest jako element gry pozorów. Szefowa brytyjskiego rządu chce skłonić Brukselę i brytyjskich polityków do poszukiwania wyjścia z impasu dotyczącego tzw. backstopu. To rozwiązanie zapisane w odrzuconej umowie zakłada podporządkowanie Wielkiej Brytanii wspólnotowemu reżimowi gospodarczemu aż do chwili wynegocjowania nowej umowy o wolnym handlu.
Przeciwnicy sądzą, że to pułapka umożliwiająca eurokratom zachowanie kontroli nad ich krajem wbrew woli obywateli. Jednak brak jakiejkolwiek umowy oznaczał będzie nie tylko cios gospodarczy, ale także ponowny fizyczny podział Irlandii. To grozi podważeniem delikatnego pokoju pomiędzy katolikami i protestantami. Niebezpieczeństwo ponownych "kłopotów" (troubles) jak nazywana była terrorystyczna wojna wyznaniowa na wyspie jest główną metoda nacisku, zwłaszcza że pierwsze bomby już wybuchają.
Elektronika na ratunek brexitowi
Europejczycy z kontynentu rozważają wprowadzenie nowoczesnych rozwiązań technicznych, które pozwolą kontrolować przepływ towarów bez konieczności stawiania bram i szlabanów. Wzorem ma być otwarta granica między Szwecją i Norwegią. To także zewnętrzna granica UE, przez którą bez trudu przechodzą ludzie, przejeżdżają samochody, a odprawa ciężarówki przewożącej oclone towary zajmuje ok. 20 minut. Nie zabrakło złośliwych, którzy stwierdzili, że bardzo nowoczesne rozwiązania technologiczne zastosowano też na granicy między Rwandą a Ugandą.
Z kolei Donald Tusk poparł pomysł szefa brytyjskiej Partii Pracy, który sugeruje trwałe pozostanie kraju w unii celnej, co jest nie do przyjęcia dla zwolenników brexitu. Natomiast Guy Verhofstadt koordynujący brexit z ramienia Parlamentu Europejskiego popiera wydanie nowych gwarancji politycznych. Mają one załagodzić obawy Brytyjczyków przed backstopem, którego można uniknąć, jeśli Londyn i Bruksela po prostu porozumieją się, co do warunków przyszłej współpracy.
Czas płynie nieuchronnie, a May prowadzi grę nerwów. Zaczyna przy tym brakować czasu na wprowadzenie jakiegokolwiek rozwiązania pozwalającego uniknąć "twardego brexitu". To oznacza, że coraz bardziej prawdopodobne staje się opóźnienie brexitu. To będzie wymagało decyzji Izby Gmin, ale jest możliwe. Kluczowym pytanie pozostanie jednak, czy politycy zdołają wykorzystać dodatkowy czas na znalezienie kompromisu. Istnieją duże obawy, że obecny kryzys nie tyle zostanie rozwiązany, a jedynie odroczony.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl