Brexit stał się faktem. Brytyjskie pożegnanie z Unią Europejską
• Wielka Brytania wychodzi z Unii Europejskiej
• Sondaże po raz kolejny zawiodły
• Głosowanie pokazało rozdźwięk między elitami a społeczeństwem
• Funt spadł do najniższej wartości od lat
Szok, niedowierzanie, pytania "co dalej?". Europa przeciera oczy ze zdumienia, bo mimo sondaży wskazujących na to, że walka o pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej będzie bardzo wyrównana, liczono, iż zmasowana kampania i argumenty przeciwników Brexitu, zarówno brytyjskich, jak i tych spoza Wysp, przeważą. A jednak - mimo że nie ma jeszcze wszystkich wyników wiadomo już, że Brytyjczycy powiedzieli Wspólnocie bye, bye - pisze z Londynu dla WP Piotr Gulbicki.
Zdeterminowany elektorat
15 godzin. Tyle czasu (od 7 do 22) trwało głosowanie podczas czwartkowego referendum. Wyborcy mieli do dyspozycji ponad 41 tysięcy lokali wyborczych, które znajdowały się w różnych miejscach - poza budynkami administracji państwowej, również w szkołach, kościołach, autobusach. A nawet w młynach i w... garażu.
Nie obyło się bez problemów. W noc poprzedzającą głosownie i podczas jego trwania nad Londynem oraz w południowo-wschodniej Anglii pogoda dała się mocno we znaki. Niektóre punkty wyborcze zostały zamknięte, a ulewne deszcze i burze spowodowały duże zamieszanie - utrudnienia na drogach i w kursowaniu pociągów, spóźnienia komunikacji miejskiej, zalane domy. Strażacy interweniowali kilkaset razy.
Już wtedy pojawiły się przypuszczenia, że może to przechylić szalę zwycięstwa na korzyść zwolenników Brexitu, którzy uchodzą za bardzo zdeterminowany elektorat. Jednak wynik sondażu przeprowadzony w dniu głosowania przez ośrodek YouGov na 5 tysiącach respondentów wskazywał, że za pozostaniem w Unii jest 52 proc. pytanych, a wyjście z niej deklaruje o 4 proc. mniej. Warto dodać, że po raz kolejny badanie okazało się nietrafione.
Podobnie było podczas ubiegłorocznej kampanii parlamentarnej, kiedy do końca prognozowano wyrównaną walkę między torysami a laburzystami, tymczasem ci pierwsi zdeklasowali rywali, odnosząc bezprecedensowe zwycięstwo, pozwalające na utworzenie własnego rządu.
Anglicy z krwi i kości
To było trzecie referendum w historii Wielkiej Brytanii i - jak podkreślano - historyczne, decydujące o dalszych losach Europy. Podczas trwającej 10 tygodni kampanii obie strony nie przebierały w środkach, szczególnie euroentuzjaści rysowali czarną wizję przyszłości w przypadku Brexitu. Straszono izolacją UK na arenie międzynarodowej, załamaniem gospodarki, odpływem zagranicznych funduszy. Jednak, jak się okazało, nie zrobiło to większego wrażenia na Brytyjczykach - problemy z napływem imigrantów oraz niechęć do unijnych urzędników okazały się silniejsze.
- Anglicy kształtowali oblicze i tożsamość swojego państwa przez pokolenia, a teraz o ich życiu i przyszłości decydują biurokraci z zewnątrz, narzucając swoje, niejednokrotnie dziwaczne prawa. Również inne narody mają dość takiej sytuacji. Większość moich znajomych, Anglików z krwi i kości, jest za Brexitem. Uważają, że dzięki temu kraj stanie na nogach i w końcu będzie podmiotem własnych działań. A kto optuje za pozostaniem w Unii? Wielkie biznesy i część polityków, którzy mają w tym swoje interesy - mówi WP zakotwiczona na Wyspach malarka koronowanych głów Barbara Kaczmarowska-Hamilton. I cytuje słowa profesor Ingrid Detter de Frankopan, że "najsprytniejszy system totalitarny to taki, gdzie obywatele nie zdają sobie sprawy, że żyją w dyktaturze".
Dzień Niepodległości
Lokale wyborcze zostały zamknięte wczoraj o 22, a 1,5 godziny później zaczęły napływać wyniki. Pierwsze z Gibraltaru, gdzie zwolenników pozostania w Unii było aż 96 proc. Jednak euforia nie trwała długo, co prawda euroentuzjaści triumfowali również w Newcastle, ale minimalnie. To był pierwszy dzwonek ostrzegawczy, gdyż to miasto było uznawane za ich bastion. Kiedy niedługo potem nadeszły wyniki z Sunderland, gdzie eurosceptycy zadali nokaut rywalom (82 tys.-51 tys.), było jasne, że to będzie długa, nerwowa noc, podczas której wszystko może się zdarzyć. I tak się stało. Kolejne wyniki regularnie zwiększały przewagę zwolenników Brexitu.
Reakcje, mimo że do końca było jeszcze daleko, pojawiały się natychmiast. Szef eurosceptycznej UKIP Nigel Farage ogłosił "Dzień Niepodległości", a funt spadł do najniższej wartości od 1985 roku.
Zaczęły się też pojawiać pytania o to, co dalej. Dziś nikt tego nie wie, opuszczenie unijnych struktur zapewne potrwa wiele miesięcy, a jakie będą skutki tego kroku, trudno przewidzieć. Wynik referendum to wielka klęska premiera Davida Camerona, zapewne oznaczająca koniec jego politycznej kariery. Warto jednak dodać, że jeszcze przed ogłoszeniem wyników 84 posłów Partii Konserwatywnej popierających Brexit podpisało się pod listem wzywającym Camerona do pozostania na stanowisku premiera, określając to jako jego obowiązek. Jednocześnie podziękowali, że dał szansę Brytyjczykom wypowiedzenia się w sprawie przyszłości narodu. Wśród sygnatariuszy listu znaleźli się m.in. były burmistrz Londynu Boris Johnson, minister rolnictwa George Eustice oraz były minister obrony Liam Fox.
Na politycznej szachownicy
Kilka miesięcy temu zwolennikom Brexitu nie dawano większych szans, jednak w toku kampanii sytuacja się zmieniła. W dużej mierze było to efektem dobrej strategii eurosceptyków, budujących narrację starcia zwykli obywatele kontra elity. Pewnie dlatego, mimo że za pozostaniem w Unii opowiedziało się wiele znanych twarzy i celebrytów, ich wpływ na ostateczny wynik był mocno ograniczony.
- Kto by pomyślał, biorąc pod uwagę pod jakim ostrzałem mainstreamu się znajdowaliśmy, że dziś walczymy o zwycięstwo. Nawet jeśli teraz przegramy, wielu ludzi będzie postrzegać politykę jako kartel, który musi zostać przełamany przez nowe partie, takie jak UKIP - mówił zaraz po zamknięciu lokali wyborczych poseł tej formacji Douglas Carswell.
Okazało się, że eurosceptycy wygrali i teraz oni będą rozgrywającymi na brytyjskiej, politycznej szachownicy.