Brexit. Niemiecka prasa: Boris Johnson sięga po repertuar dyktatora
Komentatorzy niemieckiej prasy piszą o zmaganiach premiera Borisa Johnsona z parlamentem i planami rozpisania w Wlk. Brytanii nowych wyborów. To, co dzieje się w kraju, porównują do dyktatatury. Piszą, że Wlk. Brytania jest "rozsadzona od środka".
04.09.2019 08:00
"Landeszeitung" z Lüneburga wylicza: "Parlament wysłany na przymusowe wakacje, grożenie czystką we własnej partii i grożenie policją rzekomym odszczepieńcom: to, co wygląda jak repertuar dyktatora, występuje obecnie w jednej z najstarszych parlamentarnych demokracji. Brexit demontuje wszystkie standardy, dzięki którym demokracja westminsterska była wzorcem dla całego świata. Rozsadza to Wielką Brytanię od środka, jak gdyby Wikingowie i rzymskie legiony wkroczyły znowu na Wyspy".
"Burzący się posłowie wpadają w pułapkę sprytnych zagrywek swojego premiera. Rozbrat z kontynentem jest dla niego tylko drugorzędnym celem czy może nawet tylko narzędziem, by przeforsować główny cel: rozpisanie nowych wyborów, aby w pełnej chwale móc się potwierdzić jako władca rezydujący przy Downing Street 10" - czytamy.
"Zeit online"
"Zeit online" przypomina, że "Boris Johnson nie pojawił się nagle jak Dżin z butelki". "Jest on wynikiem powolnego upadku tego kraju. Unia Europejska obrana została za kozła ofiarnego własnej nieudolności wyspiarzy czy wręcz ich ignorancji wobec ekonomicznej i społecznej słabości Wielkiej Brytanii, albo może tylko politycznej kalkulacji. Groteskowe przy tym jest to, że ponad tym wszystkim stoi rzekoma wola narodu. Tylko, że Brytyjczycy nigdy nie byli pytani o to, czy wciąż jeszcze chcą tego, za czym opowiedzieli się przed ponad trzema laty w rozemocjonowanym i naszpikowanym błędnymi informacjami referendum. Dlatego nowe wybory są przypuszczalnie jedyną pozostającą drogą, żeby położyć jakoś kres temu chaosowi - gdyby Wielka Brytania była jeszcze funkcjonującą demokracją" - czytamy.
"Rozpisanie wcześniejszych wyborów, czym grozi Johnson, już od dawna jest elementem politycznych rozgrywek w Westminsterze. Johnson chce zacząć kampanię wyborczą obietnicą, że w każdym przypadku 31 października Wielka Brytania opuści UE i dlatego wybory miałyby odbyć się już w połowie października. Johnson sugeruje Brytyjczykom, że Unia Europejska w ostatniej chwili jeszcze ustąpi. Wykalkulował, że odłożenie daty brexitu kosztowałoby go zbyt wiele głosów z prawego obrzeża. Bezumowny brexit i związane z nim ogromne socjalne i ekonomiczne następstwa akceptuje on jako konieczne zło. Jako członek brytyjskiej wyższej klasy on sam tego nie odczuje" - pisze "Zeit online".
"Tagesspiegel"
"Tagesspiegel" stwierdza, że "szereg członków Izby Gmin musi odnosić wrażenie, że na Downing Street rozwinął skrzydła człowiek, który niepisaną konstytucję Wielkiej Brytanii ponad miarę wykorzystuje do własnych celów".
"Trick, by wysłać deputowanych na przymusowe wakacje, doprowadził także wśród przeciwników bezumownego brexitu w szeregach konserwatystów do zwarcia szeregów. Nie zrobiło na nich większego wrażenia to, że premier groził im wykluczeniem z klubu. Johnson ze swojej strony podbił jeszcze stawkę i mówi o nowych wyborach 14 października. Podobnie jak w przypadku zawieszenia obrad parlamentu, Johnson bawi się w cyniczny sposób przysługującym premierowi prawem do rozpisania wyborów" - czytamy.
"Die Welt"
Dziennik "Die Welt" zwraca uwagę na słabość brytyjskiego funta. "Ekonomiści mogą zastrzegać, że słaby kurs funta sam w sobie nie jest niczym złym, bo pomaga eksporterom, gdyż ich produkty będą za granicą tańsze. Problem polega jednak na tym, że Brytyjczycy nie mają za bardzo co eksportować, żeby skorzystać na tym niskim kursie" - czytamy.
"W minionych dziesięcioleciach politycy na Wyspach - a nie politycy unijni! - zadbali o to, żeby kraj ten w dużej mierze oczyścić z przemysłu. Branża finansowa jest dzisiaj na Wyspach głównym napędem gospodarki. Zakłady przemysłowe, które jeszcze istnieją, są zazwyczaj ogniwem łańcuchów dostawczych w Unii Europejskiej i niedługo bez jakiejkolwiek ochrony wypadną z wewnętrznego unijnego rynku. W przypadku Wielkiej Brytanii słaby funt nie jest więc żadną obietnicą, tylko po prostu symbolem słabości kraju" - konkluduje "Die Welt".