Brexit: Najkrótsze negocjacje w historii. Coraz bliżej do katastrofy
Sześć minut zajęło Unii Europejskiej pogrążenie nowej misji Theresy May ws. renegocjacji brexitu. Polska wyraża zdanie odmienne, ale nawet PiS chce wiedzieć, o co Londynowi naprawdę chodzi. Tymczasem ryzyko najgorszego scenariusza stale rośnie. Ucierpią Polska i Polacy na Wyspach.
30.01.2019 | aktual.: 30.01.2019 17:03
Jedna z popularnych definicji szaleństwa mówi, że polega ono na robieniu wciąż tego samego i oczekiwaniu innych rezultatów. Definicja ta pasuje też do strategii, którą obrali rządzący Wielką Brytanią Torysi w swoich negocjacjach z Brukselą. We wtorek brytyjski parlament zagłosował za udzieleniem mandatu premier May, by po raz kolejny spróbowała przekonać Unię do rezygnacji z tzw. backstopu - gwarancji chroniących Irlandię przed powrotem "twardej" granicy dzielącej wyspę - na rzecz "alternatywnych rozwiązań".
To, co zdarzyło się potem może zapisać się w dziejach jako najkrótsze negocjacje w historii. Sześć minut po głosowaniu, rzecznik Donalda Tuska Preben Amman ogłosił, że renegocjacja porozumienia nie wchodzi w grę. Do rangi symbolu urosła scena, jaka po głosowaniu w Parlamencie rozegrała się na antenie telewizji Channel 4. Były minister spraw zagranicznych Boris Johnson przekonywał w wywiadzie, że głosowanie pozwoli premier May wywalczyć unijne ustępstwa w Brukseli, gdy w połowie zdania przerwała mu dziennikarka Beth Rigby z wiadomością o stanowisku UE.
- Podczas gdy ona [premier] wybiera się na swoim jednorożcu do Brukseli, rzeczywistość wylądowała w moim telefonie. To od rzecznika pana Tuska: "Backstop jest częścią porozumienia ws. wyjścia, a porozumienie nie jest otwarte na renegocjacje". Pan się łudzi. To się nie uda - wtrąciła.
Brytania idzie na zwarcie
Ale słowa te wcale nie osłabiły entuzjazmu ani Johnsona, ani jego kolegi Davida Davisa, byłego ministra ds. brexitu. W środę rano Davis przekonywał w radiu LBC, że Unia ugnie się pod presją i ustąpi w sprawie backstopu, bo w przypadku braku porozumienia, to ona ma do stracenia więcej niż Wielka Brytania.
To niemal na pewno nieprawda. Według analiz Banku Anglii, bezumowny brexit będzie oznaczał zapaść dla brytyjskiej gospodarki i recesję większą niż w czasie kryzysu finansowego 2008 roku. Rządowe prognozy przewidują wielki chaos w transporcie i zagrożenie dla dostaw żywności. W poniedziałek władze wydały komunikat o tym, że w razie wyjścia z UE bez umowy priorytet nad dostawami żywności będą miały leki. A "Sunday Times" napisał, że rząd nie wyklucza wprowadzenia stanu wojennego, gdyby rezultatem chaosu były społeczne rozruchy. Doniesień tych nie zdementował żaden pytany o to minister.
Przeczytaj również: Puste półki w sklepach po brexicie? Niepokojące prognozy
Mimo to, brytyjscy konserwatyści liczą, że to Unia mrugnie pierwsza. Główną nadzieję na rozbicie unijnej jedności w tej kwestii widzą w Polsce, która dotąd jako jedyna - słowami ministra Czaputowicza - wyraziła publicznie miękkie stanowisko ws. mechanizmu chroniącego Irlandię. Jak informowaliśmy w ubiegłym tygodniu, list do polskich polityków w tej sprawie napisał poseł Izby Gmin Daniel Kawczyński.
Przeczytaj również Brytyjski polityk do polskich posłów: Pomóżcie nam z brexitem
Miękkie stanowisko Polski
W rozmowie z WP Kawczyński przekonuje teraz, że w polskim interesie leży złamanie twardej linii wyrażonej przez Tuska.
- Jakie znaczenie dla Polski ma mała Irlandia? Żadne! Nie ma znaczenia gospodarczego ani militarnego. A Wielka Brytania jest drugim największym partnerem gospodarczym i ważnym sojusznikiem w NATO. Jeśli wyjdziemy z UE bez umowy, Polska wiele na tym straci. I właśnie do tego doprowadzi uparte stanowisko Unii Europejskiej - przekonuje polityk. I ostrzega: - Polska popełni poważny błąd, jeśli pozwoli UE na gnębienie Wielkiej Brytanii. Bo jeśli Unii się to uda, Polska będzie następna w kolejce - dodaje.
Rząd PiS zdaje się jednak podchodzić do sprawy mniej stanowczo niż UE. W odpowiedzi na pytanie WP, czy stanowisko wyrażone przez Donalda Tuska w sprawie renegocjacji jest ostateczne, wiceszef MSZ Konrad Szymański odparł wymijająco.
- Poczekajmy na interpretację wczorajszego głosowania przez rząd Zjednoczonego Królestwa. Co miałyby oznaczać "alternatywne rozwiązania" dla irlandzkiej granicy? - powiedział dyplomata.
Problem leży jednak w tym, że odpowiedzi zdają się nie mieć sami Brytyjczycy. Pytany o tę kwestię na antenie radia BBC 4 minister ds. brexitu Stephen Barclay wspomniał jedynie o "rozwiązaniu technologicznym". Ale dociskany przez dziennikarza nie potrafił go sprecyzować. Co więcej, takie propozycje już wcześniej były odrzucane przez Unię jako nierealistyczne.
Szymański przyznaje, że problem ten istnieje.
- Są rozbieżności co do istnienia i efektywności tej technologii. Poza tym jest pytanie, czy to ma być zamiast backstopu, czy oprócz backstopu jako preferowana alternatywa. Status prawny tego rozwiązania też jest problemem. Ale nie odrzucałbym tej drogi od razu. Brytyjczycy muszą wyjaśnić, czego chcą - stwierdził Szymański.
Irlandzka kwadratura koła
Zanim do tego dojdzie, może minąć dużo czasu. Wszystko dlatego, że sprawa irlandzkiej granicy jest skomplikowana, a pogodzenie brytyjskich żądań z realiami przypomina kwadraturę koła. Brak fizycznej granicy między Republiką Irlandii i Irlandią Północną to jedno z kluczowych postanowień porozumienia pokojowego na wyspie. Co więcej, jak tłumaczy WP dyplomata z Dublina, granicy po prostu nie da się przywrócić ze względów obiektywnych.
- Aby to stwierdzić, wystarczy pojechać na granicę. Jest niewidzialna, przebiega przez miejscowości i gospodarstwa - mówi nasz rozmówca.
Jednak z perspektywy Londynu, backstop - który gwarantuje pozostawienie obecnego stanu nawet w wypadku fiaska przyszłych negocjacji - oznacza ryzyko powstania granicy celnej między Irlandią Północną i resztą Zjednoczonego Królestwa, albo konieczność pozostania całego kraju w unii celnej z UE. A to jest niezgodne z przyjętymi przez rząd May "czerwonymi liniami".
Katastrofa tuż-tuż
Impas pozostaje więc nierozwiązany, a czasu zostało niewiele, bo data wyznaczająca koniec negocjacji jest wciąż ta sama: 29 marca. I coraz więcej wskazuje na to, że - chociaż nikt tego nie chce - końcowym efektem będzie wyjście bez zawarcia umowy. We wtorek większość posłów w Izbie Gmin zagłosowało co prawda za niewiążącą rezolucją przeciwko opcji "no-deal". Ale już następnego poranka minister ds. brexitu Stephen Barclay zapowiedział, że wyjście bez umowy nadal leży na stole negocjacyjnym.
To oznacza duże ryzyko dla wszystkich stron. Grozi wielkim chaosem w Wielkiej Brytanii, powrotem przemocy i terroryzmu w Irlandii i gospodarczym tąpnięciem odczuwalnym w całej UE - szczególnie w Polsce. Poszkodowani będą też mieszkający na Wyspach Polacy, których status może stać się niepewny.
- Polacy są tu w takiej samej sytuacji, jak my wszyscy. Po prostu nie wiedzą w co wierzyć lub czego oczekiwać - mówi WP Christian Davies, korespondent dziennika "Guardian". - Wszystko jest możliwe - podsumowuje.
Przeczytaj również: Po Forcie Trump będzie Fort Thatcher? Brytyjski poseł chce bazy w Polsce
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl