PolskaBóg się rodził, moc nie truchlała. Sycylia w polskiej wiosce koło Połańca

Bóg się rodził, moc nie truchlała. Sycylia w polskiej wiosce koło Połańca

Gdy cała wieś zebrała się na pasterce, Krysia, lat 18, w piątym miesiącu ciąży, jej mąż Staszek, lat 25, i 12-letni Miecio zostali brutalnie zamordowani przez pijanych sąsiadów.

Kilka dni przed wykonaniem wyroku śmierci na Janie Sojdzie i Józefie Adasiu we wsi przeprowadzono wizję lokalną z udziałem oskarżonych o zbrodnię połaniecką. Przyszła cała wieś. Ludzie stłoczeni w ciasnym kręgu patrzyli na upadek "króla Zrębin" (PAP, Michał Sielewicz)
Kilka dni przed wykonaniem wyroku śmierci na Janie Sojdzie i Józefie Adasiu we wsi przeprowadzono wizję lokalną z udziałem oskarżonych o zbrodnię połaniecką. Przyszła cała wieś. Ludzie stłoczeni w ciasnym kręgu patrzyli na upadek "króla Zrębin" (PAP, Michał Sielewicz)

Historia, jaka wydarzyła się 45 lat temu w niewielkim Zrębinie, wiosce w dzisiejszym województwie świętokrzyskim, to przede wszystkim opowieść o zawiści, złości, pragnieniu zemsty, okrucieństwie bez granic. I sile zmowy.

Do nieszczęścia doszło, bo wiejska społeczność rządziła się swoimi prawami i miała swoją własną strukturę. Byli tacy, którzy więcej mogli, trzymali w rękach stery, pieniądze i koneksje. I tacy, którzy powinni siedzieć cicho.

Dziś trudno uwierzyć, że to naprawdę mogło się wydarzyć w Polsce, w drugiej połowie lat 70., a nie na Sycylii w czasach rządów mafii. Podobnie jak tam, zadziałała omerta i przekonanie, że tylko ten, co nic nie wie, nie widzi, nie słyszy i nie powie, będzie żył długo. Pomógł też krzyż. Na mękę i rany Jezusa Chrystusa milczenie przysięgli świadkowie.

Wesele i skradzione wędliny

Według jednych wszystko zaczęło się w pierwszych powojennych latach, gdy polskie socjalistyczne społeczeństwo uczyło się nowych realiów. Inni uważali, że historia zaczęła się od wesela Krysi i Staszka, zaledwie kilka miesięcy przed Bożym Narodzeniem w 1976 roku. Miało tam dojść do incydentu ze znikającymi wędlinami.

Oskarżona o wyniesienie kiełbas z weselnego przyjęcia została siostra Jana Sojdy. A jego krzywda miała znacznie dłuższą historię. Toczył on własną wojnę z ormowcem Janem Rojem - ojcem Krysi, teściem Staszka i dziadkiem Miecia. Tej trójki, która zginęła na drodze do Połańca w wigilijną noc.

Sojda był najbogatszy w całej wsi, miał ciągnik i telefon, znajomości i głowę do interesów. "Organizował" w ciężkich czasach kulawego zaopatrzenia wszystko, czego nie było w centralach i wiejskich GS-ach - nawozy azotowe, nasiona, widły, pustaki, cegły, wiadra.

Nic dziwnego, że Sojdę zwano w okolicy "królem Zrębina". Na dodatek był ławnikiem w powiatowym sądzie.

Wtedy, w grudniową noc, do swojego parafialnego kościoła w Połańcu wierni ze Zrębina jechali na pasterkę dwoma wynajętymi od PKS autobusami. Niektórzy mieli już ostro w czubie, nie zdołali nawet wysiąść z pojazdu. Gdy jedni radośnie kolędowali, ci pili dalej. Z nimi Jan Sojda, jego szwagier i zięć - Józef Adaś.

I wtedy ktoś wywołał z kościoła Krysię. Ponoć trzeba było wracać do domu, bo ojciec po pijaku urządził awanturę. Zapadła decyzja: wracają we trójkę - ona, Stachu i Miecio, 12-letni kuzyn Krysi. Ucieszyli się, że przy kościele stoi autobus, bo przyszło im do głowy, że tak najszybciej dostaną się do domu. Ale podchmieleni pasażerowie zaparkowanego pojazdu nawet ich nie wpuścili do środka - alternatywna zakrapiana pasterka trwała w najlepsze.

Potworny samosąd

Małżeństwo ruszyło pieszo poboczem. To tylko i aż cztery kilometry. Kryśka z brzuchem, więc lepiej byłoby pojechać… Szli w śnieżnej zamieci. W połowie drogi usłyszeli warkot silnika.

Najpierw samochód potrącił Miecia. Fiat 125p, z kogutem taxi. Chłopiec wpadł do rowu. To był początek masakry, w której życie straciła cała trójka.

Gdy do leżącego w rowie dziecka podbiegli dorośli, ruszyli na nich agresorzy. Najpierw napadli na Staszka. Krystyna zaczęła uciekać przez zaśnieżone pole. Jan Sojda i Józef Adaś dopadli ją po 20 metrach. Ludzkie sylwetki na białym tle były dobrze widoczne z okien autobusu. Sojda dusił ciężarną, a Adaś uderzył ją między głowę a szyję tak mocno, że skonała na miejscu. Jej mąż dobity został ciężkim kluczem samochodowym.

Zastygłych ze zgrozy ludzi zbrodniarze zapędzili do jednego z autobusów. Do drugiego wrzucone zostały zmasakrowane ciała. Półtora kilometra dalej mężczyźni wyrzucili zwłoki do rowu i kombinowali tak, by kołami autobusu najechać na Mietka i Staszka. Ciało Krystyny obnażyli i położyli za autobusem. Nieudolnie sfingowany czyn niezidentyfikowanego zwyrodnialca, który miał porwać autobus spod kościoła, przejechać pieszych, a kobietę na dodatek zgwałcić i zostawić na śmierć.

Na krzyż i krew

W drugim autobusie, w którym siedzieli odrętwiali ludzie, rozegrała się kolejna część dramatu. Każdy złożył przysięgę milczenia, pocałował krzyż i dał sobie przekłuć agrafką palec. Krwawy ślad na kartce był upiornym podpisem na dokumencie zmowy i pokwitowaniem finansowej gratyfikacji za lojalność.

Po tym wszystkim sprawcy i świadkowie wrócili na pasterkę i odśpiewali "Bóg się rodzi". Czekali aż po jej zakończeniu kierowca będzie się wściekał, że ukradli mu autobus. Za dwie godziny będzie na posterunki milicji w Połańcu i opowie o kradzieży i znalezieniu autobusu, pod którego kołami leżą nieżywi ludzie.

Śledztwo spowolniły święta, potem Nowy Rok. Czas - i nie tylko on - sprzyjał mordercom. Jan Sojda znów mógł uchodzić w oczach miejscowych za wielkiego człowieka o rozległych koneksjach. Wszystko wskazywało na to, że dzięki swoim znajomościom z władzami, przedstawicielami sądownictwa, a nawet z patologiem, który podczas sekcji nie doszedł do prawdy, co działo się z ciałami, zanim znalazły się pod kołami pojazdu, pozostanie bezkarny.

A jednak stało się inaczej. 26 maja 1977 roku trzy trumny, zakopane przed Nowym Rokiem, znów ujrzały światło dzienne, a prokuratorzy prawdę. Zmowa milczenia, opłacona banknotami, złotymi medalikami, zaklęciami na boskie rany i strachem, pękła.

Stryczek i więzienie

Karę śmierci, wymierzoną przez sąd Janowi Sojdzie i jego zięciowi, Józefowi Adasiowi, wykonano 23 listopada 1982 roku w Krakowie. Trwał stan wojenny. Dwaj inni sprawcy, którzy pomagali mordercom, uniknęli powieszenia, ale dostali długie wyroki do odsiedzenia. 18 osób spędziło po kilka lat w zakładach karnych za zatajenie zbrodni i fałszowanie zeznań.

Wizja lokalna z udziałem oskarżonych była sensacją we wsi. Przyszli wszyscy. Zabrakło tylko tych, którzy jeszcze odsiadywali wyroki za fałszywe zeznania (PAP, Michał Sielewicz)
Wizja lokalna z udziałem oskarżonych była sensacją we wsi. Przyszli wszyscy. Zabrakło tylko tych, którzy jeszcze odsiadywali wyroki za fałszywe zeznania (PAP, Michał Sielewicz)

Wstydliwa sprawa nie została zapomniana. "Sprawę połaniecką" opisuje książka Wiesława Łuka "Nie oświadczam się". Powstał także film "Zmowa" w reżyserii Janusza Petelskiego, z Jerzym Siejbą w roli demonicznego "króla Zrębin" i Stanisławą Celińską w roli jego żony.

To, jak mogło dojść do czegoś tak przerażającego, zastanawiało wielu pisarzy, reportażystów i dokumentalistów. O sprawie z Połańca pisała Hanna Krall, Roman Bratny, Zygmunt Miłoszewski, Mariusz Czubaj. Temat podejmował jeden z odcinków serialu dokumentalnego "Paragraf 148 - Kara śmierci" pod tytułem "Wśród nocnej ciszy". O zbrodni tej zaśpiewał w 2012 roku polski zespół metalowy Voidhanger w utworze zatytułowanym "Silent Night, Deadly Night (25.12.1976)".

Próba rewizji

10 lat po wykonaniu kar śmierci na dwóch głównych skazanych, o sprawie znów stało się głośno. Zbigniew Dyka, który jako adwokat z Krakowa był obrońcą jednego z oskarżonych, już jako prokurator generalny RP, napisał do siebie, jako ministra sprawiedliwości, prośbę o wniesienie rewizji nadzwyczajnej od wyroku. Próbował przedstawić proces zabójców sądzonych w sprawie połanieckiej jako "zbrodnię polityczną". Media alarmowały. Sąd Najwyższy uznał w 1992 roku, że jest to próba upolitycznienia pospolitej zbrodni i rewizję nadzwyczajną oddalił.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (242)