Blokował pomoc Ukrainie z lęku przed trumpistami. Teraz może paść ich ofiarą [OPINIA]
Od niemal sześciu tygodni speaker Izby Reprezentantów Mike Johnson blokuje głosowanie nad zaakceptowanym już przez Senat pakietem pomocowym dla Ukrainy. Poparcie izby niższej Kongresu jest konieczne, by pomoc mogła dotrzeć do szczególnie potrzebującego jej dziś Kijowa. Choć pakiet ma wyraźne poparcie większości Izby, to o poddaniu go lub nie pod głosowanie decyduje osobiście Johnson – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
31.03.2024 16:21
Dlaczego speaker nie chce poddać projektu pod głosowanie? Jak uważa większość komentatorów, głównie ze strachu przed reakcją Donalda Trumpa i wiernego mu radykalnie prawicowego skrzydła Partii Republikańskiej. Trumpiści zapowiedzieli bowiem, że jeśli Johnson podda projekt pod głosowanie, to złożą wniosek o jego odwołanie – a wtedy, wobec podziału republikanów, o dalszych politycznych losach speakera zadecyduje postawa demokratów.
Polityka Johnsona spotkała się z krytyką ze strony demokratów, umiarkowanych republikanów, a nawet premiera Tuska. Pod adresem speakera padają zarzuty tchórzostwa, pojawiają się porównania z Nevillem Chamberlainem, brytyjskim premierem, który umożliwił Hitlerowi rozbiór Czechosłowacji.
Zobacz także
Jak się jednak okazuje, cała ta kunktatorska polityka, uginająca się przed najmniejszymi oznakami niezadowolenia ze strony trumpistowskiego skrzydła partii, może się ostatecznie na niewiele zdać Johnsonowi. Radykalne skrzydło partii wściekło się bowiem na speakera za to, że Izba pod jego kierownictwem przyjęła w piątek, tuż przed ostatecznym terminem, ustawę zapewniającą finansowanie amerykańskiemu rządowi na następne miesiące.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Marjorie Taylor Greene, jedna z najbardziej radykalnych polityczek w Izbie, złożyła wniosek o odwołanie Johnsona. Gdyby partia po raz drugi w ciągu pół roku odwołała swojego speakera, zostałoby to powszechnie odczytane jako dowód, że za sprawą trumpowskich radykałów republikanie, a przynajmniej ich klub w Izbie Reprezentantów, znaleźli się w stanie całkowitej nierządności i chaosu.
Speaker z chaosu
To właśnie chaos w partii pomógł Johnsonowi w objęciu stanowiska speakera w październiku 2023 roku, po tym, gdy republikanie odwołali z tego stanowiska Kevina McCarthy’ego, a kolejni bardziej znani kandydaci nie byli w stanie zjednoczyć partii wokół swojej kandydatury.
Właściwie od samego początku obecnej kadencji Kongresu – która zaczęła się oficjalnie na początku stycznia 2023 roku – było wiadomo, że ktokolwiek pokieruje republikanami w Izbie Reprezentantów, będzie mieć ciężkie zadanie. Wybory w środku kadencji Bidena z listopada 2022 roku okazały się wielkim rozczarowaniem dla partii. Republikanie liczyli na zdecydowane zwycięstwo, które pozwoli im zdobyć pewną większość w obu izbach Kongresu. Tymczasem demokraci zdołali utrzymać kontrolę nad Senatem, a większość republikanów w Izbie Reprezentantów okazała się znacznie mniejsza, niż wskazywały wcześniejsze sondaże. Zdaniem analityków partii zaszkodził wyrok Sądu Najwyższego z czerwca 2022 roku, odbierający Amerykankom konstytucyjne prawo do aborcji oraz jej ogólna radykalizacja pod wpływem Trumpa i jego zwolenników.
Zobacz także
Trumpiści i inni radykałowie wybrani w 2022 roku do Izby Reprezentantów od początku sprawiali też problemy elitom partii. 3 stycznia 2023 po raz pierwszy od stu lat Izba nie była w stanie wybrać speakera w pierwszym głosowaniu – wszystko przez postawę grupki radykałów, która nie chciała poprzeć uznawanego za zbyt miękkiego Kevina McCarthy’ego.
McCarthy został ostatecznie wybrany po czterech dniach partyjnych targów w piętnastym (!) głosowaniu. Ceną wyboru były liczne koncesje dla prawego skrzydła partii – zaczynając od miejsc w kierownictwie kluczowych komisji, a kończąc na zmianach proceduralnych, umożliwiających pojedynczym członkom Izby wymuszenie natychmiastowego głosowania nad odwołaniem speakera.
Godząc się na to ostatnie rozwiązanie, McCarthy podłożył bombę pod swoje stanowisko. Na jej wybuch nie trzeba było długo czekać: już 3 października członek Izby Matt Goetz złożył wniosek domagający się odwołania McCarthy’ego. Bezpośrednim powodem była przegłosowana wspólnie z demokratami ustawa finansująca wydatki rządu federalnego. Tak naprawdę prawe skrzydło partii od dawna miało pretensję za zbyt miękką ich zdaniem politykę McCarthy’ego wobec demokratów i administracji Bidena.
Wniosek o odwołanie speakera został przegłosowany z poparciem ośmiu republikanów i wszystkich demokratów. Ci ostatni zarzucali McCarthy’emu niewywiązywanie się ze składanych publicznie i prywatnie obietnic, speaker nie zaoferował też im żadnych politycznych ustępstw w zamian za poparcie. Odwołanie speakera było sytuacją bez precedensu w całej amerykańskiej historii. Jak się okazało, Izba Reprezentantów ma poważny problem z wyborem nowego. Kolejni kandydaci Steven Scalise i Jim Jordan nie byli w stanie zdobyć koniecznego poparcia.
Johnson trzymał się w cieniu w trakcie tych wszystkich wydarzeń. Nie przyłączył się do buntu przeciw McCarthy’emu, gdy ten został odwołany poparł Jima Jordana. Jednocześnie zakulisowo sondował poparcie dla swojej kandydatury. Gdy w końcu po upadku kandydatury Jordana Johnson zgłosił się do wyścigu, przegrał pierwsze głosowanie z Tomem Emmerem.
Emmer został jednak zaatakowany przez Trumpa jako "globalista", a były prezydent udzielił poparcia Johnsonowi. 25 października 2023 roku Izba, po prawie miesiącu niespotykanego w swojej historii chaosu, wybrała Johnsona na nowego speakera.
Przyjazny fundamentalista
Wielu polityków i dziennikarzy zadawało sobie wtedy pytanie "kto to właściwie jest?". Poza prawym skrzydłem republikanów Johnson, zasiadający w Izbie od względnie niedawna, od stycznia 2017 roku, pozostawał dość słabo znany.
Jego wybór dowodził siły Trumpa i prawego skrzydła partii. Johnson z pewnością nie był bowiem, jak McCarthy, politykiem ze środka partii. Związany był z religijną prawicą. Sam wyznaje mocno fundamentalistyczne poglądy, jest np. kreacjonistą odrzucającym z religijnych przyczyn teorię ewolucji i dosłownie interpretujący opis stworzenia świata przedstawiony w Biblii.
Jako prawnik Johnson angażował się w obronę najbardziej konserwatywnych rozwiązań. Był zaangażowany w obronę przepisów obowiązujących w niektórych południowych stanach, kryminalizujących akty homoseksualne, także między dobrowolnie się w nie angażującymi dorosłymi – ostatecznie za niekonstytucyjne uznał je Sąd Najwyższy w 2003 roku. Johnson bronił też poprawki do konstytucji swojej ojczystej Luizjany, definiującej małżeństwo wyłącznie jako związek kobiety i mężczyzny oraz dyrekcji parku tematycznego, przedstawiającego kreacjonistyczne teorie przed zarzutami o dyskryminacje pracowników niepodzielających fundamentalistycznych poglądów właścicieli.
Jak jednak w portrecie polityka opublikowanym na łamach "New Yorkera" zauważył David D. Kirkpatrick, sądowe wystąpienia Johnsona zawsze były sformułowane w technicznym, prawniczym żargonie, odwoływały się nie do polityczno-religijnych, ale prawnych argumentów. W całej swojej działalności publicznej Johnson skutecznie ukrywał swoją fundamentalistyczną agendę za maską eksperta od prawa, zainteresowanego nie forsowaniem skrajnych rozwiązań, ale obroną konstytucji.
Obecny speaker jest też rzadkim w amerykańskiej polityce przykładem "przyjaznego fundamentalisty". W przeciwieństwie do Trumpa, regularnie lżącego swoich przeciwników, Johnson stara się budować przynajmniej powierzchownie przyjazne stosunki także z osobami reprezentującymi jak najdalsze od jego poglądy. Demokraci chwalą go jako osobę, z którą można na co dzień pracować w sposób cywilizowany w Izbie, z drugiej strony skarżą się, że uprzejma, ekspercka maska, jaką przyjmuje polityk, utrudnia złapanie go na wyznawaniu fundamentalistycznych, oburzających dla większości Amerykanów opinii.
Ta postawa Johnsona często sprawia, że trudno powiedzieć, jakie ma właściwie poglądy. Weźmy jedną z najgłębiej dzielących w ostatnich latach Amerykanów i republikanów kwestię: zarzuty Trumpa o to, że wybory prezydenckie w 2020 roku zostały sfałszowane na korzyść Bidena.
Johnson nigdy nie poparł wprost zarzutów prezydenta, zarzucającego demokratom wyborcze fałszerstwo. A jednocześnie faktycznie wspierał wysiłki Trumpa zmierzające do podważenia wyników wyborów. W swoim stylu uzasadniał to przy pomocy bardzo technicznych, prawniczych argumentów.
Otóż zdaniem Johnsona, w trakcie pandemii w kilku stanach doszło do zmian przepisów regulujących zasady oddawania głosów – głównie w kwestii głosowania korespondencyjnego – które zostały przeprowadzone w nieprawidłowy proceduralnie sposób, co pozwala unieważnić wyniki wyborów w tych stanach.
Johnson więc z jednej strony zdystansował się od najbardziej radykalnych tez Trumpa o "ukradzionych" przez demokratów wyborów, z drugiej zajął stanowisko, którego praktyczne konsekwencje wychodziły naprzeciw oczekiwaniom Trumpa.
W podobny sposób Johnson zachowuje się wobec Ukrainy. Zastrzega z jednej strony, że Stany powinny wspierać walkę Kijowa. Z drugiej, przekonuje, że przyjęty w Senacie pakiet pomocowy robi to w tak nieskuteczny sposób, że nie warto nad nim głosować i potrzebne jest wypracowanie innego planu. A że kompletnie nie ma na to czasu, to w praktyce postawa Johnsona przynosi dokładnie takie same efekty, jakie chce uzyskać Trump: brak ustawy odcina Kijów od pomocy i tworzy nacisk na podjęcie negocjacji z Rosją na warunkach Putina.
Kryzys republikanów to problem dla całych Stanów
Wydawało się, że klucząc w ten sposób Johnson jakoś przetrwa do końca kadencji obecnego Kongresu. Wcale nie jest to jednak pewne. Prawe skrzydło partii ma mu za złe przyjęcie dwóch ustaw, gwarantujących wydatki budżetowe na ten rok. Drugą z nich Izba przegłosowała w piątek, przy sprzeciwie większości republikanów. Zdaniem przeciwników speakera, nigdy nie powinien on dopuścić do przyjęcia ustawy niemającej poparcia większości republikanów.
Sprzeciw republikanów wobec ustawy z piątku dziwi w kontekście tego, że negocjatorom partii udało się uzyskać większość ustępstw, na którym im zależało, na czele ze środkami na dofinansowanie ochrony granicy. Radykalne skrzydło nie jest jednak zainteresowane uzyskiwaniem jakichkolwiek konkretów – zależy mu jedynie na totalnej wojnie z administracją Bidena i na jej paraliżu w roku wyborczym.
Marjorie Taylor Greene zapowiada, że nie będzie na razie domagać się natychmiastowego głosowania nad wnioskiem o odwołanie Johnsona. Jest więc on na razie jak położony na stole naładowany pistolet. Nie został jeszcze wymierzony w Johnsona i nie wiadomo czy ostatecznie wystrzeli. Ale samo to, że leży na stole, pokazuje, w jak głębokim kryzysie znalazła się Partia Republikańska. Ten kryzys szkodzi nie tylko jej, ale całej amerykańskiej polityce. Co najlepiej pokazuje fakt, że uruchomienie pomocy Ukrainie, fundamentalna decyzja z punktu widzenia światowego przywództwa Waszyngtonu, stało się zakładnikiem grupki radykałów w Izbie Reprezentantów.
Być może dopiero klęska Trumpa w wyborach jesienią oraz utrata kontroli nad obiema izbami Kongresu wywoła otrzeźwienie w Partii Republikańskiej i wreszcie zmusi kogoś z partyjnych liderów, by zachował się jak dorosły i zrobił porządek z radykałami. Nikogo takiego nie widać na horyzoncie – na pewno nie będzie to, niezależnie od tego czy przetrwa tę kadencję, speaker Johnson, polityk potrafiący w wyjątkowy sposób łączyć twardą, religijną prawicowość z miękkim kręgosłupem.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski