Błędy w tłumaczeniach prawa unijnego

Między pięcioma latami a pięcioma
miesiącami jest istotna różnica, ale nie dostrzegł jej tłumacz
jednego z unijnych rozporządzeń. Okazuje się, że takich błędów w
tłumaczeniach unijnych aktów prawnych jest więcej. Nie wychwycą
ich przedsiębiorcy czy urzędnicy, będą więc stosować przepisy
niewłaściwie - pisze "Gazeta Prawna".

Umowy w sprawie tłumaczeń Urząd Komitetu Integracji Europejskiej zawierał z wyspecjalizowanymi firmami, biurami tłumaczeń itp., wyłonionymi w drodze przetargu. Polska przekazywała potem te tłumaczenia stronie unijnej, która finalizuje je i publikuje w Dzienniku Urzędowym UE. Taka sama wersja tłumaczenia zamieszczana jest na stronach internetowych Komisji Europejskiej. Właśnie tam +Gazeta Prawna+ znalazła kilka błędów tylko w jednym z rozporządzeń Rady (nr 2081/92) z 14 lipca 1992 r. dotyczących własności przemysłowej - podaje dziennik.

Najbardziej rażące jest przetłumaczenie pięciu lat na pięć miesięcy. Tymczasem rozporządzenia unijne są aktami obowiązującymi wprost, co oznacza, że w całości wprowadzane są do porządków prawnych państw członkowskich i tak mają być stosowane. Polski sędzia posługuje się tłumaczeniem zatwierdzonym przez stronę unijną jako wersją oficjalną, bo nie ma żadnego obowiązku posługiwania się tekstem autentycznym - informuje "Gazeta Prawna".

Jedną z naczelnych zasad Unii Europejskiej - co często podkreśla w swych wyrokach ETS - jest równość wszystkich wersji językowych. Dopiero gdy jakiś przepis budzi wątpliwości tego sędziego, może on zwrócić się z pytaniem prawnym do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Tyle że pytanie zada wtedy na podstawie tłumaczenia, a sędziowie ETS będą się prawdopodobnie posługiwali tekstem autentycznym. Mogą więc nie dostrzec żadnego problemu. Sędzia ma też inne wyjście - powołać biegłego i za jego pośrednictwem w wątpliwych sytuacjach sięgnąć do tekstu autentycznego. A to oznacza dodatkowe koszty - pisze "Gazeta Prawna". (PAP)

Źródło artykułu:PAP

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)