Bitwa o Anglię. Wkroczy wojsko?
W nocy z poniedziałku na wtorek zamieszki, które w Londynie trwają od trzech dni, ogarnęły też inne brytyjskie miasta. W samej stolicy ataki, podpalenia, kradzieże i bójki z policją rozprzestrzeniły się na kolejne dzielnice. Jeżeli sytuacja nie zostanie opanowana, możliwe jest wprowadzenie na ulice wojska.
08.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 09:54
Po południu w poniedziałek doszło już do zamieszek w Birmingham, a w nocy ogarnęły one Liverpool i Manchester (północna Anglia), a także Bristol (południowo-zachodnia Anglia).
W objętych rozruchami dzielnicach Londynu we wtorek rano trwało sprzątanie z ulic rozbitego szkła, cegieł i butelek, porządkowano splądrowane sklepy. Wcześniej, wzmocnionym oddziałom policji udało się wyprzeć z ulic młodych, zamaskowanych ludzi, którzy plądrowali i podpalali sklepy i centra handlowe. Swoje działanie chuligani koordynowali przez internet i telefony komórkowe.
Późnym wieczorem w Croydon, na południowych przedmieściach stolicy Wielkiej Brytanii płonęło wiele budynków - podała agencja Reuters za brytyjska telewizją. BBC poinformowało, że do stolicy ściągnięto dodatkowych 1700 funkcjonariuszy policji.
Również w innych dzielnicach późnym wieczorem podpalono domy i liczne samochody, płonęły kosze na śmieci. Jak poinformował Scotland Yard, w ciągu trzech dni zamieszek w samym Londynie aresztowano 334 osoby, w tym 11-letniego chłopca. W starciach rannych zostało co najmniej 35 funkcjonariuszy.
Trzem osobom zatrzymanym w Brent w północno-zachodniej części Londynu, postawiono zarzut usiłowania zabójstwa, gdy policjant próbujący powstrzymać szabrowników, został potrącony przez nich samochodem.
Z kolei w Birmingham zatrzymano 100 osób po tym, jak tłumy wyrostków splądrowały dzielnicę handlową miasta - dochodziło do wybijania okien wystawowych i aktów grabieży.
Plądrowanie i grabież
Jak pisze Reuters świadkowie informowali, że uczestnicy zamieszek ukradli wiele samochodów. W nocy, kiedy rozruchy nieco się uspokoiły, na ulicach Londynu można było zobaczyć samochody wypełnione skradzionymi towarami.
W ubogiej, wschodniej części brytyjskiej stolicy, Woolwich, pod stopami przechodniów kruszyło się potłuczone szkło, a ulice usiane były skradzionymi towarami i manekinami wyciągniętymi z rozbitych wystaw sklepowych. Londyńskiej straży pożarnej w pewnym momencie podczas trwania zamieszek zaczęło brakować wozów, które można by wysłać do pożarów wzniecanych przez uczestników starć.
Mike Fisher, przewodniczący rady dzielnicy Croydon, określił przemoc jako "bezmyślne chuligaństwo" i zakwestionował związek między zamieszkami a śmiercią Marka Duggana, zastrzelonego podczas wymiany ognia z policją, od której wszystko się zaczęło. - Ci ludzie nawet nie wiedzą kim był Mark Duggan. To zwykłe akty kryminalne dokonywane przez bandytów i kretynów - cytuje ostre słowa Fishera dziennik "The Independent".
Część komentatorów uważa, że do zamieszek doszło częściowo z powodu cięć w wydatkach socjalnych wprowadzonych w ramach polityki oszczędnościowej mającej na celu obniżenie deficytu budżetowego. Jak podkreśla Reuters wielu szabrowników to bezrobotni. - Nie mamy pracy, pieniędzy (...) słyszeliśmy, że ludzie biorą różne rzeczy za darmo, więc dlaczego my byśmy mieli nie brać - mówi w rozmowie z agencją jeden z uczestników zajść w wieloetnicznej dzielnicy Londynu Hackney, gdzie były one najbardziej gwałtowne. Premier przerywa urlop, wkroczy wojsko?
W związku z rozruchami premier David Cameron przerwał urlop w Toskanii i jeszcze 8 sierpnia wieczorem przyleci do Londynu - potwierdziło Downing Street. We wtorek będzie przewodniczył posiedzeniu sztabu antykryzysowego - Cobra.
W nocy z poniedziałku na wtorek rozruchy objęły kolejne dzielnice Londynu m. in. Hackney, Lewisham i Croydon. W tej ostatniej podpalono kilka budynków, w tym magazyn meblowy. Laburzystowska posłanka Diane Abbot porównała Hackney do "strefy działań wojennych". W związku z tym pojawia się coraz więcej głosów o możliwości wprowadzenia wojska na ulice Londynu. Taką decyzję może podjąć premier Cameron na wtorkowym spotkaniu sztabu kryzysowego.
8 sierpnia z urlopu wróciła minister spraw wewnętrznych Theresa May. Potępiła ona rozruchy określając je mianem "zwykłej przestępczości" i zapowiedziała, że wszystkie osoby odpowiedzialne spotkają surowe konsekwencje. W dzień później w jej ślady pójdzie także burmistrz miasta Boris Johnson, który wcześniej zadeklarował, że nie ma takiego zamiaru, ponieważ ufa, że policja poradzi sobie z rozruchami.
W ocenie niektórych komentatorów nieobecność najważniejszych osób w państwie (łącznie z premierem i ministrem finansów) w czasie silnych perturbacji na światowych rynkach finansowych i niespotykanych od lat rozruchów ulicznych jest PR-owską porażką dla brytyjskiej metropolii, która za mniej niż rok jest gospodarzem igrzysk olimpijskich.
Przedstawiciele brytyjskiego rządu nazywają uczestników zamieszek zwykłymi przestępcami. Zapewniają też, że nie wpłyną one na przygotowania do igrzysk olimpijskich, które mają się odbyć w Londynie w 2012 roku, chociaż zdjęcia płonących budynków i starć z pewnością odbiją się na wizerunku brytyjskiej stolicy - pisze Reuters.
Od tego się zaczęło
Do pierwszych zamieszek doszło w nocy z soboty na niedzielę w północnej dzielnicy Londynu, Tottenham. Zapalnikiem burzliwych rozruchów była śmierć 29-letniego Marka Duggana, jednego z mieszkańców tej dzielnicy. Duggan miał zginąć w wyniku wymiany ognia przy próbie aresztowania go. Policja stara się ustalić przebieg zdarzeń.
Komisja zajmująca się skargami na policję Independent Police Complaints Commission - IPPC) opublikowała w niedzielę oświadczenie, w którym odcięła się od "nieprawdziwych i podżegających" doniesień sugerujących, że policja dokonała na Dugganie egzekucji. Na miejscu, gdzie zginął Duggan miano znaleźć broń palną nie należącą do policji.
Jeden z pocisków, najprawdopodobniej z niej wystrzelony, utkwił w policyjnym radiu, dzięki czemu policjant uszedł z życiem. Poniedziałkowy "Guardian" twierdzi jednak, że są w tej kwestii wątpliwości. Z policyjnej broni miano oddać dwa strzały.
Sobotnie zajścia w dzielnicy Tottenham potępiła też rodzina Duggana. Jego brat Shaun Hall powiedział dziennikarzom, że nie chce by rozruchy były kojarzone z imieniem brata, którego nazwał człowiekiem rodzinnym i spokojnym. Nie dał wiary twierdzeniom, że Duggan strzelał do policji.